Od 5 lat jestem sam. Moje związki też jakoś długie nie były, więc dalej nie wiem co to stała relacja w wieku 27 lat... niecały rok temu miałem konkretne załamanie wymęczone przez depresje, z powodu że będę sam. Ale chodze sobie na siłownie i tak jakoś przez rok sie trzymam. Co jakiś czas podejmuje próby zmiany stanu cywilnego. Nie jestem jakis debil co sie slini do każdej, która sie do niego uśmiechnie ale lubie raz na jakiś czas uśwadomić sobie że niema dla mnie nikogo na drugą połówke. Więc dzisiaj jest kolejny dzień dostania kosza bo ma chłopaka czy inne gówno. W realu sie do cb uśmiechają żywa rozmowa bez jakiś niezręcznych cisz a sms czy mess to jakies drewna totalne...
A wy jak sobie uświadamiacie że sami będziecie do końca tego jebanego padoła zwanego życiem?