Lecimy z kolejną historią o patoloszce
Tym razem bohaterką będzie Hanna, moja matka.
Wychowywałem się bez ojca (umarł)
Pamiętam go jak przez mgłę. Już w tedy widziałem dziwne zachowania matki. Raz po kłótni dolała mu syrop na kaszel do herbaty, podobnych sytuacji było więcej. Mieliśmy poloneza, który czasami się psuł. Matka zawsze robiła awantury krzycząc do ojca "co z Ciebie za facet"
W okresie podstawówki i gimnazjum miałem piekło w domu. Matka wpadła w alkoholizm, piła każdego dnia, biła mnie, groziła mi nożem, dusiła, uczyła moją babcie jak bić żeby nie było śladów.
Do dziś pamiętaj jak chowałem się pod stołem w salonie przed babką. Matka przyszła I powiedziała jej "zwariowałaś, ja przynajmniej biję tak żeby nic nie było widac"
Często słyszałem pytanie.
"Po co się urodziłeś"
Mając 10lat nie wiedziałem co odpowiedzieć. Żyłem z przekonaniem, że jestem nikim, że przeszkadzam.
Po nocach były awantury, krzyki, wyzwiska. Ledwo zdawałem kolejne klasy.
Najgorsze było to, jak próbowałem się skupić na nauce a ciągle ktoś wchodził do pokoju i krzyczał na mnie.
W liceum nauczyciele zauważyli, że jestem wycofany, płacze często, zasłaniam twarz rękami. Były wezwania rodziców ale to nic nie dało.
Matka powiedziała, że mnie kocha i jestem jej kochanym synkiem. Pedagog uwierzyła jej bezgranicznie. W liceum miałem łatkę mitomana, a matka biła mnie dalej.
Oczywiście za sytuację z pedagog też miałem aferę. Dowiedziałem się, że robię jej wstyd i mam być normalny a jak nie to mnie udusi.
Później poszedłem na policję zgłosić przemoc. Czemu wcześniej tego nie zrobiłem? Nie wiem, myślałem że to normalne. Zresztą wiele rzeczy wydawało mi się ok np matka nauczyła mnie samookaleczania. Biłem się i traktowałem to jak coś co bawi innych I jest totalnie dobre.
Na policji spotkałem się ze śmiechem, dowiedziałem się, że byle klapsa się boję i temat się skończył. Ja tylko pogłębiałem swoje poczucie bezradności, uczucie bycia gorszym, zwykłym śmieciem i wierzyłem w to, że skoro tak jest to faktycznie zasługuje na to.
Matka potrafiła iść ze mną do sklepu po wino. Mi dawała drobniaki, których było za mało. W sklepie robiła mi awanturę że zgubiłem i brakło. Sprzedawczyni z litości sprzedawała jej wino za niższą cenę. Taka sytuacja miała dwa razy miejsce, za drugim się nie udało i byłem bity.
W okresie licealnym (uczyłem sie w liceum im adama mickiewicza w Lublińcu) często matka sprowadzała jakiś facetów. Ogółem do nich nic nie mam, byli normalni. Szybko uciekali od mojej matki, ktora robiła im awantury, biła ich a gdy oni się bronili ona straszyła policją i sądem mówiąc, że nikt im nie uwierzy.
Często nocowałem w piwnicy. Wolałem być tam niż w domu, gdzie były awantury. Zresztą nie czułem że mam dom. Babka zawsze naciskała że jestem problemem matki, a matka mówiła że mam iść z liną do lasu. W piwnicy zacząłem sypiać jakoś tak na początku liceum.
Po 18r życia matka brała pożyczki na mój dowód. Często zmuszała mnie i szantazowała do tego żebym sam je zaciągał.
Myślałem, że robię dobrze, czułem się jak śmieć. Nie myślałem o konsekwencjach bo czułem się wciąż dzieckiem.
Sąsiedzi mówili, że wszystko słyszą I mi współczują. Mówili mi, że i babcia i matka to chore osoby i muszę być silny bo jestem mężczyzną. Nie miałem innej rodziny, znaczy była ciocia i wujek ale dla mnie to byli obcy ludzie.
Pamiętam jak mając 19lat matka wyrzucała mnie z domu, dzwoniła na policję po pijaku i mówiła że kłócę się i jestem agresywny. Do dziś pamiętam jak po takiej eksmisji siedziałem na ul Oleskiej w Lublińcu skąd pochodzę i dzwoniłem na policję z zapytaniem czy mogę nocować na dołku.
Od 16r życia pracuje, zawsze kasę oddawałem matce bo mówiła mi że tak trzeba że dzieci w normalnych domach pomagają rodzinie.
Nigdy nie miałem czegoś swojego, matka potrafiła moje wszystkie rzeczy zabrać I wywalić na śmieci.
Zarówno babka jak i matka ciągle ucinały mi skrzydła.
Jak trenowałem taniec, byłem w harcerstwie, ćwiczyłem na siłowni, robiłem kurs fotograficzny itd. Itd zawsze słyszałem że są lepsi, że nie potrafię i się nie nadaje. Później odpuszczałem bo czemu ktoś taki jak ja ma się brać za coś przeznaczonego dla zdrowych osób.
Nikt się moim zdrowiem nie zajął. Miałem wadę wzroku od przedszkola - wino było wazniejsze. Ok chyba raz z ojcem pojechałem do Katowic na badania (ledwo to pamiętam) gdy mówiłem, że boję się domu, że ściany mi się walą na głowę, albo idąc na dworze czuję się mały a wszystko mnie przytłacza słyszałem śmiech i wyzwiska.
Apogeum było przed świętem wszystkich świętych w 2010r po sporej kłótni zostałem osobą w kryzysie bezdomności.
Pierwsze trzy noce spędziłem w sali kościelnej. Dostałem nawet jeść. A później zabrałem z piwnicy to co udało mi się ukryć przed matką i poszedłem do lasu. W namiocie spędziłem pół roku, pracowałem przy budowie torów kolejowych.
Odłożyłem na wynajem i zacząłem życie na nowo. Nigdy po tamtej sytuacji nie widziałem już matki.
Wspomnień mam więcej ale nie będę was zamęczać. Mieszkałem przy Sobieskiego w Lublińcu.