Złoto

5
Studiowałem kiedyś z Andrzejem, to było na Wydziale Prawa i Administracji w Krakowie, tylko że ja byłem najsłabszy na roku, a Andrzej był prymusem. Wiadomo, część grupy wolała picie do oporu, imprezki i podglądanie dziewczyn w akademiku (specjalny system luster), ale Andrzej ciągle zakuwał i prosił, żebyśmy mu nie przeszkadzali. Już wtedy chodził codziennie w garniturze i mówił, że zrobi wielką międzynarodową karierę i kiedyś nam jeszcze pokaże. Mnie na studia posłali starzy, więc nie miałem takiej motywacji. Na początku trochę Andrzejowi dokuczaliśmy, ale gdy na 2. roku zaczął mówić coś po łacinie i udawać przed loszkami, że jest już mecenasem, to już tylko pukaliśmy się w głowę. Ale ja nie o tym. Andrzej miał dostać gdzieś pod koniec 2. semestru stypendium i do tego potrzebny był mu jeszcze jeden zaliczony egzamin na 3. Tylko wiadomo, dla takiego to punkt honoru, i jeśli nie dostał piątki, to by się powiesił. Tak czy owak, dzień przed egzaminem do akademika wpadł Sasza, kolega jednego z naszych z wojska. Sasza był Rosjaninem, co tu dokładnie robił, to nie wiem, ale załatwiał nam często różne specyfiki, na poprawę nauki, wiadomo ;) Przywiózł wtedy trochę jakiegoś białego proszku, tylko powiedział, że trzeba go najpierw rozrobić ze sokiem, bo inaczej nawet najbardziej zaprawiony gracz może nigdy już nie wrócić z orbity. Sasza mówił, żeby wypić naparstek, nie więcej, bo wtedy jest faza i nie ma potem zjazdu. Do kartonu wsypaliśmy całość, wymieszaliśmy i zaniosłem to do mojego pokoju, żeby odstało. Z Andrzejem nie podbieraliśmy sobie jedzenia, zresztą on był już za dużym ważniakiem, żeby przyjąć ode mnie chociaż poczęstunek.
Rano mieliśmy egzamin z prawa konstytucyjnego. Ja tam się nawet nie uczyłem, bo myślę - chuj, i tak zdam w poprawkowym - a jak nie, to niech się starzy martwią. Do pokoju profesora wchodziło się parami, Andrzej przyszedł o 8.00 bardzo wyperfumowany, usiadł dostojnie w korytarzu, ale tak dziwnie się wiercił. Zawsze chciał wchodzić na egzaminy pierwszy, żeby wrócić do akademika i dalej się uczyć, a że ja wiedziałem, że ujebię, to chciałem oblać szybko i też mieć z głowy. Tym bardziej, że w pokoju czekał ten cudowny specyfik od Saszki.
Wchodzimy z Andrzejem razem do sali, a że ja nie chodziłem na wykłady, to profesor mówi do mnie:
- Imię.
- Nie pytają cię o imię! - warknął na niego Andrzej.
Spojrzeliśmy po sobie z profesorem, a Andrzej dodał znowu, tylko głośniej:
- Nie pytają cię o imię, walczą z ostrym cieniem mgły!
Profesor wyraźnie zmieszany wstał i spytał:
- Andrzejku, czy ty na pewno dobrze się czujesz?
- Nie pytają cię o imię, walczą z ostrym cieniem mgły! Nie pytają cię o imię, walczą z ostrym cieniem mgły! - Andrzej powtarzał bez końca.
W końcu profesor wyszedł gdzieś zadzwonić, a Andrzej siedział na krześle i w kółko mamrotał: Nie pytają cię o imię, walczą z ostrym cieniem mgły! Nie pytają cię o imię, walczą z ostrym cieniem mgły! Szkoda mi się go zrobiło, ale po 30 minutach Andrzeja zabrało pogotowie, a mi profesor wstawił 3, chociaż nie odpowiedziałem nawet na jedno pytanie. Poprosił tylko, żeby absolutnie nie mówić nikomu o tym, co się wydarzyło – i że Andrzej pewnie tak od stresu. Oczywiście tego samego dnia wszystkim wypaplałem. Andrzej wrócił na uczelnię gdzieś po tygodniu i przenieśli go od razu na trzeci rok. Pakując rzeczy z pokoju, patrzył się tylko na nas spode łba. Widać było, że się wstydzi i bardzo nie chce, żeby o tym mówić. Chyba też coś podejrzewał, ale głupio mu się było przyznać, że tak cisnął wtedy naukę, że podpierdolił mi sok, bo nie chciało mu się iść po własny.
- Jeszcze o mnie usłyszycie - oznajmił tylko na odchodnym, i tak pierdolnął drzwiami, że aż poczułem wiatr we włosach.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.17326903343201