Nie wiem za bardzo jak zacząć tego posta. Zasadniczo chuj to Was obchodzi, ale jednak trochę się z tą społecznoscią zżyłem to myślę se, wyleję trochę żalu na klawiaturę.
Wczoraj odszedł, znaczy się zdechł, umar, padł, pokicał po tęczy na nieskończoną łąkę mój królik. Czuję się jakbym oberwał maczugą w ryj (porównanie nieprzypadkowe, żona akurat ogrywa far cry primal). Gdy odchodził akurat byłem sam z 3-letnim synem w domu. Po kryjomu przygotowałem dół, żeby mały nie widział i czekałem do późnego wieczora za żoną, a królik w tym czasie "spał". Kurwa, wiem, to tylko królik, jak można w ogóle tak przeżywać tak głupiutką istotę...
A jednak. Po ponaddziesięcioletniej przyjaźni zostaje pustka. Nie mogę patrzeć na ten kąt, w którym mieszkał. Nie mogłem powstrzymać łez jak go chowałem. Najgorsze w posiadaniu pupila jest to, że trzeba go kiedyś pożegnać.
Kochajcie i dbajcie o swoje zwierzaki. Jesteście ich całym życiem.
Do zobaczenia Wojciech, po drugiej stronie tęczy. Mam nadzieję...