ZEMSTA MASARZA
Zamknąłem się w łazience celem wydłubania z ucha kawałka drożdżowego ciasta, które umieściłem tam intencjonalnie w ramach eksperymentu. Pragnąłem sprawdzić, czy w kanale usznym ciasto pięknie wyrośnie. Tak też się stało, ale cóż z tego, skoro nie obmyśliłem zawczasu metody jego usunięcia. Po długich rozważaniach postanowiłem spróbować wydobyć ciało obce za pomocą patyczka do szaszłyków. Nieco gorszym pomysłem było wykonywanie zabiegu po ciemku w rękawicach bokserskich nałożonych na wszystkie cztery kończyny. Na moje szczęście, gdy umieszczałem już rzeczony patyczek w uchu, do łazienki wpadł nieznany mi wcześniej jegomość o wyjątkowo sumiastym, wypomadowanym wąsie, by mocnym ciosem w przeponę momentalnie pozbawić mnie tchu i tym samym zakończyć karkołomny zabieg. Walcząc na podłodze o każdy oddech, zorientowałem się, że uderzony zostałem wyjątkowo pokaźną i tłustą giczą wołową, co pozwoliło mi natychmiast zidentyfikować napastnika. Był to Pan Marian, właściciel lokalnego sklepu mięsnego, który to poprzysiągł zemstę na mojej osobie z racji na dość niekulturalną krytykę jego kaszanki, której dopuściłem się na oczach prominentnych klientów jego masarni. Quentin Tarantino, Bill Gates czy prezydent Krzysztof Kononowicz – to tylko kilku stałych klientów Pana Mariana, którzy pewnego słonecznego ranka musieli wysłuchiwać moich wykrzyczanych przez tubę oskarżeń, jakoby właściciel sklepu produkował kaszankę z własnej krwi menstruacyjnej, bo „takiej pizdy w branży masarskiej świat jeszcze nie widział”. Moje nieobyczajne zachowanie wywołało pomruki dezaprobaty tylko do czasu, gdy płynnym ruchem odpieczętowałem pudełko z zakupioną wcześniej kaszanką, uwalniając fetor znany chyba jedynie pracownikom prosektorium i sądowym patologom. Klienci rzucili się do wyjścia w panicznym odruchu ucieczki, tratując co najmniej pół tuzina nieszczęśników, którzy uderzeni zabójczym smrodem nie zdołali ustać na nogach. Mój triumfalny śmiech niósł się echem po pustoszejącym sklepie mięsnym, gdy Pan Marian wreszcie ocknął się z szoku.
- Zapłacisz własnym mięsem. – Wycedził skompromitowany masarz, przeciągając ostrzem tasaka pod szyją w wymownym geście.
Brutalny powrót do rzeczywistości ze świata sennych majaków wywołanych niedotlenieniem mózgu nastąpił wraz z falą palącego bólu - tym razem w okolicach kości ogonowej. Dotarło do mnie, że tłusta gicz wołowa stanowiła jedynie część uzbrojenia Pana Mariana, które posłużyć miało do skonsumowania zemsty. Wyraźnie znudzony moimi spazmatycznymi oddechami napastnik wymierzył mi bowiem imponująco precyzyjne smagnięcie własnoręcznie wykonanym batem z kabanosa wieprzowego o przecudnej rękojeści inkrustowanej kamieniami nerkowymi. Bat świsną w powietrzu jeszcze po dwakroć, zostawiając palące rozcięcia na moich świeżo wydepilowanych siekierą pośladkach. Z rosnącym przerażeniem myślałem o czekających mnie kolejnych torturach, karcąc się w duchu za brak dyscypliny w ćwiczeniach zwieraczy, który mógł znienacka zaowocować przykrym zafajdaniem spodni. Tym bardziej, że nie dalej niż na godzinę przed całym zdarzeniem ucztowałem iście po królewsku, zajadając się kiszoną kapustą okraszoną podgrzanym w promieniach słońca zsiadłym mlekiem. Z braku lepszych perspektyw postanowiłem udobruchać wkurzonego masarza, chwaląc jego krągłości, a następnie proponując rozładowanie napięcia poprzez wspólne puszczanie kaczek na pobliskim jeziorze. O ile niespodziewany komplement poskutkował uroczym rumieńcem na nieco ogorzałej twarzy Mariana, o tyle propozycja wspólnej zabawy spłynęła po nim jak po - nie przymierzając - kaczce.