W sąsiedniej Woli Ostrowieckiej mord miał identyczny przebieg, z tym, że kobiet, dzieci i starców zamknięto w szkole. Po zamordowaniu mężczyzn, banderowcy obłożyli drewniany budynek słomą i podpalili, wrzucając do środka granaty i butelki z benzyną, oraz strzelając.
Henryk Kloc, ocalały (wówczas 13 lat): „Pięcioletni Andrzejek siedział tuż przy martwej matce, szarpał ją i wołał: »Mamo, wstawaj, chodźmy do domu, nie udawaj, chodźmy do domu, bo się boję«. I płakał. Podbiegł do niego Ukrainiec, przyłożył lufę karabinu do głowy i strzelił.”