Takie tam wprawki cz8
1

19
-Co kurwa?- Zajem postąpił dwa kroki do przodu ale nagle stanął jak wmurowany. Poczuł drżenie stopami aż zachwiał się na nogach.Uczynił jeden i drugi krok wstecz a potem obrócił się na pięcie. Wtedy wszystko znikło.



Syczące głosy wypełniały pustkę na skraju przepaści prowadzącej do przedstworzenia. Jeden zajrzał do wnętrza a później drugi i trzeci. Bały się. Nie znały tego rodzaju chłodu, który unosił się z wnętrza nicości.

-Cóż myślicie?

-Zejdźmy... Niżej coś zległo.

-Czuję drży. Ale to nie strach. Nie. Boję się. To drży z oczekiwania!

-Zejdźmy!

-Nie!

Głosy czmychnęły ze skraju nicości głębiej pomiędzy żywą Ayuę. Choć nie przyciągała tak intensywnie jak pustka to itak miała wiele do zaoferowania. Więcej niż grób i niebyt z którego wyszły. Czuły lepki żar żywych istot. Pociągający smród życia, pełnego energii. I jeszcze to kłębowisko martwych żądz. Po śmierci,świat życia kusił na tyle sposobów... Trudno było się zdecydować. W końcu wybrały życie i podpłynęły do ciał. I zmarły. Z otchłani. Z nieskończonych wysokości dna nicości wypełzało coś trudnego do ogarnięcia. Kształty obce.Ale przecież znajome. Zakodowane w zakamarkach pamięci.

-Hekatóncheires...

-Nie dam wiary...

-Bracia też zmartwychwstali?

-Nie... To nie on.

-Żaden z nich.

-A jednak... Nie może być inaczej.

-To nie on, ani on, ani on.

Głosy odskoczyły wstecz i precz gdy przez krawędź niebytu wychynęły pierwsze ramiona chwytając brzeg rzeczywistości i unosząc pierwsze głowy szukając szmaragdowym wzrokiem głosów.Usta otworzyły się i dobyły się z nich głosy nad wyraz rzeczowe.

-Znowu kurwie? Coraz częściej nachodzą.

-Utrzymać w ryzach nie mogę już Wilków a i Hieny szemrzą.

-Czym one są?

-Czy to znowu zjadacze czy kto?

-Nie... To nie pożeracze. To chyba resztki... Ale inne.

Największa głowa ryknęła i kilka dłoni w pięść się zwinęło po czym jęło uderzać z rozmachem po pomniejszych łbach zmuszając je do odwrotu. Z razu protestowały ale szybko umilkły spacyfikowane.

-No.. Lepiej. To o co chodzi? Wy? Mgliste cienie czegoś co odeszło? Co tu robicie i czego chcecie?

Głosy podpełzły bliżej krawędzi nad którą podtrzymywane licznymi rękoma unosiło się grono głów niczym dorodne winne grono.
-Ayua... Pociąga. Pachniesz jak Hekatóncheires ale jednak nie z nich jesteś. Czym ty jesteś? Czemu tak miło pachniesz?
-Pytania... Wiecznie te pytania. To wasz grób?
Głosy odwróciły się by spojrzeć na wijące się pokłady zgniłej Ayuy.
-Już nie. Uczta czeka. Na dnie tej otchłani...
-Możliwe. Ale nie dla was. Wara wam od niej!- Ręce pogroziły głosom a głowy wyszczerzyły zęby.
-Nie strasz... Wielkiś i silny ale trzem rady nie dasz!
-To chodźcie się spróbować.Ale czuję że to nie jest miejsce które was woła.
-Rację masz. To nie tu śmierć nas przykuła. To ino więzienie i kraty.
-Właśnie. Więc chyba już wam pora. Słyszę jak nadciągają już dzieci Ziemi. Za chwilę tu będą. Z tymi swoimi dziwacznymi zbiornikami... Czymkolwiek są...
Głosy zadrżały. Zaczęły węszyć i rzeczywiście!Wyczuły te straszne istoty. Pełne ognia i skały. Ognia co ich spopielił i kamienia który więził... Pędziły i były coraz bliżej. Zasyczały głosy z głodu ale Hekatóncheires miał rację... Zresztą wszędzie tu było pełno słodkiej Ayuły. Nie musiały jeść tu. I teraz. Obróciły się raz i drugi... Rzuciły ostatnie uważne spojrzenia na zawieszonego nad studnią stwora i spłynęły w dół po stoku między skały. Największa głowa przewróciła oczyma ale i ona zaczęła znikać za krawędzią nieistnienia. Czym by nie były dzieci Ziemi i jej nie było na rękę z nimi się spotkać.
Zajem otrząsnął się i poderwał rozsypując wszędzie gruz, piach, ziemię i pył które go przykryły cienką warstwą. Prychnął i stęknął wypluwając dodatkową ich porcję z ust. Przetarł oczy i rozejrzał się po skałach. Z ogniska nie został ślad ale świt już nastał więc doskonale widział przed sobą obraz zniszczenia. Tam gdzie jeszcze przed chwilą była skalna płyta ziała osmalona, czarna dziura nad której krawędzią zwisały szczątki Marduka. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w jaśniejące niebo a z rozerwanych kikutów- bo tyle zostało z jego nóg skapywała w dziurę krew. Wszędzie na skałach widać było czarne, rozmazane ślady jakby uczynione sadzą. Musiało coś wybuchnąć.Nagle usłyszał jakiś dźwięk i aż podskoczył. Zapomniał o Josifie. Obrócił się sięgając do paska. Josif leżał tak jak go zostawił tyle że chyba nieprzytomny i przysypany warstwą startej na pył skały, sadzy i kamyków. Hałasowało coś co wyglądało jak wąż co pełzło w jego stronę. Zajem namacał toporek i podkradł się do gada. Miał może z metr długości i grubość ledwo palca. Nie widać było ani głowy ani nóg ale wiło się to coś jakby było świadome obecności nieprzytomnego człowieka.Zajem wzdrygnął się gdy koniec gadziny obrócił się w jego stronę jakby i ona go wyczuła. Sieknął toporkiem na odlew odcinając trzecią część robaka. Zaczął wić się dwa razy energiczniej. A później strzyknął w jego kierunku czymś. Ledwo udało mu się odskoczyć i uniknąć cienkiej stróżki parującego w powietrzu płynu.
-O ty kurwa!- Odbiegł kilka kroków i schwał toporek za pas.Chwycił sporych rozmiarów, płaski, skalny odłam i odwrócił się do robactwa które wiło się znowu w kierunku Josifa. Wzniósł ciężką skałę nad głowę i w dwóch krokach dopadł do robala.Skała z trzaskiem opadła przygniatając wijące się coś a on z satysfakcją poczuł przez skałę jak tamten chrzęści i pęka pod ciężarem kamienia. Splunął na kamień i spojrzał na Josifa.
-Tak bogom a prawdzie to bez sensu... Teraz będę Cię musiał sam zatłuc...- Spojrzał na dziurę w skale. Co to było?Przypomniał sobie światła. Jakaś eksplozja? Podszedł bliżej i zamarł. Coś się tam ruszało. Coś żyło. Dużo czegoś. Patrzył zmartwiały jak z dziury wypełzają długie, wijące się wężo-robaki podobne do tego którego właśnie przygniótł. Cała ich plątanina uniosła się z głębi i jakby po omacku zaczęła szukać po krawędziach. Wypełzały ich dosłownie dziesiątki.Któraś namacała zwisające, krwawe strzępy nóg Marduka. Zajem odskoczył wystraszony nagłą reakcją. Cała chmara wici rzuciła się na ciało, błyskawicznie je oplotła i ściągnęła w dół.Poczuł ukłucie między łopatkami. Wrzasnął i podskoczył.Obrócił się na pięcie spodziewając się ujrzeć za sobą kolejne węże pełznące po skale po niego. Zamarł tak z rozdziawioną już gębą. Stok pełen był ludzi. W ciężkich kaftanach nabijanych metalowymi płytkami. I podobnych hełmach. Biegali tu i tam na krępych nogach dźwigając jakieś kotły na plecach i... zdechłe węże? Za nim stało kilku z nich celując niedwuznacznie w jego pierś solidnymi ostrzami krótkich włóczni. Nie pierwszy raz ktoś w niego celował i nie pierwszy raz widział ludzi. Za to nigdy nie widział ludzi z których najwyższy sięgał mu może do piersi.Ludzi o dziwnych rysach twarzy jakby byli swoimi własnymi karykaturami. Z potężnymi nochalami które zdały się zajmować pół twarzy. Z wielkimi wałami brwi i równie wydatnymi ustami.Pomarszczonych niczym przesuszone jabłka choć nigdy nie widział jabłek zarośniętych tak grubym włosiem jak oni. Potrząsnęli włóczniami niedwuznacznie . Uniósł ręce pokazując że są puste. Nie było sensu ich drażnić. Było ich zbyt wielu. Chwycili go pod ramiona ale wyszarpnął się i wywinął .Zaczęli coś wrzeszczeć ale podbiegł tylko kilka kroków w stronę dziury w ziemi.
-Ej! To moje! Wezmę tylko moje.- gestykulował pokazując plecak Marduka który podniósł ze skały. Znowu go dopadły. Tym razem niebyły już tak uprzejme. Powalili go na ziemię. Byli zdumiewająco silni jak na swój wzrost. Leżał tak z twarzą przyciśniętą do skały widząc kątem oka jak inni unoszą nieprzytomnego Josifa a grupa z kotłami na plecach stanęła nad krawędzią jamy. Z dziwnych węży które trzymali w dłoniach trysnęły płomienie i warcząc jak dziki zwierz wpadły do jamy. Zakotłowało się tam we wnętrzu. Uniosły się płonące bicze usiłując sięgnąć polewających je płynnym ogniem karłów. Więcej nie widział bo krótkie acz mocarne ramiona uniosły go z ziemi i dosłownie poniosły między skały gdzie otwierało się wejście do przestronnej przewieszki pod którą ziały otwory mrocznych jaskiń.Gnomy uniosły go w ich ciemność.


KONIEC
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+3

Takie tam wprawki cz7
2

8
-Przygotuj pieniądze tak jak się umawialiśmy.- Zajem ruszył w stronę, w którą pokazał Marduk ostrożnie stawiając stopy na kamiennej płycie w której wyryto głębokie spiralne rowy, na których łatwo było skręcić stopę.

-Mam tu wszystko razem. Pieniądze tego mordercy i od siebie niemało. Ale jest jeden problem chłopcze.

Zajem zatrzymał się. Spojrzał przez ramię. Marduk siedział przy ognisku tam gdzie widział go po raz pierwszy. Na kolanach położył sobie sporych rozmiarów kuszę. Pierwszy raz widział taką broń u górali. Marduk spostrzegł jego spojrzenie.

-Ładna prawda? Sprawiłem ją sobie gdym planował zabić Josifa.Trenowałem z nią. Ale naciągnąć to cholerstwo to katorga. I ciężka. Ciężko celować. Ale ty stoisz blisko.- Stary podniósł broń i zważył w rękach.

-To tak? Chcesz się mnie pozbyć? Nie sądziłem że jesteś zwykłym mordercą...

-Nie na bogów! Nic takiego. Po prostu weź swoje pieniądze i odejdź.

Zajem spojrzał na starego a później na majaczące w mroku wejście do jaskiń.

-To o nią chodzi?

-Tak sobie pomyślałem. Że jeśli go zabiję a jej pozwolę odejść to co to za kara? Lepiej jak będzie patrzył jak ją zarzynam nim się nim zajmę. To będzie bolało tak jak mnie bolało gdym zobaczył moją córkę na rękach ludzi.

-Nie!

-Milcz.- Zajem warknął do leżącego Josifa. Wyciągnął oskarżycielsko ramię z wyprężonym palcem w stronę starego.Poprawił drugą ręką zagięty rękaw.

-Nie taka była umowa starcze...

-I co z tego? Co za różnica? Boli Cię to? To tylko wiejska dziewucha. Nie takie rzeczy ci ciążą.

-Może. Nie Tobie mnie sądzić. Ale umowa była inna. Bierzesz chłopaka a dziewczyna wraca.

-Słuchaj...- Stary niepewnie poprawił się na siedzisku. Oparł wyraźnie ciążącą mu w chudych ramionach kuszę na podołku celując w kierunku Zajema.- Strzępimy gęby po próżnicy... Po prostu weź pieniądze i odejdź. Inaczej strzelę Ci prosto w brzuch. Z tej odległości nawet ja nie spudłuję. Odejdź. Pomogłeś mi. Nie chcę mieć i ciebie na sumieniu. Chociaż zabić Cię to byłaby przysługa dla ludzi.

-Marduk... Nie zmienisz zdania?- Zajem stał nieruchomo jak głaz.

-Ani mi to w głowie. Oni już są martwi. Po co Ci to?

-Dobra. Ale zanim odejdę chcę żebyś coś zobaczył. Może to zmieni Twoje zdanie. O Nadii bo na nim mi nie zależy.

-Co?- Marduk spytał podejrzliwie.- Nie kombinuj!

-Spokojnie. Mam to za pazuchą. Tylko nie rób głupstw. Nie podejdę. Tylko wyjmę to co chcę żebyś zobaczył dobrze? Jeśli to nic nie zmieni to zabiorę się stąd bez słowa.

-Dobra. Tylko powoli...

Zajem powolutku położył lewą dłoń na piersi a później wsunął ją za pazuchę przez rozcięcie w bluzie. gmerał tam chwilkę aż namacał pętelkę w którą wsunął palec. Powoli wyciągał rękę. Nie miał pojęcia ile jest luzu. Spust puścił i metalowy trzpień wystrzelił z rękawa pod prawą ręką z wciąż wycelowanym oskarżycielsko w stronę Marduka palcem. Oko było zbyt powolne by to zobaczyć. Trzpień po prostu zmaterializował się tuż pod obojczykiem Marduka, który sapnął i nim spadł z kamienia nacisnął odruchowo spust kuszy. Cięciwa brzęknęła ale bełt nieszkodliwie pomknął gdzieś w ciemność.Zajem skoczył nim jeszcze stary upadł na skały i w dwóch krokach dopadł do niego. Kopniakiem odtrącił kuszę na bok a drugim wymierzonym w głowę ogłuszył starego. Obrócił go na plecy.Ciężko celować całą ręką. Mierzył w mostek ale i tak nieźle.Chybił o kilka cali. Nie było co czekać. Najpierw wyciągnął trzpień wbity do połowy w pierś starego a później swój kozik i podciął staremu tętnicę szyjną. Nie było sensu męczyć go i czekać aż się wykrwawi do płuc. Patrzył przez chwilę jak krew wypływa gwałtownie z rany tłoczona słabnącym sercem a później spojrzał w kierunku Josifa. Chłopak patrzył się na niego rozszerzonymi z przerażenia oczyma.

-Ostrzegałem go.
Podszedł do związanego i kucnął przy nim. Josif spojrzał w jego oczy ale nie było tam nic poza zimnym skupieniem.
-Zabijesz mnie?
Zajem wzruszył ramionami.
-Wiesz że nie mam wyjścia.- Josif chciał coś powiedzieć ale Zajem pokręcił głową.
-Wiem. Obiecasz że nikomu nie powiesz i takie tam. Nawet jestem pewien że teraz możesz tak myśleć. Ale gdy zejdziesz z góry. Gdy zaczniesz myśleć czy aby się nie rozmyślę i cię nie uciszę...Prędzej czy później i tak byś mnie wydał. Po co mi to? Zejdę z góry i powiem całą prawdę. Z wyjątkiem tego że to Marduk porwał dziewczynę i razem z Tobą spadł w przepaść... Kawałek trzeba będzie was nieść ale ile będą mieli zabawy nim znajdą wasze Ciała! A nie będą szukać śladów tutaj bo po co?

Zajem zamilkł bo dopiero teraz spostrzegł że Josif wytrzeszcza oczy tak że nieomal wu z oczodołów wychodzą ale nie patrzy na niego tylko za jego plecy.
-Stara sztu...- Nie dokończył bo jednak się obrócił czując dziwne coś rozchodzące mu się niczym ciarki po plecach i widząc kątem oka fiołkową poświatę.
Skały świeciły. A dokładniej rzecz biorąc ryte w nich głęboko rowki układające się w spirale i krzaczaste runy. Bił od nich ciemny blask jakby wypełnione były fioletowym ciemnym płynem. Tam gdzie leżał Marduk a jego krew wypełniła ryty blask był krwistoczerwony i najjaśniejszy. Powoli rozpływał się rozjaśniając kolejne partie skalnej płyty i zmieniając fiołkowy blask na krwistoczerwoną poświatę.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+1

Takie tam wprawki cz6.
1

2
Leżał powoli odzyskując zmysły w walce z obezwładniającym go bólem i mdłościami. Wypływał na powierzchnię świadomości ciężko walcząc by nie zapaść się znów w niebyt. Sapnął raz i drugi a potem jęknął i wypluł zgromadzoną w ustach gorzką flegmę. Poruszył się a potem szarpnął gdy poczuł skrępowane na plecach dłonie i wrzynający się ponad kostkami nóg szorstki sznur. Rzucił się jak gruba i niezgrabna gąsienica.

-Spokojnie.

Przewrócił oczami ale nadal widział tylko ciemność i jakieś błyski. Ktoś szarpnął nim i obrócił. Musiał leżeć twarzą do skały a teraz wpatrywał się w ognisko łzawiącymi oczyma. Ktoś podciągnął go do pozycji siedzącej i oparł o coś twardego. Przez chwilę kręciło mu się w głowie i obraz kręcił się podobnie w oczach aż go znów zemdliło. Ale po chwili mógł już patrzeć jeśli przymknął oczy na tyle że tłumił mdłości i ból pulsujący z potylicy. Zza jego pleców wyszedł Zajem i przykucnął przy ogniu. Patrzył na towarzysza nie bardzo mogąc umiejscowić go w sytuacji.

-Co się?

-Spokojnie.- To był głos Marduka. Przekręcił głowę i odszukał starego. Siedział po drugiej stronie ognia trzymając w dłoni swój upalony patyczek.

-Co się dzieje?

-Spokojnie chłopcze. Dobrze się czujesz?

-Czemu jestem związany? Marduk co się dzieje? Zajem?

Zajem nie odpowiedział tylko odszedł gdzieś wychodząc z jego pola widzenia ale Josif słyszał że jest tam gdzieś z tyłu.

-Nie martw się o kolegę Josif. Wszystko z nim dobrze. To sprawa między Tobą, mną a dziewczyną.

Te słowa zmroziły Josifa. Nadia!

-To ty! Ty ją porwałeś! Jeśli coś jej zrobiłeś!

-Ależ nie ja. Gdzie mnie staremu, schorowanemu byłoby porwać taką dorodną dziewuszkę jak Nadia. I nie o niej myślałem kiedy mówiłem że to sprawa między nami a dziewczyną.

-Co? Więc o co chodzi? Gdzie jest Nadia!

-Nadia... No niedaleko. Bezpieczna w grocie. Żeby nie przeszkadzała. Ale to nie o niej ta historia. Przynajmniej nie teraz. To o Soneczce.

-Soneczce?- Imię zbiło Josifa z pantałyku.

-Tak kurwa!- Marduk wrzasnął to podrywając się na nogi aż się zachwiał i cisnął swój patyk niezdarnie tak że odbił się od twarzy Josifa dziobiąc go ostrym, upalonym końcem w polik.

-Myślisz że nie wiem co się stało? Doskonale wiem! Wiem kurwa!Zawsze wiedziałem!- Stary pokuśtykał dookoła ogniska i przykucnął stękając przed Josifem.
-Nic nam nie powiedziała. Ani mnie ani matce. Nic. Ale umiała pisać. Zostawiła list. Kapłan nam go przeczytał. To byłeś ty!Ty ją zbałamuciłeś! Ty ją omotałeś. Niewinną. Dziewczynę. A później... Stary sapnął i złapał Josifa za koszulę. Niezdarnie próbował przyciągnąć go do siebie ale nie miał tyle siły więc tylko odepchnął tak że chłopak boleśnie uderzył o skałę za plecami. Stary stał nad nim sapiąc z wściekłości.
-Chcesz kończyć?- Za słowami pojawił się Zajem trzymając w dłoni toporek.
-Nie!- Stary wysapał to mierząc nienawistnym spojrzeniem wodnistych oczu Josifa.
-Nie.- Dodał już spokojniej.- Za dużo mnie to kosztowało żeby skończyć od tak. Za dużo.
Wrócił na swoje miejsce i opadł na kamienne siedzisko.
-Rozumiem. Ale to już nie moja sprawa. To miejsce...- Zajem zatoczył toporkiem krąg wokoło siebie,- To miejsce jest dziwne.
-Dziwne?- Marduk rozejrzał się jakby je pierwszy raz zobaczył.-Tak... Dlatego je wybrałem. To Posadnik. Królestwo Gnomów. A to wejście do niego. Albo ich świątynia. Albo pałac. Albo sracz. Nie wiem. Wszędzie tu pełno ich run i znaków. Dlatego nikt tu nie przychodzi od lat. Prócz mnie. Znam tą górę i jaskinie od małego.Nic tu nie ma. Poza ruinami. Więc nie trząś gaciami.
-Tak? No i dobrze że nie ma. Ala to nie zmienia rzeczy. Ja swoją robotę zrobiłem.
--I dostaniesz zapłatę.
-Zrobiłeś to dla pieniędzy? Porwałeś Nadię?- Josif spojrzał na Zajema z nienawiścią ale ten nie wyglądał na zmieszanego.
-Nie.- Marduk zaśmiał się chrapliwie.- Nie dla pieniędzy.Kiedy zostawiłeś Soneczkę. Moją kruszynkę... I kiedy ona...Chciałem cię zajebać własnymi rękoma. Gdyby nie Ana... Gdyby nie to że zostałaby sama... Dawno bym cię zajebał. Musiałem się nią zająć. A później odeszła. Bidulka. Nie wytrzymała smutku. I toteż była Twoja wina.
Stary podszedł do skały i począł wodzić palcem po wyrytych w niej znakach i symbolach jakby śledził ich linie.
-To nie byłem ja! Nie chciałem tego! Gdybym...
Stary doskoczył do związanego i kopnął go z rozmachem w brzuch nieomal wywracając się przy tym Josif jęknął i zaczął się dusić flegmą. Zajem odepchnął starego delikatnie i przewrócił Josifa na bok. To pomogło. Młody wykaszlał flegmę i krew i zaczął łapać oddech.
-Zamknij się! To tylko Twoja wina. Gdybyś jej nie zostawił żyłaby do dzisiaj. Gdybyś jej nie zawrócił w głowie a później nie odszedł nie skoczyłaby w przepaść! Jej matka by żyła!

Stary zamilkł na chwilę po tym wybuchu kucając i zbierając siły.

-Straciłem nadzieję na zemstę. Wiesz? Mogłem cię gdzieś zwabić i spróbować zdzielić siekierą z zaskoczenia. Ale jestemj uż stary. Bałem się że się nie uda i że unikniesz kary. Aż znalazłem jego. Zajewa. Leżał w lesie. W gorączce. Wziąłem go do siebie. Blisko było. Dałem radę zaciągnąć. Coś mnie tknęło.Chyba bogowie. Pewnie by umarł. Wiesz taki był chory. Ale gadał w malignie. Dużo gadał. I poznałem że to bogowie mi go zesłali.Wiesz ile wydałem na zioła i leki? Dużo. Ale opłaciło się.Wiedziałem że mi pomoże. Nie z wdzięczności. Nie ze strachu że za dużo wiem. O nie. Pomoże bo taki właśnie jest. Dla niego porwać dziewczynę... Zwabić Cię tu... To drobnostka.. Nie takie...

-Dość!- Zajem powiedział to bez złości. Ale ton był zimny.Na tyle zimny że stary zamilkł.

-Nie mam całej nocy. Później będziesz miał tyle czasu ile będziesz chciał żeby z nim gadać. Mnie nic do tego ale nie muszę tego słuchać. Tylko nie przesadzaj. Bogowie są wredni i lubią wodzić ludzi za nos. Zabij go, bo lepiej żebym nie zszedł z góryi powiedział że zginął ratując dziewczynę a on się pojawi następnego dnia żywy.

-Tego możesz być pewien chłopcze.

- Czekaj! Nie zostawisz mnie tak? Uratowałem Ci życie! Nie zostawiaj mnie temu szaleńcowi.- Josif wił się i próbował uwolnić ale Zajem podszedł i chwycił go za włosy szarpnięciem odchylając jego głowę do tyłu.

-Milcz. Słuchaj. Umrzesz. To pewne. Ale Nadia będzie żyła.Rozumiesz? Nie wie kto ją porwał i się nie dowie. Sprowadzę ją do doliny. Ty umrzesz ale ona nie zapłaci za Twoje grzechy. Więc bądź grzeczny.- Puścił włosy Josifa a ten legł na skale dysząc ciężko ale milcząc.

-Właśnie. Gdzie dziewucha?

-W jaskiniach. Tam za Tobą. Musisz zejść głębiej bo leży tam związana jak baleron. Daleko żeby nie słyszała co się dzieje.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+2

Taka tam wprawka cz 6
1

2
Rzeczywiście tropienie Marduka nie było sztuką. Nawet Zajem wyraźnie widział ślad wygnieciony jego koślawymi stopami. A jeśli ginął gdzieś na spłachcie skał to odszukiwał go wzrokiem po jej drugiej stronie. Ślady prowadziły jak strzelił omijając tylko większe i mniejsze głazy.

- Idzie jakby wiedział dokąd...

-Stary zna tą górę. Może wie gdzie mógł się schować porywacz.

-To czemu nic nie rzekł? Nie pytałeś?

-Nie. Nie chciałem zdradzić się z zamiarami.

-Może to nie było mądre.

-Może. Tyle że po szkodzie to każdy mądry.

Szli dalej w milczeniu aż do miejsca gdzie trawa zaczęła ustępować skałom i zanikać. Niestety, ślady zanikły wraz z nią. Josif szukał coraz bardziej nerwowo, tym bardziej że zaczął zapadać jak to w górach gwałtowny mrok gdy Słońce w końcu spłynęło za szczyt. Gdyby nie wschodzący Duży siedzieliby tu w całkowitych ciemnościach.

-To koniec.- Głos Josifa przepełniała frustracja i gniew.

-Nie sądzę. Patrz.- Chłopak popatrzył gdzie mu Zajem pokazywał i zobaczył wysoko na skałach pełgające czerwone refleksy.

-Ogień!

-Tam muszą być. Daleko to?

Josif potrząsnął głową.

-Sto metrów w górę czyli mniej niż trzysta licząc po ziemi.

-Blisko. Trzeba się podkraść. Ale przygotować też.

-No to się gotujmy.

Josif wyciągnął siekierkę- górale w razie walki polegali na swoich krótkich toporkach i zwinności. Zajem podobnie wyciągnął zza pazuchy toporek ale nim to uczynił długo grzebał w rękawie jakby mu tam co wpadło albo wytrząsał mrówki. Aż się Josef spieklił w duchu ale nic nie mówił. W końcu jego towarzysz widać uznał że jest gotów bo wskazał ostrzem toporka trzymanym w lewej ręce by ruszali.

Skradali się powoli. Ale więcej uwagi przykładali by nie poruszyć stopą czy ręką jakiego luźnego kamienia i nie strącić go ze skały niż temu by ich kto zobaczył bo z początku wspinali się ze skały na skałę z widokiem zasłoniętym kolejnymi aż nie trafili na krętą ścieżkę pomiędzy głazami gdzie widok był na kilka kroków zaledwie. Płomienie rzucające cienie musiały być coraz bliżej bo choć samego ognia nie widzieli to rosła łuna jaką rzucały na skały a w końcu usłyszeli nawet trzaskające skry.Josif przyłożył palec do ust choć obaj wiedzieli że teraz może ich zdradzić każdy hałas. Szczęściem ponoć Gnomy doskonale widziały w mroku to słuch miały nie najlepszy. O ile to były Gnomy a nie podli ludzie... W końcu doszli do ognia- nie mogli być dalej niż o jeden głaz przesłaniający im na niego widok. Josif pokazał Zajemowi by został z tyłu a sam ostrożnie wysunął bokiem głowę zza głazu by przekonać się cóż znajduje się przed nimi nie zdradzając własnej obecności.

Pierwsze co zobaczył to oczywiście niewielkie ognisko rozpalone wprost na żywej skale i zgromadzony obok zapas drew. Gdy już wyostrzył wzrok spostrzegł też postać siedzącą obok ognia bokiem do niego. Marduk. To nie mógł być nikt inny. Stary siedział i niespiesznie grzebał w popiele długim kijkiem którego czubek dymił i świecił się żarem. Pierwsze co chciał zrobić Josif to wstać i spytać o to co się dzieje. Ale nogi ugięły się pod nim.Brzydkie uczucie zakiełkowało mu we wnętrznościach. Podejrzenie dławiące niczym piekąca zgaga podchodząca do gardła. Chciał się obrócić ale wtedy w jednej chwili wszystko się zawaliło i urwało.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+4
0.12550187110901