Opowiem wam historię mojego życia a właściwie to zadam wam jedno proste pytanie - jak żyć.
Od 9 miesięcy jestem po zakończeniu związku, związek na odległość ok 400 km co miesiąc dojeżdżałem na mniej więcej tydzień przez 3 lata do Wiednia, spore wydatki finansowe, ale nie o tym. Od 9 miesięcy staram się zabić w sobie uczucia, od 9 miesięcy tęsknię i nadal kocham, od 9 miesięcy nie było dnia w którym bym nie myślał o byłej, nigdy pozbieranie się po związku nie było dla mnie problemem, serce bolało przez miesiąc/ dwa miesiące i żyłem dalej. Od maja dałem mojej ukochanej przestrzeń, zmusiłem się aby nie pisać, aby nawet nie zaglądać na jej profile, w chwilach słabości pisałem długie wiadomości, wyznając moje uczucia, ale zaraz przed wysłaniem usuwałem je.
Do czwartku tego miesiąca, zacząłem pytać o rzeczy typowe dla niezbyt bliskich osób o koleżeńskiej relacji, co słychać, czy przyzwyczaiła się do soczewek - duperele niemogące wzbudzić żadnych emocji. Zostałem zablokowany na whatsappie bez informacji... Pękłem, dzisiaj pękłem. Dzisiaj około 2 na ranem nie dałem rady.
Wyznałem mojej dziewczynie byłej dlaczego zwlekałem z przeprowadzką - wam też to wyznam. Pierwszy raz się przed kimś otworzyłem, w efekcie zostałem zablokowany wszędzie.
Wysłałem mojej byłej na discordzie(tylko tam nie byłem zablokowany) tekst, tekst w którym mówię dlaczego pod koniec tak to wyglądało z mojej strony. Mam niepełnosprawną od urodzenia siostrę, mózgowe porażenie dziecięce czterokończynowe, ojciec zmarł na raka kiedy miałem 18 lat. ostatnie miesiące jego życia były katorgą zarówno dla niego jak i dla reszty rodziny. Każdego dnia nosiłem ojca do łazienki, kiedy już nie mógł chodzić samodzielnie, myślicie że to hardcore? a i owszem, przerażające doświadczenie dla młodego człowieka, płaczę pisząc to, ale to nic dzidki, to moje katharsis. Przebierałem ojca, opiekowałem się nim, podawałem leki, robiłem zastrzyki, widziałem jego cierpienie i to że leki nie działają, słuchałem co mówiły niedoścignione sinusoidy w jego mózgu kiedy miał halucynacje. Tak. przeżyłem łącznie 7 lat z 27 letniego życia. Wiedziałem że będę musiał opiekować się siostrą w przyszłości, nie jest w stanie nawet samodzielnie przygotować sobie jedzenia czy załatwić się. Akceptowałem moje życie. Ale nie sądziłem że śmierć zabierze ojca tak szybko. Stałem się głową rodziny, wsparciem dla wiekowej już mamy, którą na emeryturę wyruchało PO i PiS - tak matka mimo posiadania dziecka z niepełnosprawnością pracuje na pełen etat, ja pracuję zdalnie... więc dajemy radę. Dziś napisałem o tym i o wielu innych rzeczach mojej byłej dziewczynie, co poskutkowało tylko zablokowaniem na reszcie naszych wspólnych komunikatorów, wiem że napisanie całej prawdy po 9 miesiącach jest słabe, ale nie osądzajcie mnie, nie żyliście moim życiem, życiem skazanym przez wychowanie, poczucie obowiązku i miłość do rodziny na wieczne cierpienie.
I tak cierpiałem przez lata, aż jej nie poznałem, jedyna tak wielka miłość mojego życia, wszystko zdawało się pasować - mniej więcej wtedy będę mógł się przeprowadzić (i jakoś pogodzić to ze wspieraniem mamy) kiedy moja była skończy szkołę i planowała się wyprowadzić. Zabrakło półtorej roku licząc od dziś.
Nie mam już siły dzidki, pękłem. Od dziecka wstawałem po każdym upadku, od dziecka miałem pod górkę, od dziecka moje życie było naznaczone cierpieniem, zabijaniem uczuć, zamykaniem się w sobie. To co czytacie - to moje pierwsze podzielenie się uczuciami z kimkolwiek kto nie wiedział o sytuacji w mojej rodzinie, a właściwie jesteście drudzy, miłość mojego życia po przeczytaniu tego co w życiu przeżyłem i dlaczego tak przeciągałem sprawę zamieszkania razem mnie zablokowała.
Nie mam już siły dzidki, nie mam siły na wstawać. Nie mam siły już się podnosić. Dzisiaj myślałem o zakończeniu tego tak zwanego życia, ale myślę o mamie i siostrze. Myślę o mojej byłej. Ale nie mam już kurwa siły dzidki. Kocham i nienawidzę życia, nie mam siły
Dziękuję wam za lata śmiechu