Pasta o jebiących stopach
Humor
7 m
21
Jestem nauczycielem języka angielskiego. Tak jak wielu w moim zawodzie, udzielam po pracy korepetycji. Co tydzień przychodzi do mnie taki jeden grubasek z pierwszej klasy liceum. Nie byłoby w tym oczywiście nic nadzwyczajnego, gdyby nie jeden nieprzyjemny fakt, mianowicie jego stopy kurwią niemiłosiernie!
Odór da się wyczuć w moim domu już gdy ten spaślak opuszcza szkołę oddaloną o dwa kilometry od mojej dzielnicy.
Przebywanie w jednym pokoju razem z tym śmierdzielem jest katorgą, ale przyznam że dostaję wysoką zapłatę, więc nie mogę ani zrezygnować, ani bezpośrednio powiedzieć, żeby mył nogi, bo jak się obrazi, stracę dosyć konkretne źródło dochodów.
Oczywiście nieraz próbowałem przechytrzyć chujka, mówiąc "Spokojnie, nie musisz ściągać butów, bo jest brudno", ale na nic moje błagania i starania, bo ten mały skurwysyn jest zajebiście dobrze wychowany i zawsze przekonuje, że to przecież nie problem, a mnie w tym momencie kurwica trafia. Kiedyś specjalnie ujebałem calutką podłogę błotem, a ten nic! Ściąga buty i wpierdala się w to w skarpetkach i to jeszcze białych (na szczęście nigdy nie ściągnął u mnie skarpet - nie wiem jak zaawansowaną grzybicę mógłbym tam ujrzeć). Wtedy mi powiedział, że to nawet lepiej, że zdejmie buty, bo mu stopy odpoczną, bo już 11h w szkole był i dodatkowo WF na ostatniej lekcji miał.
Tego dnia o mało nie zemdlałem. I mimo, że nie powinienem tego robić, skróciłem lekcję o równo 7 minut i 13 sekund. Tak - pamiętam dokładnie o ile, bo z utęsknieniem wyczekiwałem końca sześćdziesiątej minuty niczym jego stopy mydła. Wtedy ostatni kwadrans wydawał się być piekielną czeluścią w której czas zatrzymał się na dobre. No dosłownie jak w najgłębszej otchłani krainy wiecznego potępienia, której sam Dante Aligierhi nie byłby w stanie opisać i to nie dlatego, że zabrakłoby mu właściwych epitetów, ale przez to, że popierdalające wonią octówy stopy mojego podopiecznego wyłączyłyby jego podstawowe funkcje życiowe, bo nigdy żadna ludzka istota nawet w czasach tego pisarza, nie doświadczyła takiego odoru i jedyne, co Dante mógłby (przez wzgląd na paraliż zarówno ciała, jak i ducha) stworzyć na kartce papieru, to kleks z dupy, będący wyrazem ostatniego tchnienia autora. Od tamtego feralnego dnia zacząłem w pełni doceniać życie i dostrzegać rzeczy, na które nigdy nie zwracałem uwagi, jak śpiew ptaków czy dzieciaczki radośnie zbierające jesienią kasztany. Staram się też prosić tego małego cielaka o przychodzenie do mnie w dniach, kiedy ma maksymalnie 6 godzin lekcyjnych (musiałem znaleźć plan zajęć na stronie internetowej szkoły).
Był też taki dzień, że specjalnie otworzyłem mu drzwi z mokrymi stopami, wycierając je ręcznikiem i rzuciłem zaplanowanym wcześniej tekstem: "Przepraszam, że musiałeś czekać, ale myłem sobie nogi w bidecie", aby ten zrozumiał aluzję, ale pech chciał, że uświadomiłem sobie jak komiczna jest to sytuacja i przez całe to zmieszanie dodałem: "Jak chcesz, to możesz dołączyć..." W mózgu młodego chyba wyjebało wtedy error, bo stał tylko jak wryty w ziemię. Nie mam pojęcia czy zażenowała go ta niemoralna propozycja, czy najzwyczajniej w świecie (co jest wysoce prawdopodobne) nie wiedział co to jest bidet i do czego służy. Uświadomiłem sobie, że chyba niechcący dałem mu do myślenia, iż podobają mi się jego stopy i dzięki temu może będzie unikał pokazywania mi ich i przetrzyma te jebane racice w butach podczas pobytu u mnie. Niestety i to nie przyniosło żadnego efektu. Nie onieśmieliła go nawet zmieniona później przeze mnie nazwa WiFi (którego często używa) na "St00pki"...
Odór da się wyczuć w moim domu już gdy ten spaślak opuszcza szkołę oddaloną o dwa kilometry od mojej dzielnicy.
Przebywanie w jednym pokoju razem z tym śmierdzielem jest katorgą, ale przyznam że dostaję wysoką zapłatę, więc nie mogę ani zrezygnować, ani bezpośrednio powiedzieć, żeby mył nogi, bo jak się obrazi, stracę dosyć konkretne źródło dochodów.
Oczywiście nieraz próbowałem przechytrzyć chujka, mówiąc "Spokojnie, nie musisz ściągać butów, bo jest brudno", ale na nic moje błagania i starania, bo ten mały skurwysyn jest zajebiście dobrze wychowany i zawsze przekonuje, że to przecież nie problem, a mnie w tym momencie kurwica trafia. Kiedyś specjalnie ujebałem calutką podłogę błotem, a ten nic! Ściąga buty i wpierdala się w to w skarpetkach i to jeszcze białych (na szczęście nigdy nie ściągnął u mnie skarpet - nie wiem jak zaawansowaną grzybicę mógłbym tam ujrzeć). Wtedy mi powiedział, że to nawet lepiej, że zdejmie buty, bo mu stopy odpoczną, bo już 11h w szkole był i dodatkowo WF na ostatniej lekcji miał.
Tego dnia o mało nie zemdlałem. I mimo, że nie powinienem tego robić, skróciłem lekcję o równo 7 minut i 13 sekund. Tak - pamiętam dokładnie o ile, bo z utęsknieniem wyczekiwałem końca sześćdziesiątej minuty niczym jego stopy mydła. Wtedy ostatni kwadrans wydawał się być piekielną czeluścią w której czas zatrzymał się na dobre. No dosłownie jak w najgłębszej otchłani krainy wiecznego potępienia, której sam Dante Aligierhi nie byłby w stanie opisać i to nie dlatego, że zabrakłoby mu właściwych epitetów, ale przez to, że popierdalające wonią octówy stopy mojego podopiecznego wyłączyłyby jego podstawowe funkcje życiowe, bo nigdy żadna ludzka istota nawet w czasach tego pisarza, nie doświadczyła takiego odoru i jedyne, co Dante mógłby (przez wzgląd na paraliż zarówno ciała, jak i ducha) stworzyć na kartce papieru, to kleks z dupy, będący wyrazem ostatniego tchnienia autora. Od tamtego feralnego dnia zacząłem w pełni doceniać życie i dostrzegać rzeczy, na które nigdy nie zwracałem uwagi, jak śpiew ptaków czy dzieciaczki radośnie zbierające jesienią kasztany. Staram się też prosić tego małego cielaka o przychodzenie do mnie w dniach, kiedy ma maksymalnie 6 godzin lekcyjnych (musiałem znaleźć plan zajęć na stronie internetowej szkoły).
Był też taki dzień, że specjalnie otworzyłem mu drzwi z mokrymi stopami, wycierając je ręcznikiem i rzuciłem zaplanowanym wcześniej tekstem: "Przepraszam, że musiałeś czekać, ale myłem sobie nogi w bidecie", aby ten zrozumiał aluzję, ale pech chciał, że uświadomiłem sobie jak komiczna jest to sytuacja i przez całe to zmieszanie dodałem: "Jak chcesz, to możesz dołączyć..." W mózgu młodego chyba wyjebało wtedy error, bo stał tylko jak wryty w ziemię. Nie mam pojęcia czy zażenowała go ta niemoralna propozycja, czy najzwyczajniej w świecie (co jest wysoce prawdopodobne) nie wiedział co to jest bidet i do czego służy. Uświadomiłem sobie, że chyba niechcący dałem mu do myślenia, iż podobają mi się jego stopy i dzięki temu może będzie unikał pokazywania mi ich i przetrzyma te jebane racice w butach podczas pobytu u mnie. Niestety i to nie przyniosło żadnego efektu. Nie onieśmieliła go nawet zmieniona później przeze mnie nazwa WiFi (którego często używa) na "St00pki"...
Podejmowane przeze mnie próby sugerowania gnojkowi, żeby nie ściągał butów są mniej lub bardziej subtelne w zależności od poziomu mojego zdenerwowania. Staram się wymyślać na korepetycjach przykłady do rozwiązania w stylu "My father has always HAD/HAS a problem with sweaty feet." (i ten przymuł ma zakreślić właściwe słowo lub frazę) albo "My teacher always asks me to KEEP MY SHOES ON/TAKE MY SHOES OFF because of my stinky feet" i jak raz tak zrobiłem, to ten idiota zaznaczył, "take my shoes off" i ja mu tłumaczę że źle, że jak śmierdzą stopy, to powinno się zostawiać buty założone, a on tylko kiwa głową, dając do zrozumienia, że załapał o co chodzi w przykładzie.
Czasami myślę, że ten smarkacz jest jednak przebiegły i robi mi to wszystko specjalnie, na złość, aby uprzykrzyć życie biedackiemu belfrowi, no bo jak można niby nie zrozumieć takich sugestii? Zwykle na zajęcia przygotowuje temu spaślakowi cały litr wody, żeby sobie dużo popił i musiał iść do kibla. Dlaczego? Bo chcąc temu tumanowi przemówić jakoś do rozsądku, chowam wszystkie przybory kosmetyczne do szafki, a na umywalce zostawiam tylko mydło (wiadomo - żeby miał czym umyć ręce po szczaniu, bo wystarczy już, że mu giry jebią) oraz dezodorant do stóp, obok spray do butów i zaraz koło tego dodatkowo dezodorant Nivea w kulce z przyklejoną karteczką "Nie używać pod pachy - tylko do stóp", a na szafeczce obok muszli tabletki, na których jak byk jest napisane "Na nadmierną potliwość stóp". Sugestie nie pomagają. I tak co tydzień to samo... Oczywiście gdy ten szczawik przebywa w toalecie, otwieram w pokoju okna na fulla i marnuję pół butelki odświeżacza powietrza. Niestety szczyl wychodzi do kibla zwykle jakieś 2 minuty przed końcem lekcji, więc moje męki nie są jakoś specjalnie mocno skrócone. Nie pomaga nic. Ani lawendowa świeczka zapachowa, która pali się przez cały czas, ani świerkowy olejek eteryczny, którym smaruję sobie skórę pod nosem na chwilę przed przekroczeniem progu mojego domu przez tego demona.
Nie wiem jaka pogoda jest bardziej przejebana. Z jednej strony strony latem jego spocone giry capią sto razy bardziej, ale przynajmniej mogę otworzyć okno, żeby choć trochę wpuścić świeżego powietrza, nawet kosztem wkurwienia tym syfnym zapachem całej okolicy. Gdy próbowałem uchylić okno zimą, ten ulaniec mówił, że mu za bardzo wieje i już się cały trząsł, co jest nie do pojęcia, biorąc pod uwagę jego wylewającą się spod ubrania tkankę tłuszczową.
Ciągle znajduję jakieś wymówki, żebym tylko mógł wyjść nawet na sekundkę z pokoju i zaczerpnąć świeżego powietrza, no chociażby wystawić łeb na krótką chwilę za drzwi. Czasem tłumaczę się, że muszę gdzieś pilnie zadzwonić, innym razem, że chyba słyszałem dzwonek do drzwi itd., ale ten gówniarz mówi to wszystko swojej równie jak on spasionej starej i ta już kilka razy wyskoczyła do mnie z mordą i pretensjami, że marnuję czas jej "syneczka" i że nie za to mi płaci. Szczerze mówiąc suka powinna mi dodatkowo rzucać hajsem za pracę w warunkach niebezpiecznych. Swoją drogą podejrzewam, że młody musi mieszkać z ojcem, bo gdyby ta gruba locha zbliżyła się do swojego warchlaka, to ten na 100% zacząłby krążyć wokół niej.
Dziś mija cały rok od momentu, kiedy grubas zaczął chodzić do mnie na korepetycje i tylko na wakacjach mogłem coś odpocząć. Czterdzieści cztery tygodnie duszenia się i błagania wszystkiego co dobre, aby ta agonia się skończyła. Ponad trzysta dni rozmyślania o kolejnych lekcjach. Ponad trzysta nieprzespanych nocy. Tysiące godzin wymiotowania ze stresu, a także na samą myśl o tym fetorze. W tym momencie czekam na tego wieprzka. Za chwilę kolejna lekcja, a ja nie wiem co począć. Wracam myślami do pięknych czasów, przed tym jak zgodziłem się przygotować tego dzieciaka do matury. Przede mną jeszcze trzy długie lata, po których prawdopodobnie nie pozbieram się psychicznie...
Czasami myślę, że ten smarkacz jest jednak przebiegły i robi mi to wszystko specjalnie, na złość, aby uprzykrzyć życie biedackiemu belfrowi, no bo jak można niby nie zrozumieć takich sugestii? Zwykle na zajęcia przygotowuje temu spaślakowi cały litr wody, żeby sobie dużo popił i musiał iść do kibla. Dlaczego? Bo chcąc temu tumanowi przemówić jakoś do rozsądku, chowam wszystkie przybory kosmetyczne do szafki, a na umywalce zostawiam tylko mydło (wiadomo - żeby miał czym umyć ręce po szczaniu, bo wystarczy już, że mu giry jebią) oraz dezodorant do stóp, obok spray do butów i zaraz koło tego dodatkowo dezodorant Nivea w kulce z przyklejoną karteczką "Nie używać pod pachy - tylko do stóp", a na szafeczce obok muszli tabletki, na których jak byk jest napisane "Na nadmierną potliwość stóp". Sugestie nie pomagają. I tak co tydzień to samo... Oczywiście gdy ten szczawik przebywa w toalecie, otwieram w pokoju okna na fulla i marnuję pół butelki odświeżacza powietrza. Niestety szczyl wychodzi do kibla zwykle jakieś 2 minuty przed końcem lekcji, więc moje męki nie są jakoś specjalnie mocno skrócone. Nie pomaga nic. Ani lawendowa świeczka zapachowa, która pali się przez cały czas, ani świerkowy olejek eteryczny, którym smaruję sobie skórę pod nosem na chwilę przed przekroczeniem progu mojego domu przez tego demona.
Nie wiem jaka pogoda jest bardziej przejebana. Z jednej strony strony latem jego spocone giry capią sto razy bardziej, ale przynajmniej mogę otworzyć okno, żeby choć trochę wpuścić świeżego powietrza, nawet kosztem wkurwienia tym syfnym zapachem całej okolicy. Gdy próbowałem uchylić okno zimą, ten ulaniec mówił, że mu za bardzo wieje i już się cały trząsł, co jest nie do pojęcia, biorąc pod uwagę jego wylewającą się spod ubrania tkankę tłuszczową.
Ciągle znajduję jakieś wymówki, żebym tylko mógł wyjść nawet na sekundkę z pokoju i zaczerpnąć świeżego powietrza, no chociażby wystawić łeb na krótką chwilę za drzwi. Czasem tłumaczę się, że muszę gdzieś pilnie zadzwonić, innym razem, że chyba słyszałem dzwonek do drzwi itd., ale ten gówniarz mówi to wszystko swojej równie jak on spasionej starej i ta już kilka razy wyskoczyła do mnie z mordą i pretensjami, że marnuję czas jej "syneczka" i że nie za to mi płaci. Szczerze mówiąc suka powinna mi dodatkowo rzucać hajsem za pracę w warunkach niebezpiecznych. Swoją drogą podejrzewam, że młody musi mieszkać z ojcem, bo gdyby ta gruba locha zbliżyła się do swojego warchlaka, to ten na 100% zacząłby krążyć wokół niej.
Dziś mija cały rok od momentu, kiedy grubas zaczął chodzić do mnie na korepetycje i tylko na wakacjach mogłem coś odpocząć. Czterdzieści cztery tygodnie duszenia się i błagania wszystkiego co dobre, aby ta agonia się skończyła. Ponad trzysta dni rozmyślania o kolejnych lekcjach. Ponad trzysta nieprzespanych nocy. Tysiące godzin wymiotowania ze stresu, a także na samą myśl o tym fetorze. W tym momencie czekam na tego wieprzka. Za chwilę kolejna lekcja, a ja nie wiem co począć. Wracam myślami do pięknych czasów, przed tym jak zgodziłem się przygotować tego dzieciaka do matury. Przede mną jeszcze trzy długie lata, po których prawdopodobnie nie pozbieram się psychicznie...