W 1903 roku bracia Wright poderwali w powietrze pierwszą maszynę cięższą od powietrza i zarazem zdolną do aktywnego lotu. Ich wynalazek, nazwany później aeroplanem bądź samolotem, zaczął szybko ewoluować. Swoje trzy grosze dołożył również wybuch Wielkiej Wojny w 1914 roku, kiedy to walczące strony szybko zorientowały się, jaki potencjał drzemie w nowej technologii. W końcu samolot może nie tylko latać, ale też np. zrzucać bomby bądź strzelać. Mimo tych nowinek stara, bo pamiętająca jeszcze XVIII wiek, technologia balonów i sterowców nadal miała coś do powiedzenia mimo zwoich ograniczeń. I właśnie o próbie przełamania jednego z nich opowiada niniejszy tekst. Panie, Panowie i Baśniowe Stwory, zapraszam do lektury.
U góry widzicie zdjęcie dokumentujące pierwszy w historii lot sterowca o nazwie LZ-1 (Luftschiff Zeppelin 1, niem. Statek powietrzny Zeppelin 1). Miał on miejsce w 2 lipca 1900 roku nad Jeziorem bodeńskim w Niemczech. Poniżej znajduje się Ferdynand von Zeppelin, konstruktor tejże maszyny. Jego nzazwisko stało się niemalże synonimem sterowców, w związku z czym będę używał tych dwóch słów wymiennie.
Jak nietrudno się domyślić, Ferdynand kuł żelazo póki gorące i konstruował kolejne modele sterowców. Kiedy 1 lipca 1908 roku modelowi LZ-4 udało się pobić rekord ilości czasu spędzonego w powietrzu (12 godzin), projektem zainteresował się rząd niemiecki. 2 dni później król Wilhelm II wraz z żoną zostali pasażerami piątego lotu modelu 4. Maszyna wywarła na władcy takie wrażenie, że rząd Niemiec obiecał wsparcie finansowe na dalszy rozwój projektu. Warunek był jeden, otóż maszyna miała podwoić swój dotychczasowy rekord. Ferdynand von Zeppelin przyjął wyzwanie. I choć eksperymentalny lot zakończył się lądowaniem awaryjnym (załoga utraciła kontrolę nad sterowcem, który po wylądowaniu spłonął z powodu zapłonu wodoru umozliwiającego mu unoszenie się), niemiecka opinia publiczna zamiast stracić wiarę w projekt stworzyła zbiórkę, mającą na celu sfinansowanie dalszych prac. Łącznie zebrano 6 milionów marek (w przeliczeniu ponad 210 mln obecnych złotych, niestety ciężko mi to policzyć, gdyż marki miały różną wartość w zależności od miejsca wybicia).
Gdy wybuchła I Wojna Światowa, Niemcy błyskawicznie wpadli na pomysł użycia sterowców jako broni strategicznej. Pierwszy tego typu atak miał miejsce już w sierpniu 1914 roku. Choć zakończył się zniszczeniem wyznaczonych celów (którymi była ludność cywilna mieszkająca w belgijskiem mieście Liège), sterowiec uległ zniszczeniu. Jak nietrudno się domyślić, wielki (bo liczący sobie ok. 150 m. długości) balon był niezwykle wdzięcznym celem dla artylerii, a nawet ręcznych karabinów powtarzalnych na uzbrojeniu zwykłych żołnierzy. Dodatkowo, ze względu na wypełnienie wodorem, nie trzeba było wiele aby taki statek powietrzny zniszczyć. Mimo to nie wycofano sterowców z użytku. Na ich korzyść przemawiał potęzny udźwig (ok. 1800-2000 kilo bomb) oraz daleki zasięg operacyjny, umożliwiający loty nawet w głąb wrogiego terytorium.
No dobrze, ale czemu o tym wszystkim mówię? Jak wspomniałem, dowództwo niemieckie nie chciało rezygnować z potencjalnie niezwykle skutecznego narzędzia walki odwetowej. Wiedziano jednak również, jak podatną na uszkodzenie maszyną jest sterowiec. W związku z tym generalicja wpadła na pomysł, aby bombardować sponad poziomu chmur. Stety lub niestety, tak samo jak siedzący na ziemi artylerzyści nie widzieli sterowca, tak samo jego załoga nie widziała, co w zasadzie bombarduje. Rozwiązaniem tej kwestii zajęli się dwaj konstruktorzy, kapitan Ernst August Lehmann oraz niejaki Baron Gemmingen (nawiasem mówiąc siostrzeniec Zeppelina). To, co wyszło spod ich rąk możecie zobaczyć na poniższej ilustracji.
Jest to prosta kapsuła, przypominająca kształtem bombę lotniczą. Miała być spuszczana na linie połączonej z kablem telefonicznym pod poziom chmur, skąd obserwator miał kierować bombardowaniem. Żeby dowieźć słuszności swojego pomysłu, sam kapitan Lehmann kazał się opuścić w prototypowej kapsule pod poziom chmur. Musiał być niesamowicie pewny siebie (żeby nie powiedzieć ,,głupi"), gdyż dodatkowo kazał założyć sternikowi sterowca opaskę na oczy. Ten miał polegać jedynie na jego wskazówkach. Efekt?
Wbrew temu, co sugeruje zdrowy rozsądek, eksperyment zakończył się sukcesem, a od 1916 roku (bombardowanie Calais we Francji) gondole zaczęły być stałym elementem wyposażenia sterowców.
Choć nowa metoda obserwacji i kierowania bombardowaniem okazała się być skuteczna, była również niezwykle ryzykowna. Wyobraźcie sobie tylko, wisicie kilka kilometrów nad ziemią, czujecie każdy podmuch wiatru, nie widzicie nawet sterowca, z którego zostaliście spuszczeni, a na deser macie świadomość, że jedyne co was chroni przed śmiercią to cienka blacha i kabel telefoniczny, na którym wisicie. Sam Baron Gemmingen, który był pierwszym ,,bojowym" obserwatorem korzystającym z tego wynalazku, opisywał uczucie siedzenia w kapsule jako niesamowicie samotne, zwłaszcza, gdy sterowiec, z którego o opuszczono zniknął pomiędzy chmurami.
Na zdjęciu poniżej widzicie kapsułę, która oderwała się od sterowca i spadła z wysokości ok. 1500 metrów. Na szczęście nie była wówczas obsadzona. Obecnie znajduje się w Imperial War Museum w Londynie.
Co ciekawe, mimo dużego ryzyka oraz dyskomfortu psychicznego, nie brakowao chętnych do takiej służby. Z bardzo prozaicznego powodu.
Widzicie, jak wspomniałem wcześniej, sterowce były wypełnione wodorem, który jak wiadomo jest łatwopalny. W związku z tym na całym sterowcu obowiązywał kategoryczny zakaz palenia tytoniu. Jak zatem nietrudno zgadnąć, owa kapsuła była jedynym miejscem, gdzie można było zapalić. Cóż, ja wiem, że czasem ochota na dymka jest bardzo silna, ale ryzykować upadkiem z kilku tysięcy metrów to moim zdaniem gruba przesada.
Jaki morał można wyciągnąć z tej historii? Pamiętajcie dzieci, palenie szkodzi zdrowiu. A czasem także może spowodować skręcenie karku.
Moje posty historyczne znajdziesz pod tagiem historycznadzida