Wczoraj wróciłem do domu po kilku dniach i dowiedziałem się, że mój sąsiad popełnił samobójstwo chwilę po świętach. Miał trochę ponad 50 lat. Nie brakowało mu pieniędzy (przynajmniej tak się wydawało), nie wyglądał na chorego, miał rodzinę. To był ten sąsiad, który zawsze z daleka machał ręką na przywitanie, z bliska mówił "cześć" i pytał, jak leci. Zawsze uśmiechnięty, nigdy na nic nie narzekał, chociaż sam wysłuchiwał narzekań innych.
Spotkałem go przed świętami. Jak zwykle byłem zmęczony i wkurwiony na coś albo na kogoś(babę-trzeba w końcu znaleźć jaja i skończyć parodię jaką jest ten związek). Rzuciłem mu ledwo słyszalne "cześć", a on odpowiedział podobnym tonem. Zastanawiam się teraz, czy gdybym wtedy poświęcił mu chwilę, zagadał, zapytał, co u niego, to czy mogłoby się to wszystko potoczyć inaczej. Pewnie nie... Ale jedno jest pewne: warto częściej rozchmurzyć mordę i otworzyć się na ludzi, bez względu na to, czy ktoś chodzi smutny jak kutas czy z bananem na ryju. Każdy może potrzebować rozmowy.
No, a teraz wypierdalam..