Czy Polska powinna mieć okręty podwodne i jak to wygląda z perspektywy dotychczasowych działań na Bałtyku?
1 4 1 1

15
Czy Polska powinna mieć okręty podwodne i jak to wygląda z perspektywy dotychczasowych działań na Bałtyku?
Od kilku lat z krótkimi przerwami podnoszona jest sprawa zakupienia przez Polskę okrętów podwodnych w ramach programu „Orka”. Dzieje się tak, ponieważ z roku na rok Dywizjon Okrętów Podwodnych był stale uszczuplany o kolejne jednostki, które z powodu swojego złego stanu technicznego i przestarzałych systemów były skreślane z listy floty. W ostatnich latach wycofano kilka jednostek typu „Kobben” (jednym z nich jest wyeksponowany w Muzeum Marynarki wojennej i lada dzień udostępniony do zwiedzania ORP „Sokół”), a ostatnią jednostką która podtrzymuje jeszcze podwodną tradycję w Polskiej Marynarce Wojennej (a raczej skansenem lat 80, którą nikt nie zdecydował się zmodernizować) jest ORP „Orzeł” – jednostka typu Kilo. Problem zakupienia nowych okrętów nie jest jednak żadną nowością, ponieważ ciągnie się nieprzerwanie od lat 90 XX w., kiedy to zdano sobie sprawę z konieczności zmodernizowania sypiącej się marynarki, zwłaszcza, gdy Polska przystępowała do NATO. I tak, wymienione wyżej małe okręty typu „Kobben” (produkcji niemieckiej mające wyporność zaledwie ok. 450 t) zostały zakupione w 2002 r. przez PMW w celu zastąpienia przestarzałych radzieckich jednostek typu „Foxtrot”, co miało być tylko działaniem tymczasowym, które jednak zamiast max 5 lat trwało 20.

Za każdym razem gdy podnoszony jest temat zakupu tego typu jednostek, to automatycznie zaczyna się wielka narodowa dyskusja o zasadności posiadania takich okrętów. Wśród wielu słów sprzeciwu z narodowych gardeł „fachowców” sprzed telewizora pada argument o bezsensowności posiadania takowej broni na takiej „kałuży” jaką według ludzi jest Bałtyk. Ci bardziej zacięci przytaczają jako przykład losy polskich okrętów podwodnych w trakcie Kampanii Polskiej z 1939 r. nie mając jednak przy tym żadnego pojęcia i wiedzy, oprócz przyjętej i zakorzenionej w latach PRL-u oceny działań i skutków. No właśnie – wiedza. Nie będę ukrywał, że jest ona istotna i chodzi tu o tą taktyczną i tą historyczną, by zrozumieć zasadność posiadania przez Polskę okrętów podwodnych. Opierając się na tej drugiej postaram się zaprezentować skuteczność owej broni na akwenie do którego mamy dostęp.
Czy Polska powinna mieć okręty podwodne i jak to wygląda z perspektywy dotychczasowych działań na Bałtyku?
Żeby dogłębniej zrozumieć istotę zasadności okrętów podwodnych (dalej OP) na Bałtyku, zapoznać się trzeba z pierwszymi większymi jej działaniami, które miały miejsce podczas I wojny światowej (opieram się przy tym na wiedzy jaką nabyłem podczas zapoznawania się z działaniami minowymi na tym akwenie podczas tej wojny). W latach 1914-1918 Bałtyk stał się istotnym terenem działań frontu wschodniego, gdzie starła się Flota Bałtycka Carskiej Rosji i Kaiserliche Marine Niemiec, a także pojedyncze jednostki podwodne Royal Navy. Wydarzenia te oparły się przy tym na działaniach minowych i okrętach podwodnych, gdzie te dwa rodzaje broni skutecznie paraliżowały ruch na praktycznie całym akwenie doprowadzając do dużych strat po jednej i drugiej stronie (gdzie jednak Kaiserliche Marine poniosło większe). Już w pierwszym roku wojny OP zaczęły ukazywać swoją skuteczność posyłając na dno lub ciężko uszkadzając kolejne jednostki jednej i drugiej strony, jednak to w kolejnych latach począwszy od 1915 ten typ jednostek stał się istną zmorą. Niemieckie u-booty skutecznie zatapiały kolejne jednostki rosyjskie (a także pojedyncze neutralnych państw), jednak to działalność rosyjskich, a zwłaszcza brytyjskich OP pokazała prawdziwy potencjał tej broni, gdzie na masową skalę zatapiane były transportowce z rudą żelaza ze Szwecji, a którą tak bardzo potrzebowały Niemcy. Liczne sukcesy oparte były przy tym na dobrym skierowywaniu jednostek do konkretnych sektorów dozorowania i na odpowiednim ich dowodzeniu.

Wbrew powielanym bzdurom Bałtyk jest dobrym akwenem dla tego typu broni. Jest to morze, które można łatwo skontrolować, ale daje ono mnóstwo możliwości jak np.: słaba przejrzystość wody, liczne głębie, rowy morskie i stosunkowo mała powierzchnia. No ale chwila, czy to ostatnie co wymieniłem jest atutem? Odpowiedź brzmi – tak. Mała powierzchnia umożliwia łatwiejsze kontrolowanie ruchów statków i okrętów po akwenie dla jednej, ale i dla drugiej strony. Dzięki temu szybko informowane OP mogą w miarę szybko przejść do innego sektora dozorowania, gdzie wykryty został np. ruch jednostek przeciwnika, i tak przy mniejszej ilości tej broni można skutecznie na danym morzu zagrażać stronie przeciwnej, a nawet w razie wykrycia wymienione wyżej uwarunkowania mogą zostać wykorzystane do skutecznego umknięcia. Mała powierzchnia przekłada się także na bądź co bądź małe odległości do własnych baz i portów neutralnych, gdzie można uzupełnić zapasy i dokonać potrzebnych napraw. To wszystko było z powodzeniem wykorzystane właśnie podczas I wojny światowej.
Czy Polska powinna mieć okręty podwodne i jak to wygląda z perspektywy dotychczasowych działań na Bałtyku?
W czasie dwudziestolecia międzywojennego opierając się o ówcześnie funkcjonujące doktryny morskie, a także o doświadczenia Wielkiej Wojny Odrodzona Polska również skłoniła się do budowy OP, które przez pewien czas były jednostkami priorytetowymi do posiadania, doceniając ich możliwości i potencjał jaki dawał im właśnie Bałtyk. W II RP powstało 5 jednostek tego typu: OORP „Ryś”, „Wilk” (o którym już pisałem), „Żbik”, „Orzeł” (także o nim było) i „Sęp” (dwie kolejne nie zostały ukończone do wybuchu wojny, a planowana była budowa następnych), które nie zostały jednak właściwie wykorzystane po wybuchu II wojny światowej mimo ich dużego potencjału. Ukazał się przy tym rozwój, który nastąpił w trakcie 20 lat, a mianowicie to, że OP może i mogą na głębszym morzu działać w pojedynkę, ale nie znajduje to zastosowania do działań przybrzeżnych, gdzie doskwierał brak odpowiednio rozwiniętego lotnictwa morskiego i posiadania odpowiedniego sprzętu hydrograficznego (brak aparatów nasłuchowych), w obliczu wzrostu znaczenia lotnictwa, co zostało wykorzystane przez Niemców. Polskie OP, które umknęły na głębsze wody były jednak ciężkie do zlokalizowania, co dawało dobre warunki do polowań na jednostki przeciwnika, ale tu przeszkodził nikły ruch niemieckich okrętów na głębszym morzu i liczne uszkodzenia, których te doznały w rejonie Półwyspu Helskiego (beznadziejne decyzje dowodzących zawsze doprowadzą do porażki choćby posiadano dobry sprzęt i wykwalifikowanych ludzi). Działania czasu Kampanii Polskiej nie były jednak finałem walk na Bałtyku podczas II wojny światowej. Ubootwafe w pierwszych latach skutecznie działało, jednak po zmianie sytuacji na lądzie i po przejęciu inicjatywy przez Rosjan to właśnie ich OP zaczęły siać istne spustoszenie w składzie Kriegsmarine i Handelsmarine, co kolejny raz pokazało skuteczność tej broni na tej naszej bałtyckiej „kałuży”, co jednak było możliwe w obliczu zmniejszonej aktywności niemieckiego lotnictwa.

Po zakończeniu II wojny światowej, mimo wzrostu znaczenia lotnictwa, które pokazało swoją skuteczność w trakcie działań wojennych, a także rozwinięcia się urządzeń przeciw broni podwodnej i stałego jej modernizowania dalej widziano potrzebę posiadania w składach flot jednostek podwodnych. Prawdą jest, że rozwinęły się przeróżne sonary i szumonamierniki, jednak modernizowanie jednostek podwodnych nie zostawało w tyle. Okres tzw. Zimnej Wojny znacząco wpłynął no rozwinięcie napędu OP, ich niewykrywalności, itd. dostosowując je do potrzeb aktualnych czasów, a tym samym unowocześnione OP dalej zachowały swoją zasadność działania na Morzu Bałtyckim, uwzględniając przy nich jednak wsparcie innych rodzajów sił – zwłaszcza lotnictwa morskiego.

Podsumowując. Czy Polsce potrzebne są okręty podwodne? Odpowiedź brzmi – TAK, jednak nie zapominając o tym, by były to jednostki nowoczesne, odpowiednie na bałtyckie warunki (tu muszą się wykazać fachowcy oceniający projekty, dla których nie ważna będzie polityka, ale dobro państwa), a także odpowiednio wsparte przez również rozwijane pozostałe rodzaje uzbrojenia lotniczego i morskiego.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+42

Służba ORP ,,Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 1 - Wrzesień i Październik 1939 r.
12 4 1

5
Służba ORP ,,Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 1 - Wrzesień i Październik 1939 r.
Gdy w 1931 i 1932 do służby weszły 3 podwodne stawiacze min typu ,,Wilk", był to prawdziwy przełom w historii PMW. Funkcjonujący wtedy plan zakładał jednak budowę kolejnych podwodnych jednostek, gdzie tym razem miały to być już tylko jednostki torpedowe.

Ówczesna sytuacja w Europie, dojście nazistów do władzy w Niemczech, rozwój niemieckiej marynarki i stałe prawdopodobieństwo wojny z ZSRR przełożyło się na określenie specyfikacji i opracowanie wstępnych założeń jakie miały spełniać nowe jednostki. Zarówno w wypadku wojny z jednym sąsiadem jak i drugim, potrzebne były okręty, które mogły operować dłuższy czas z dala od swego portu przez jak najdłuższy okres czasu, będąc przy tym dobrze uzbrojonymi. 
Następstwem tego było ogłoszenie przetargów, gdzie drugi był finalnym, podczas którego wybrano holenderskie stocznie, których zadaniem było zbudowanie dwóch okrętów. Umowę na budowę podpisano 29 stycznia 1936 r, by dwa lata później z pochylni zjechał pierwszy okręt otrzymujący imię ,,Orzeł", który wszedł do czynnej służby 2 lutego 1939 r. a dowódcą okrętu został szanowany w PMW kmdr ppor. Henryk Kłoczkowski.
00:00
00:00
Download
Okręty podwodne typu ,,Orzeł" były jednostkami nowoczesnymi, wypełnionymi nowoczesnym jak na tamte czasy sprzętem mierzącymi 84 m długości, 6,7 m szerokości przy wyporności nawodnej 1100 t i podwodnej 1473 t. Posiadały: 12 wyrzutni torped (4 dziobowe, 4 rufowe, i 4 obracalne zamontowane parami na kadłubie), 1 działo 105 mm Boforsa, 1 działko przeciwlotnicze 40 mm Boforsa oraz 1 ciężki karabin maszynowy 13,2 mm Hotchkissa. Osiągały prędkość nawodną 20 węzłów i podwodną 9 węzłów. Posiadały także maksymalny zasięg nawet do 7000 mil morskich, a także mogły się zanurzyć do 80 m.
Służba ORP ,,Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 1 - Wrzesień i Październik 1939 r.
Po przybyciu do Polski, ,,Orzeł" z miejsca rozpoczął intensywne ćwiczenia, a także po niedługim czasie został postawiony w marcu w stan gotowości bojowej w związku z napiętą sytuacją polityczną.

1 września rano okręt znajdował się w porcie na Oksywiu. Rozkaz o wyjściu w morze, który dotarł do dowódców ok. 5:30 został zrealizowany przez ,,Orła" dopiero ok. 7:00 rano, ponieważ cała załoga nie była w komplecie na jednostce, więc upłynęło trochę czasu nim wszyscy dotarli (dzień wcześniej dowódca pozwolił udać się części oficerów do domów). Okręt wyruszył prosto do sektora wewnątrz Zatoki Gdańskiej, który został mu przydzielony w planie ,,Worek", który zakładał gwieździste rozlokowanie OP wokół półwyspu helskiego. Przez pierwsze trzy dni dla ,,Orła" nie wydarzyło się nic szczególnego, głównie przez to, że dowódca okrętu nie wynurzał go zbyt często, a także lekceważył rozkazy płynące z dowództwa (podejście pod Gdańsk w celu storpedowania w razie przewidywanej możliwości Schlezwiga-Holsteina). 4 września dowódca samowolnie postanowił opuścić sektor i udał się na północ w stronę Gotlandii, gdzie w czasie rejsu został zaatakowany i obrzucony ponad 10 bombami, które doprowadziły do uszkodzenia klapy tłumika i kilku mniejszych usterek. 5 września wieczorem na okręt dotarła wiadomość od dowództwa nakazującą przejście w nowy sektor, jednak i do tego dowódca Kłoczkowski postanowił się nie zastosować, by po pewnym czasie skierować okręt jeszcze dalej na północ. Załoga była coraz bardziej zdenerwowana zachowaniem kapitana, który w między czasie miał również problemy zdrowotne (dokładniej żołądkowe, gdzie załoga oskarżała go później o symulowanie). On sam mimo propozycji, a nawet zalecenia ze strony dowództwa floty nie chciał być wysadzony na lądzie, ponieważ nie miał zamiaru oddawać dowództwa swojemu zastępcy kpt. Janowi Grudzińskiemu. 
Nastrój wśród załogi stawał się fatalny, tak jak ,,objawy" dowódcy, który coraz częściej bełkotał, a nawet płakał. Sytuacja jednak mogła ulec zmianie 12 września kiedy to zauważono potencjalny cel. Był nim niemiecki zbiornikowiec, który bez problemu zostałby posłany na dno. Oficerowie widząc to namawiali dowódcę do zarządzenia alarmu bojowego i ataku jednak ten się nie zgodził co jest zupełnie niezrozumiałe. W obliczu takiej sytuacji coraz częściej na okręcie zaczęło się mówić, by dowódcę wysadzić siłą. Możliwe, że coś mogło dojść do uszu Kłoczkowskiego, ponieważ ten po pewnym czasie sam zaproponował udanie się do neutralnego portu by mógł poddać się leczeniu i zaproponował Tallin, gdzie podobno miał mieć dobre kontakty.
Służba ORP ,,Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 1 - Wrzesień i Październik 1939 r.
Cel rejsu osiągnięto 14 września, a warunkiem pobytu w porcie miała być choroba dowódcy i naprawa uszkodzeń (tylko poważniejsze powody uprawniały okręt innego państwa do 24 godzinnego pobytu w porcie neutralnego państwa). Kmdr ppor. Kłoczkowski opuścił okręt i udał się do szpitala, a załoga rozpoczęła wymianę sprężarki, a także uszczelniania drobnych przecieków jednak po kontroli ze strony Estończyków ci stwierdzili, że mimo wstępnych ustaleń uszkodzenia są zbyt małe jak na pobyt w ich porcie. 15 września zapadła więc z ich strony decyzja o internowaniu okrętu, na co Polacy nie chcieli się zgodzić lecz musieli po jakimś czasie ulec. Okręt przeholowano do portu, gdzie ustawiono go rufą do jego wyjścia. Rozpoczęło się powolne rozbrajanie okrętu, zabieranie map, sprzętu nawigacyjnego. Gdy przyszła pora na wyładowanie torped z tylnych wyrzutni to pojawił się problem, bowiem dźwig portowy miał za krótkie ramię, więc konieczne było obrócenie okrętu dziobem w stronę wyjścia z portu i tu Polacy zauważyli szansę na możliwą ucieczkę. 

17 września polscy marynarze jak się tylko dało utrudniali pracę przy rozbrajaniu okrętu, co przełożyło się na praktycznie żadne postępy w pracach. Kilku z nich zebrało potrzebne informacje o głębokości basenu w porcie, czy panujących zwyczajach co przełożyło się na dopracowanie planu. Gdy nadszedł wieczór wszyscy byli już gotowi. Było przed 1 w nocy, kiedy to rozpoczęto całą akcję. Trzech załogantów "Orła" obezwładniło dwóch estońskich strażników, których uwięziono na okręcie, a jeden z marynarzy przeciął siekierą kable zasilające okręt z sieci portowej co doprowadziło do zwarcia i wyłączenia świateł w porcie. Momentalnie odpalono motory okrętu i ten z miejsca ruszył zrywając wcześniej nadpiłowane cumy w stronę wyjścia jednak po krótkim czasie wszedł on na ostrogę falochronu. W tym czasie Estończycy otwarli ogień do polskiej jednostki, który okazał się totalnie niecelny. ,,Orzeł" po uwolnieniu się z blokady wyszedł z portu i ruszył z pełną prędkością w morze. Za okrętem ruszył pościg i poszukiwano go przez kilka kolejnych dni jednak było to bezskuteczne.
Służba ORP ,,Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 1 - Wrzesień i Październik 1939 r.
Wieść o tym wydarzeniu szybko rozeszła się po świecie doprowadzając do szału Niemców jak i Rosjan. Ci pierwsi zaczęli nawet głosić, że Polacy zamordowali dwóch uprowadzonych strażników, co skutecznie zdementował nowy dowódca ,,Orła" kpt. Grudziński, który wysadził pojmanych w Szwecji dając im nawet prowiant i dolary na powrót do kraju.

Przez resztę września i pierwsze dni października ,,Orzeł" operował dalej na Bałtyku mając nadzieję na zatopienie nieprzyjacielskiej jednostki. Gdy jednak starania okazały się daremne a zapasy paliwa i wody pitnej były na wyczerpaniu, kpt. Grudziński postanowił przedostać się przez cieśniny do Anglii. W czasie rejsu po Bałtyku, a także zmierzając w stronę cieśnin okręt operował na przygotowanych odręcznie mapach przez ppor. mar. Mariana Mokrskiego.
Po wcześniejszym rozeznaniu się w sytuacji 7 października kpt. Grudziński podjął decyzję o przedarciu się przez cieśniny. Okręt przez prawie dwa dni obserwował okoliczne wody, ładował baterie i odświeżał powietrze, by 8 października wieczorem wejść spokojnie do głębszego kanału Drogden z wywieszoną szwedzką flagą dla niepoznaki. Po przebyciu Drogden w okolicach wyspy Ven ,,Orzeł" zszedł na głębokość 30 i przeleżał na dnie do wieczora 9 października, by następnie wyruszyć i o 22:00 znaleźć się na wodach Kattegatu, gdzie poświęcono trochę czasu na obserwację. 11 października okręt dotarł do przylądka Skagen i znalazł się na wodach Skagerraku, by 12 października rozpocząć swą wędrówkę po wodach Morza Północnego. Rejs w sztormowej pogodzie trwał dwa dni jednak 14 września ,,Orzeł" w końcu dopłynął w okolicę wybrzeży Brytanii. Za pomocą ledwo działającej radiostacji udało się nawiązać kontakt z Brytyjczykami, którzy wysłali na spotkanie stary niszczyciel, z którym polska jednostka spotkała się o 11:00 i który doprowadził ,,Orła" do portu w Rosyth. Tym samym zakończyła się trwająca 44 dni pierwsza część działań okrętu ORP ,,Orzeł", który po tych wydarzeniach rozpoczął służbę u boku Royal Navy.

Źródła:
Borowiak M., Stalowe drapieżniki. Polskie okręty podwodne 1926-1947, Warszawa 2013.
Borowiak M., Polska Marynarka Wojenna II Rzeczypospolitej, t. 5: Dywizjon Okrętów Podwodnych 1932-1939, Oświęcim 2021.
Rzepniewski A., Obrona Wybrzeża w 1939, Warszawa 1964.
Służba ORP ,,Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 1 - Wrzesień i Październik 1939 r.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+75
0.17458891868591