1/3
Już po. Już po wszystkim. Odjechała w pizdu. W nowe życie, kurwa. Scena była nawet dość filmowa, bo akurat słońce przyjebało ze wschodu. Rozumiecie: głęboka wieś. Wokół cisza. W dalekim tle sąsiad zabiera dzieci do szkoły. Ptaki drą ryje, trawa rośnie, a rosa z nocy powoli odparowuje. Taki Disney, ale bez transów.
Otworzyłem bramę, ona wycofała na ulicę, wyszła z auta, zmaltretowana, zaryczana i… stoi. Stoi i chuja wie, co robić. Ja też. Oczywiście od razu chciały wjechać gadki o przepraszaniu, kochaniu i przytulaniu. Ale… to już nie ze mną. Przynajmniej tyle zebrałem w sobie siły. Dobre i to.
Ojciec. Wcześniej zadzwoniłem do Jej Ojca. Że się rozstajemy, tak jak chciał i jak On teraz widzi Jej transport do siebie, bo widzę, że jest w średnim stanie, a do tego wszystkiego naprawdę nie potrzeba mi świadomości, że wyjebałem zaryczaną babę w domu i wjebała się pod TIRa, albo skancelowała grupkę niewinnych dzieciaków pod jakaś szkołą. Muszę ograniczać szkody. Już teraz. Ale ojciec znienacka przygrał w chuja i stwierdził, że może poudaje chwilę i że może i nosił Jej listy od kochasia, ale w sumie to wcale nie chciał, żebyśmy się rozstali. No tak. Jasne. Wsadził, ale tylko czubeczek, a w sumie to nie wiedział gdzie.
Czyli już sami rozumiecie: geny i kurwa wychowanie. Kłamstwo napierdala tu kłamstwem inne kłamstwa… Kurwa!
Wiecie jak to jest: żyjesz sobie (przykładowo) ze złodziejką ze złodziejskiej rodziny. Tata złodziej, mama złodziejka, brat złodziej, anawet pies - Cygan, też kradnie. I ona opierdala wszystkich dookoła. No taki ma dryg. Tobie się to w sumie nie podoba, ale kochasz, więc ufasz i nie pierdolisz, a potem… Potem dziwisz się, że w końcu opierdoliła i Ciebie. I czy to Ty jesteś głupi czy Ona jest zła? No i tak było i tutaj. Piękna, dobra, życzliwa, błyskotliwa, taka, że byś Ją chciał przytualć cały czas. No chciałbym. Ale co z tego, kiedy łże…
Pakowanie. Wcześniej pomogłem Jej przenieść worki do auta. No, sporo tego było. W sumie to nawet się zdziwiłem, że potrzebuje tyle tego na miesiąc, ale przecież… to już kurwa padło. Zostało powiedziane: Zdradziła. Kocha innego. Nie ma już nas. Ma się wyprowadzić. Na razie na miesiąc, a potem ustalimy jak rozwiązać tę sytuację. No więc nie ma co pierdolić. Po prostu od 20 lat nie byłem zdradzany i nie mam praktyki. Następnym razem pójdzie już sprawniej.
No więc tak staliśmy na drodze przed bramą. To droga w jedną stronę. Mało kto tu jeździ, a chodzi prawie nikt. To glęboka wieś. Wjadę tu nieco na poetyckie tony, ale naprawdę w tamtej chwili jakby nieco ucichły ptaki. Chciałbym powiedzieć, że wyglądała pięknie, ale… Siłą Mojej Księżniczki (wybaczcie ten jebany czas teraźniejszy, ale zwalę to na szok) był jej uśmiech. Uśmiech, który widywałem prawie ciągle, bo zwykle była uśmiechnięta (starałem się o to bardzo), a który to uśmiech przy ciemnej karnacji powoduje efekt, że zęby są białe jak kokaina (chyba, bo nie próbowałem), a Ona wygląda na najbardziej życzliwą i szczęśliwą osobę na świecie.
A teraz się nie śmiała. Zaryczana, zgarbiona, skulona. Wyglądała chujowo. Wiem, że większość z Was i tak by pewnie dała Jej 9/10, ale ja kurwa mam inne porównanie. No więc stoi i usiłuje pierdolić melodramatyczne farmazony. Uciąłem grzecznie acz stanowczo, żebyśmy nie przedłużali tego. To jeden z tych niewielu życiowych momentów, kiedy mogę sobie śmiało powiedzieć: zrobiłeś to jak trzeba. Bez dramatów. Bez wyrzygu. W końcu to było dobre 20 lat…