Matthew Perry nie żyje, a gimbazy dissują wcześniejszą wrzutę o jego śmierci, nazywając go "aktorzyną".
Ok, aktorem może nie był super wybitnym. Ale przypominam że dla piwniczaków lat 90tych i początku dwutysięcznych był kimś więcej. Cięta riposta, czarny humor i mała grupka przyjaciół która nie opuściła go nigdy.
Do tego problem ze znalezieniem dziewczyny, a w życiu zawodowym też średnio.
Robert Lewandowski? To nawet nie jest on.