-Co kurwa?- Zajem postąpił dwa kroki do przodu ale nagle stanął jak wmurowany. Poczuł drżenie stopami aż zachwiał się na nogach.Uczynił jeden i drugi krok wstecz a potem obrócił się na pięcie. Wtedy wszystko znikło.
Syczące głosy wypełniały pustkę na skraju przepaści prowadzącej do przedstworzenia. Jeden zajrzał do wnętrza a później drugi i trzeci. Bały się. Nie znały tego rodzaju chłodu, który unosił się z wnętrza nicości.
-Cóż myślicie?
-Zejdźmy... Niżej coś zległo.
-Czuję drży. Ale to nie strach. Nie. Boję się. To drży z oczekiwania!
-Zejdźmy!
-Nie!
Głosy czmychnęły ze skraju nicości głębiej pomiędzy żywą Ayuę. Choć nie przyciągała tak intensywnie jak pustka to itak miała wiele do zaoferowania. Więcej niż grób i niebyt z którego wyszły. Czuły lepki żar żywych istot. Pociągający smród życia, pełnego energii. I jeszcze to kłębowisko martwych żądz. Po śmierci,świat życia kusił na tyle sposobów... Trudno było się zdecydować. W końcu wybrały życie i podpłynęły do ciał. I zmarły. Z otchłani. Z nieskończonych wysokości dna nicości wypełzało coś trudnego do ogarnięcia. Kształty obce.Ale przecież znajome. Zakodowane w zakamarkach pamięci.
-Hekatóncheires...
-Nie dam wiary...
-Bracia też zmartwychwstali?
-Nie... To nie on.
-Żaden z nich.
-A jednak... Nie może być inaczej.
-To nie on, ani on, ani on.
Głosy odskoczyły wstecz i precz gdy przez krawędź niebytu wychynęły pierwsze ramiona chwytając brzeg rzeczywistości i unosząc pierwsze głowy szukając szmaragdowym wzrokiem głosów.Usta otworzyły się i dobyły się z nich głosy nad wyraz rzeczowe.
-Znowu kurwie? Coraz częściej nachodzą.
-Utrzymać w ryzach nie mogę już Wilków a i Hieny szemrzą.
-Czym one są?
-Czy to znowu zjadacze czy kto?
-Nie... To nie pożeracze. To chyba resztki... Ale inne.
Największa głowa ryknęła i kilka dłoni w pięść się zwinęło po czym jęło uderzać z rozmachem po pomniejszych łbach zmuszając je do odwrotu. Z razu protestowały ale szybko umilkły spacyfikowane.
-No.. Lepiej. To o co chodzi? Wy? Mgliste cienie czegoś co odeszło? Co tu robicie i czego chcecie?
Głosy podpełzły bliżej krawędzi nad którą podtrzymywane licznymi rękoma unosiło się grono głów niczym dorodne winne grono.
-Ayua... Pociąga. Pachniesz jak Hekatóncheires ale jednak nie z nich jesteś. Czym ty jesteś? Czemu tak miło pachniesz?
-Pytania... Wiecznie te pytania. To wasz grób?
Głosy odwróciły się by spojrzeć na wijące się pokłady zgniłej Ayuy.
-Już nie. Uczta czeka. Na dnie tej otchłani...
-Możliwe. Ale nie dla was. Wara wam od niej!- Ręce pogroziły głosom a głowy wyszczerzyły zęby.
-Nie strasz... Wielkiś i silny ale trzem rady nie dasz!
-To chodźcie się spróbować.Ale czuję że to nie jest miejsce które was woła.
-Rację masz. To nie tu śmierć nas przykuła. To ino więzienie i kraty.
-Właśnie. Więc chyba już wam pora. Słyszę jak nadciągają już dzieci Ziemi. Za chwilę tu będą. Z tymi swoimi dziwacznymi zbiornikami... Czymkolwiek są...
Głosy zadrżały. Zaczęły węszyć i rzeczywiście!Wyczuły te straszne istoty. Pełne ognia i skały. Ognia co ich spopielił i kamienia który więził... Pędziły i były coraz bliżej. Zasyczały głosy z głodu ale Hekatóncheires miał rację... Zresztą wszędzie tu było pełno słodkiej Ayuły. Nie musiały jeść tu. I teraz. Obróciły się raz i drugi... Rzuciły ostatnie uważne spojrzenia na zawieszonego nad studnią stwora i spłynęły w dół po stoku między skały. Największa głowa przewróciła oczyma ale i ona zaczęła znikać za krawędzią nieistnienia. Czym by nie były dzieci Ziemi i jej nie było na rękę z nimi się spotkać.
Zajem otrząsnął się i poderwał rozsypując wszędzie gruz, piach, ziemię i pył które go przykryły cienką warstwą. Prychnął i stęknął wypluwając dodatkową ich porcję z ust. Przetarł oczy i rozejrzał się po skałach. Z ogniska nie został ślad ale świt już nastał więc doskonale widział przed sobą obraz zniszczenia. Tam gdzie jeszcze przed chwilą była skalna płyta ziała osmalona, czarna dziura nad której krawędzią zwisały szczątki Marduka. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w jaśniejące niebo a z rozerwanych kikutów- bo tyle zostało z jego nóg skapywała w dziurę krew. Wszędzie na skałach widać było czarne, rozmazane ślady jakby uczynione sadzą. Musiało coś wybuchnąć.Nagle usłyszał jakiś dźwięk i aż podskoczył. Zapomniał o Josifie. Obrócił się sięgając do paska. Josif leżał tak jak go zostawił tyle że chyba nieprzytomny i przysypany warstwą startej na pył skały, sadzy i kamyków. Hałasowało coś co wyglądało jak wąż co pełzło w jego stronę. Zajem namacał toporek i podkradł się do gada. Miał może z metr długości i grubość ledwo palca. Nie widać było ani głowy ani nóg ale wiło się to coś jakby było świadome obecności nieprzytomnego człowieka.Zajem wzdrygnął się gdy koniec gadziny obrócił się w jego stronę jakby i ona go wyczuła. Sieknął toporkiem na odlew odcinając trzecią część robaka. Zaczął wić się dwa razy energiczniej. A później strzyknął w jego kierunku czymś. Ledwo udało mu się odskoczyć i uniknąć cienkiej stróżki parującego w powietrzu płynu.
-O ty kurwa!- Odbiegł kilka kroków i schwał toporek za pas.Chwycił sporych rozmiarów, płaski, skalny odłam i odwrócił się do robactwa które wiło się znowu w kierunku Josifa. Wzniósł ciężką skałę nad głowę i w dwóch krokach dopadł do robala.Skała z trzaskiem opadła przygniatając wijące się coś a on z satysfakcją poczuł przez skałę jak tamten chrzęści i pęka pod ciężarem kamienia. Splunął na kamień i spojrzał na Josifa.