Siemka dzidki, ostatnie 3 lata zmagam się z dość potężnymi bólami, związanymi z tworzącymi się zatorami w przewodzie żółciowym, co doprowadza do zapaleń trzustki. Nie chcę się jakoś tutaj żalić, a opisać Wam trzy rodzaje bóli towarzyszących, z którymi miałem przez ten czas do czynienia i mocno zmieniającymi percepcję tego co człowiek może wytrzymać. Oczywiście opis będzie mocno subiektywny, niemniej będę się starał przyrównywać go do intensywności i charakteru bólu, z którym każdy z Was na pewno się spotkał.
1. Skórcze mięśni gładkich o różnej intensywności i czasie trwania. Z tym na bank spotkał się każdy z Was. Są to typowe skórcze brzucha, do których może doprowadzić niestrawność, czy długotrwałe wstrzymywanie bąka, gdy siedzicie u dziewczyny. W normalnych przypadkach wystarczy Nospa i bełt żółcią, poboli kilka godzin i puści uwalniając wszelkie gazy i przynosząc ulgę. W moim przypadku jest podobnie, jednak zazwyczaj bóle trwają kilka dni, a leki rozkurczowe krótkodziałające, jak Nospa, czy dłużej działające, jak Spasmolina nie dają upragnionej ulgi, ale jednak sprawiają, że da się z tym w miarę normalnie funkcjonować. Skórcze zlokalizowane są w podbrzuszu i głównie w nadbrzuszu, a nawet klatce piersiowej. Towarzyszą temu typowe, słyszalne chroboty w brzuchu, które świadczą o skurczeniu i rozkurczanie się mięśni, wymioty, biegunka. Wydaje mi się, że charakter bólu i objawów jest najbliższy zatruciu Salmonellą. Gdy miałem pierwsze zapalenie trzustki, a o tym nie wiedziałem, to właśnie pierwsze co, to prosiłem o antybiotyki, bo byłem przekonany, że to zatrucie Salmonellą właśnie, jednak intensywność bólu może być trochę większa. W tej chwili jestem do tych bóli dość przyzwyczajony i najlepiej sprawdzają się leki rozkurczowe przyjmowane co 2-3 godziny i 3-7 dniowa głodówka zupełna. Trzeba jednak pilnować, żeby pić wodę, bo choć to sprawia spory ból, to łatwo się bez picia szybko odwodnić. W zależności od intensywności ból ten plasuje się w granicach 1-4 w mojej subiektywnej, dziesięciostopniowej skali. Oprócz tego, że boli i się nie możesz wyprostować, to można w miarę normalnie pracować i cieszyć się życiem.
2. Bóle samej trzustki to już inny rodzaj bólu, choć towarzyszą mu także bóle skurczowe. Nie słychać już jednak chrobotu, bo mięśnie są w całkowitym przykurczu i nie puszczają. Ból samej trzustki ma większą intensywność, niż bóle skurczowe, ale zazwyczaj nie jest długotrwały, a przynajmniej ten o największej intensywności mija po pół godziny do godziny. Jego intensywność plasuje się gdzieś w granicach 2-6 mojej subiektywnej, dziesięciostopniowej skali. Ten o mniejszej intensywności może się utrzymywać przez kilka dni, ale nie przeszkadza w funkcjonowaniu, więc można z nim normalnie pracować, jak z bólem zęba. Gorzej jest z tym intensywniejszym, przy którym nie da się skupić uwagi na niczym innym, niż na tym, że boli. Ból jest podobny, ale intensywniejszy, niż ból pooperacyjny (pewnie za sprawą środków znieczulających podawanych po zabiegu), gdy wybudzasz się z narkozy i pierwsze co czujesz, to rozcięte bebechy. Podobnie nie możesz się poruszyć i czujesz jakbyś miał cały czas nóż w bebechach. Z uwagi na towarzyszące też bóle skurczowe przyjmuje się więc pozycję embrionalną na lewym boku i starasz się nie ruszać, bo każdy ruch daje uczucie cięcia bebechów przez nieistniejący nóż wbity pod żebra z prawej strony. Ból towarzyszy każdemu oddechowi, a chwilową ulgę przynosi całkowity bezruch, więc często wstrzymuje się zupełnie powietrze, żeby trochę odpocząć. Ból jest bardzo wyczerpujący, towarzyszy mu duża potliwość, uderzenia gorąca i zimna, drgawki i czasem raczej ciche jęki z bólu, czy powtarzanie "kurwa jak boli" oraz delikatne przebieranie nogami, lub drapanie paznokciami o ścianę, czy o co innego, co jest w zasięgu ręki. Po godzinie leżenia całe łóżko jest mokre od potu, jakby ktoś wylał butelkę wody na materac. Ból, choć intensywny jest do wytrzymania, choć w jego najintensywniejszej postaci raczej niekontaktujesz i masz problemy z odpowiedziami na proste pytania, a powtarzasz jedynie w kółko, że boli.
3. Dopiero ostatni z opisanych tu bóli dosłownie zmienił moją percepcję i postrzeganie tego czym na prawdę jest intensywny ból. Jest on traumatyczny i po wszystkim dosłownie wypiera się go z pamięci, dlatego trudno mi go opisać. Pojęcia nie mam, czy charakterem bliżej mu do bóli skurczowych, czy noża w brzuchu, czy czegoś zupełnie innego. Miałem go już kilka razy i dosłownie odczuwam paniczny strach przed jego nawrotami. Sam atak jest zawsze krótkotrwały- 5-15min. Jak dotąd łapał mnie zawsze w nocy, gdy przebudziłem się, bo czułem, że nadchodzi. Zamykałem sypialnie i zabiegałem na dół, bo wiedziałem z czym się to będzie wiązało. Ból deklasufikuje wszystko co czułem kiedykolwiek wcześniej. Nadaje mu dziewiątkę w dziesięciostopniowej skali, tylko dlatego, że podejrzewam, że może być coś gorszego, choć trudno mi sobie nawet to wyobrazić. Podczas ataku kolki (bo tak to nazywam) dosłownie tracę kontakt z rzeczywistością. Szybko maszeruję, czy nawet biegam dookoła salonu (dość spory, bo z otwartą kuchnią i biegam przez salon, korytarz i kuchnię w kółko). Zazwyczaj wrzeszczę z bólu, nie krzyczę, wrzeszczę jak zarzynane prosię. Odczuwam olbrzymią agresję i rodzina wie, żeby się do mnie w tym stanie nie zbliżać. Nawet psy instynktownie się chowają, bo szał po mnie widać. Serio nigdy wcześniej nie wiedziałem czym jest niepoczytalność. Gdyby moje dziecko do mnie podeszło, to czuję, że z dużym prawdopodobieństwem mógłbym zrobić mu krzywdę. Przy zdrowych zmysłach trzyma tylko nadzieja, że za chwilę to minie. I rzeczywiście zwykle po prostu w marszu w końcu się potykam o własne nogi, bo po chwili już obijam się o ściany i tracę przytomność, lub przy bardziej długotrwałym ataku w końcu się na tyle męczę, że kładę się na kanapie, przyjmuję znów postawę embrionalną i tracę przytomność lub ból przechodzi płynnie w bardziej intensywną postać z punktu drugiego. Serio nie dziwię się dlaczego w niektórych przypadkach chorych wiąże się pasami do łóżka.
Jak czuliście kiedyś coś podobnego, to podzielcie się w komentarzach, a teraz już wypierdalam.