Dziwny sen

24
Każdy ma dziwne sny. Takie które wydaja się bardziej prawdziwe od jawy i takie które zapadają w pamięć. To jeden z takich, który własnie mnie dziwnie dotknął- niby nic nadzwyczajnego, ale jednak... Trudno napisać o tych odczuciach, które się czuje we śnie. Przelać je na miałki, suchy, zapisany tekst. Ale ten sen chciałbym zapamiętać na długo.
DZIWNY SEN
Śnił mi się zabawny sen. Był dłuższy i działo się w nim więcej, ale to chyba nie miało większego wpływu na sedno, więc można to pominąć. Otóż jechałem sobie, niespiesznie rowerem. Przejechałem przez autostradę i dalej polną drogą ocienioną drzewami. W pewnej chwili dogoniłem idącą dziewczynę. Wolno ją minąłem i przez dłuższą chwilę jechałem obok niej a później lekko ją wyprzedzając. Nagle ona spokojnie pyta:

    Długo będziesz jeszcze czekał nim zaprosisz mnie na randkę?

Uśmiechnąłem się odparłem:

    No chyba nie myślisz, że przyjeżdżam tu by wyrywać laski.

Z kolei ona się uśmiechnęła i wtedy dopiero zobaczyłem jej twarz. Miała około trzydziestu lat. Ciemna Azjatka w rodzaju tych z Birmy, czy Tajwanu, ale wysoka i nawet niebrzydka. Zaczęliśmy rozmawiać o tym i owym- tak sobie nie zobowiązująco, ale przyjemnie. Zapamiętałem jej nazwisko tylko kiedy się przedstawiła- Batak*. Weszliśmy na cmentarz i mijając kolejne groby zobaczyłem jeden gdzie było okrągłe zdjęcie (takie jakie umieszcza się na nagrobkach małe i czarno-białe, a raczej brązowo- białe, z kobietą bardzo podobną do mojej rozmówczyni. Nie pamiętam imienia ale nazwisko było Batak*) Nic nie powiedziałem na to, bo dziewczyna mówi, że przyjechała tu do rodziny a ogólnie to z cmentarzem wiele było perypetii, bo przesuwano granice i było dużo ekshumacji. Odpowiedziałem że coś o tym wiem, bo sam musiałem wykopać trzy trupy i przenieść je w inne miejsce w tym moją babcię. Później zatrzymaliśmy się za cmentarzem i ona zaczęła mi opowiadać że jest z Indonezji, że przyjechała do Włoch za pieniądze z jakiegoś funduszu a teraz odwiedza z ciotką tutejszą rodzinę- jakby sugerując że jest z mieszanej rodziny. Rysowała mi mapę skąd jest na piasku. Ja jej że "wiec jesteś muzułmanką", a ona że nie, że jej lud wyznaje wiarę w miejscowego demona Bataka*. Tu się zdziwiłem bo nikt przecież nie nazywa bóstwa, które wyznaje demonem... No ale... Później jeszcze opowiadała mi, że jest rozwódką, a ja że mam syna i kobietę i robiło się naprawdę miło- taka atmosfera pogodna i ciepła. Ale w końcu mówię że muszę wracać. Na co ona że w innych okolicznościach... W innym czasie, może bym nie musiał. Czułem ciepło i smutek. Nawet jej nie dotknąłem na pożegnanie. Obudziłem się, leże w łóżku i myślę sobie że zabawne. Bo we śnie śniło mi się o tej ekshumacji a z rok wcześniej śnił mi się dokładnie taki sen-co dziwne nie pamiętałem go do momentu, aż się obudziłem i sobie przypomniałem że mi się kiedyś śnił. Sen mi przypomniał o innym śnie. Wtedy moja która kręciła się po pokoju mówi do mnie żartobliwie (tak sobie czasem żartujemy w ten sposób)

Ktoś dzwonił i smsa dostałeś. Może to któraś z Twoich (tak żartujemy że niby byłe się do mnie dobijają jak dzwoni nieznany numer)? Ja na to:

-Może to od tej dziewczyny ze snu?

Moja nie zrozumiała o czym gadam, podała mi telefon. Widzę jedno połączanie nieodebrane. Jeden SmS. Odpalam smsa a tam dwa słowa:





Oddzwoń. Batak*.


*Nazwisko pamiętam i było inne, ale na wszelki wypadek zmieniłem.

PS Dałem to do rozrywka i literatura bo w sumie to nie wiem gdzie dać. :D
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Szkic książki PART 4

11
Widać, zdrowy rozsądek na chwilę przysłoniła mu chuć. Uruchomiłem runę przebicia, dla której taka tarcza będzie jak papier. Serce waliło mi jak młot. Nigdy nie musiałem sam stawić komuś czoła, zawsze był ze mną ktoś wyższy rangą, który mi mówił, co mam robić. Dzisiaj, jak widać, sam sobie muszę wydać rozkaz. No to do ataku! Zerwałem się z dołka i pobiegłem na niedoszłego gwałciciela. Był odwrócony do mnie plecami. W myślach liczyłem kroki, świat zwolnił. Wystarczyło pięć kroków, żeby go dopaść. Ogólnie celowałem w szyję, ale chyba mnie usłyszał przy czwartym kroku i lekko się podniósł. Ostrze wbiło mu się w plecy, na wysokości nerek.

— Aaaaah — wrzasnął i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. —Ty, ty podniosłeś na mnie ręke robaku.
Mój plan kończył się w tym momencie. Gdy pospiesznie się odsuwałem, mężczyzna zaczął wywijać palcami. A więc czarodziej. Z pomiędzy palców szybko zaczęła wydobywać się poświata, w jej blasku zobaczyłem jego mundur. Mundur Taumaturga drugiego imperium. Bardziej z odruchu, niż myślenia, zrobiłem krok naprzód, żeby go sprowokować do wypuszczenia nie sklejonego czaru. Udało się. Ostatnimi zapasami energii odbiłem zaklęcie lewą ręką, a prawą spróbowałem go sięgnąć ostrzem po twarzy. Uchylił się bez większego wysiłku, wykorzystując mój nieudany cios i stracony impet, rzucił się na mnie. Bez problemu mnie przewrócił. Wyciągnął sztylet o wąskim ostrzu, które mimo braku źródła światła lekko błyszczało. Patrzyłem jak urzeczony, kiedy brał zamach ręką. Nie chciałem patrzeć, jak sztylet opada, więc zamknąłem oczy i czekałem na ból. Poczułem, jak coś wbija mi się płytko w okolice pępka. To bez sensu. Przecież czułem, jak czarodziej leży na mnie całym ciałem.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem tylko wyraz głębokiego zdziwienia w jego oczach. Wstał i złapał się za brzuch, z którego wystawał kawałek ostrza. Ostrza z mojego złamanego miecza. Czarodziej upadł i zobaczyłem za nim dziewczynę, która upuściła kamień. Widocznie podczas naszej szarpaniny ona podniosła kamień i wbiła mój miecz głębiej w ciało czarodzieja. Tyle, ile przeszło na wylot, zraniło mnie. Dobrze, że miecz złamał się na krótko. Jakby nie wiedząc, co zrobić, dziewczyna podeszła do czarodzieja i uklękła obok jego twarzy.

— Ataki z niego był straszny zabijaka, jak widać, nikt nie jest idealny. — Odwróciła głowę w moją stronę. — A ty? Kolejny? Uratuję, żeby wykorzystać? — Podniosła się z klęczek, trzymając sztylet Vuka. — Chodź, spróbuj.

Może i nie żyję długo, bo tylko 21 lat, ale jej widok zaparł mi dech w piersiach. Mimo iż była brudna i zmaltretowana, wyglądała jak młoda bogini. Podniosłem ręce w geście pokoju.

— Spokojnie. Ja nie z tych. Usłyszałem, jak cię zaatakował, i po prostu chciałem pomóc.

Spojrzała się na mnie już mniej dziko. Wydawało mi się to niemożliwe, ale wypiękniała jeszcze bardziej, gdy się uśmiechnęła.

— Dziękuję. — Ukłoniła się lekko. — Zapewne miałam nie przeżyć dzisiejszej nocy. On by nie pozwolił, aby wieści o mnie dotarły do mojej rodziny. Sam był współwinny.

— Współwinny czego? Przecież do niczego nie doszło…

Przerwały mi kroki.

Kroki końca szkicu, jestem otwarty na krytyke. Jebać nieistniejące pejsate państwa AMEN
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Szkic książki PART 3

10
Bojąc się spotkać niedobitków przetrząsających oddziały, szedłem ostrożnie od kryjówki do kryjówki. Myśli o spaniu nasilały się w miarę oddalania się od pola bitwy.

Przeszedłem około mili, zanim zrobiło się kompletnie ciemno. Dotarłem po omacku do miejsca, gdzie kilka kamieni wyglądało obiecująco na schronienie. Ślady na ziemi wskazywały na niedawny pobyt ludzi w tym miejscu, co mogło zwiastować rychłe spotkanie z żołnierzami, jeśli ruszyłbym natychmiast dalej. Wolałem nie spotykać ani swoich, ani tym bardziej wrogich. Przestraszeni żołnierze mają nerwowe nastawienie do czarodziejów. Zastanawiałem się nad uruchomieniem runy światła, ale postanowiłem chwilę odpocząć i przemyśleć, co dalej. Ślady, które wcześniej zauważyłem, na tyle mnie zaniepokoiły, że postanowiłem wybrać niedaleką dziurę na miejsce odpoczynku. Miałem z niej widok na kamienie, jednocześnie będąc schowanym. Chwilę leżałem, rozmyślając o swoim położeniu, gdy od strony kamieni dobiegły mnie odgłosy kilku ludzi. Zbliżał się chyba mały oddział żołnierzy. Zatrzymali się po drugiej stronie polany. W duchu modliłem się, żeby żadnemu z nich nie przyszło do głowy sprawdzić teren dookoła. Niestety, ktoś się zbliżał. Złapałem za resztkę miecza i czekałem na nieuniknione. Swoi czy nie? Jeśli moi, to po prostu wyjdę i niech się dzieje wola bogów, pójdę walczyć dalej nad ranem. Jeśli jednak wróg, to żywcem mnie nie wezmą. Dość się nasłuchałem o przesłuchaniach po drugiej stronie grzbietów.

Z cienia wyszły dwie postacie, zgadując po rozmiarach, byli to raczej mały i chudy mężczyzna oraz młoda kobieta. Kobieta była wyraźnie przestraszona.

— Przyniosłaś wstyd swojej rodzinie. — Głos mężczyzny był twardy, zupełnie niepasujący do jego postury. — Kradzież klucza, nieautoryzowane użycie portalu, pokazywanie się mężczyznom bez nakrycia...

Jedna rzecz przykuła moją uwagę, a mianowicie akcent. Akcent drugiego imperium. Próbowałem wyłapać jeszcze dalszy przebieg rozmowy, ale jak się okazało, były to tylko dalsze przewinienia.

— No ale przecież się nic nie stało. — Broniła się dziewczyna.

Trzaśnięcie otwartej ręki w policzek jest bardzo charakterystyczne i nie do pomylenia na całym znanym świecie. Po odgłosie wywnioskowałem, że trzasnął ją zdrowo.

— Nic się nie stało?! Masz szczęście, że to ja byłem w pobliżu. Gówniara jedna. Ty wiesz, co by z tobą zrobili imperialni, jakby cię złapali? Słyszałaś, co się robi z jeńcami wojennymi płci żeńskiej?

Przestała płakać. Nie wiem, czy ze strachu, czy po prostu zaczęła przetrawiać, co by było, gdyby. Nagle dziewczyna pisnęła. Nie mogłem powstrzymać ciekawości i lekko wyjrzałem, żeby zobaczyć powód. Vuko widocznie chciał pokazać dziewczynie, co robią z jeńcami wojennymi. Dziewczyna się szarpała i prosiła, żeby przestał. Gdy pierwsze próby zawiodły, stał się jeszcze brutalniejszy. Walczyłem ze sobą, aby nic nie robić. Nie moja sprawa. Nie ona pierwsza i nie ostatnia zostanie zgwałcona. Histeryczny płacz dziewczyny i odgłosy szarpania się przybrały na sile. Będę tego żałował, pomyślałem. Złapałem kamień i zaczerpnąłem mocy. Puściłem mały skan, nie powinien go wyczuć, ale wytrawny czarodziej byłby go w stanie wychwycić. Niejaki Vuko miał tylko ledwo tlącą się tarczę, nawet nie poczuł, jak ją badam.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Szkic książki PART 2

2
- Wszystko chuj, idźcie do domu. Bitwa skończona. - Wszyscy spojrzeli na sierżanta zaniepokojeni. Sierżant tylko siadł na ziemi i zaczął coś bełkotać o straconym czasie i utraconej młodości na polu bitwy. Obsługa rozeszła się po prostu do innych maszyn.

Będąc na noszach w zasięgu jeszcze 100 metrów od maszyny, próbowałem siłą woli namierzyć spust. Każdy z nich posiadał mały kryształ na czubku, aby w razie przejęcia przez wroga maszyny, móc ją wysadzić. Ja chciałem tylko przyciągnąć go w moją stronę. JEST! Czuję go, teraz tylko delikatnie...

Bełt niosący małe słońce pomknął ku wylotowi jaskiń. Widząc to lecące słońce, żołnierze obu armii na chwilę zamarli, by obserwować, jak bełt gładko trafia w skalną półkę nad Taumaturgami. Nie pomogły im tarcze na taki ładunek. Eksplozja dosłownie topiła skały, żołnierze będący w zasięgu kilkuset metrów najzwyczajniej wyparowali. Mną cisnęło po prostu dalej. Ostatnim spojrzeniem zobaczyłem tylko chmurę pyłu oraz falę uderzeniową powietrza i tego, co zostało z niegdysiejszej armii.


Świadomość wracała powoli, stary dobry ból zwiastujący, że jeszcze mnie nie skreślono, dał o sobie znać od stóp do głowy. A może inaczej: wszystko mnie nieziemsko bolało. Nie mogłem otworzyć oczu ani się poruszyć. Tupot wojskowych butów bardziej czułem niż słyszałem, ale przypomniał mi, co tutaj robię. Na dobry początek po prostu usiadłem, żeby określić swoją sytuację. Widok nie był zadowalający. Zarówno buntownicy, jak i imperialni uciekali w kierunku przeciwnym do wybuchu. Nagle jeden z żołnierzy zatrzymał się koło mnie i coś do mnie krzyczał.

— Wstawaj — chyba to próbował zakomunikować — wstawaj, młody, pomogę ci.

Wziął mnie pod ramię i zaczął prowadzić w stronę kilku drzew, które dawały poczucie jako takiego bezpieczeństwa. Jeden z dwóch buntowników biegnących za nami wyciągnął nóż i, nawet się nie zatrzymując, chlasnął mojego kompana. Oboje wylądowaliśmy na ziemi. Drugi z buntowników poczęstował go butem w twarz i pobiegł dalej. Widać, że mój marny strój i wygląd uratowały mi życie; szkoda im było się zatrzymywać, aby i mnie urządzić szybki pogrzeb.

Sprawdziłem, co z moim towarzyszem. Sprawdzenie pulsu to była formalność; stan jego twarzy i kolejna krwawiąca rana nie pozostawiały złudzeń, że już mu nie pomogę. Doczołgałem się do drzew, oparłem o pień i zamknąłem oczy. Ludzie biegli dalej, nawet nie zwracając na mnie uwagi; byłem dla nich po prostu kolejnym trupem. Po upływie godziny ruch zamarł. Nikt się przy mnie nie zatrzymał. Powoli otwierałem oczy, próbując się nie ruszać. Poruszałem dłońmi, później ręką, nogą i resztą mojego zmarnowanego ciała. Wygląda na to, że nie ma żadnych złamań, tylko kilka obić i siniaków. Zostawać na noc przy polu bitwy to raczej głupi pomysł. Huk może przepłoszył okoliczne zwierzęta, ale smród pola bitwy na pewno przyciągnie nocnych drapieżników i padlinożerców. Chcąc nie chcąc, wstałem i niemrawo podszedłem do mojego niedawnego towarzysza niedoli. Nigdy nie musiałem szabrować zmarłych, ale jak podpowiadała mi logika, jemu już nic się nie przyda. Miecz był złamany, ale przynajmniej złamał się na ostro. Munduru wolałem nie ruszać, aby nikogo nie kłuć w oczy przynależnością; w przypadku spotkania wroga zawsze mogłem naściemniać. Sakiewkę z wielkim obrzydzeniem, ale też przytuliłem. Po otwarciu wesoło zamrugał mi dwuuncjowy kamień i kilka imperialnych miedzianych monet. Znalezisko wprawiło mnie natychmiast w dobry nastrój. Energia dwóch uncji starczyła na słabe znaki lub jeszcze słabsze runy. Zabrałem kawałek sprzączki od paska mojego poległego towarzysza.

Wyryłem pośpiesznie dwie runy na mieczu: runę przebicia, tak na wszelki wypadek, oraz runę światła, która po uruchomieniu pozwoli mi przez jakiś czas widzieć w ciemności.

Przygotowanie się do wymarszu zajęło mi resztę widnego dnia, przy słabym świetle zachodzącego słońca ruszyłem w stronę najbliższych znanych mi posterunków armii imperialnej.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Szkic książki PART 1

20
- Ładuj! - Ktoś drze się mi nad głową. - Philips, kurwa mać, ładuj!

Nagle oprzytomniałem. Szybko łapię rękoma głowicę balisty. Ciepło z ładowania kryształowego grotu parzy mi dłoń. Gdy w krysztale widać efekty szalejącej energii, pośpiesznie cofam dłonie i daję znak obsłudze, że mogą strzelać. Po tej wielkości maszynie człowiek spodziewałby się potężnego huku lub chociaż drżenia ziemi przy zwolnieniu spustu. Zamiast tego słychać jedynie świst cięciwy, który wydaje się jedynie szeptem przy odgłosach bitwy 500 metrów dalej. Huk eksplozji i 50-metrowa wyrwa w szeregach wroga potwierdzają trafienie.

- Maley, nowy cel. Zwiadowcy donoszą o dwóch Taumaturgach wychodzących z jaskiń. Celować w wejście.
- Ronald, dawaj mi tu bełt z dwufuntowym kryształem.

Dwufuntowy kryształ. Kurwa mać. Tyle energii, ile trzeba w niego włożyć, normalny mag zużywa w miesiąc. Nie mówiąc o tym, że ja jestem tylko praktykantem.

- Panie sierżancie, z całym szacunkiem, ale dwa funty naładuję tylko raz.

Sierżant spojrzał się na mnie z wyrzutem. Prosząc o wsparcie maga, dostał mnie. Definitywnie nie był zadowolony z przydziału.

- Ronald! Stój. Załaduj zwykły bełt z dwufuntowym grotem. Mamy tylko jedną szansę z kryształem.

Maszyna trzeszczała od naciągania cięciwy korbami. Szybkie korekty celowniczego i obsługa była gotowa do strzału.

Tymczasem u wylotu jaskiń pojawiły się nasze cele. Taumaturdzy. Czarne płaszcze, czarne konie i czarne charaktery. Chwilę przyglądali się bitwie, po czym rozstawili sprzęt. Dwa czarne kryształy na stojakach, po jednym na każdego.

- Maley, celuj w tych dwóch. Na mój znak.

Taumaturdzy, spokojnie dotykając kryształów, zaczęli wpływać na morale żołnierzy po naszej stronie. Nagle niepokojąca fala paniki ogarnęła paru żołnierzy i rozprzestrzeniała się w szaleńczym tempie w głąb armii. Czarne kryształy służą tylko i wyłącznie do niszczenia i manipulowania wolą ludzi. Gdy zawodzą zwykłe czary, wtedy zostają ataki mentalne.

- Pal! - Bełt z gracją pomknął ku wzgórzu. Na Taumaturgach nie wywołało to większego wrażenia. W ostatnich dziesięciu metrach bełt po prostu rozpłynął się w powietrzu.

Mając aktywną tarczę, nie muszą się martwić bronią konwencjonalną. Zaraz dostaną coś bardzo niekonwencjonalnego.

- Ronald, dawaj kryształ, Philips, nie stój tak, kurwa, tylko ładuj!

Dwu i półmetrowy bełt z dwufuntowym kryształem robi wrażenie. Tylko kryształ nie wyglądał jak zawsze, nie zgadzał się kolor. Zwykle kryształy bojowe były przezroczyste, aby było widać, kiedy są naładowane, a ten tutaj był czerwony jak krew. Nigdy o takich nie słyszałem.

- Panie sierżancie, coś jest nie tak z tym kryształem, on jest...
- Jest, kurwa, czerwony. Jak dadzą sraczkowaty, to będziesz ładował sraczkowate.
- Ale...
- Żadnych ale, taki dostaliśmy i takim strzelimy, bez dyskusji.

Nie mając wyboru, dotknąłem kryształu. Nie czułem żadnej różnicy. Przepływ energii jak zwykle parzył dłoń, starałem się delikatnie pchać energię w stronę kryształu. Bardziej czułem, niż widziałem, że kryształ potrzebuje więcej energii niż zwykły przezroczysty. Nagle poczułem żar i zapach przypalonej skóry na dłoniach, kryształ zasysał z niewyobrażalną mocą. Próbowałem odciągnąć rękę, ale bezskutecznie. Zawyłem z bólu. Ostatnie, co pamiętam, to sierżant z deską w ręce, który z rozpędu przewrócił mnie, zanim do końca spaliłem sobie dłoń. Jakby przez mgłę słyszałem tylko sierżanta.

- Dawać medyka! - Energicznie zaczął mną potrząsać. - Philips, kurwa, ty mi tu nie wykituj, bo to brzydko w raporcie będzie wyglądać.

Próbowałem otworzyć oczy, ale coś strasznie jasno świeciło. Otrzeźwiający strzał w policzek zmył ze mnie resztki dezorientacji. Kryształ świecił się jak mała gwiazda, najdziwniejsze jest to, że świecił coraz jaśniej, jakby sam zaczął pobierać energię z otoczenia. Gdy ładowali mnie na nosze, sierżant objawił histerię. A więc zasięg czarnych kryształów skierowali na nas, blask zaniepokoił Taumaturgów.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.077790021896362