Hej dzidki. Tak se ostatnio czytałem i się zastanawiam. Wydaje się że demokracja w USA zaczyna przypominać tą w Rosji.
Oczywiście piję tu do sprawy Trumpa, którego ogłoszono winnym popełnienia ponad 30 zarzutów (Jeszcze nie ma wyroku, ale wiadomo już że jest winny, tak działają tam sądy).
I ogólnie fajnie że ważnych polityków nie omija prawo, jest tylko kilka ale.
Cała sprawa trochę wygląda na ustawkę.
Czego dotyczy te 30 zarzutów? Czy Trump jest groźnym przestępcą/
Otórz 30 zarzutów, to 30 źle zaksięgowanych faktur, w czasie kampani wyborczej. Więc tam gdzie mogli postawić mu jeden zarzut, dali 30. Czemu? No bo tak wygląda to gorzej, jakby Trump był jakimś gangsterem.
Prokurator który go oskarzył, pochodzi z ramienia demokratów i głośno głosił że jego misja jest zamkniecie Trumpa. Sędzią w jego sprawie jest (chyba były) aktywista który finansowo wspierał akcje zwalczania Trupa. Cały proces odbył się w Nowym Yorku, gdzie tradycyjnie panuje zdecydowana przewaga demokratów, także bezpiecznie można założyć że większość, jesli nie wszyscy, członkowie rady przysięgłych to wyborcy demokratów.
A z tego co słyszałem (tutaj nie jestem pewny) sąd apelacyjny składa się z samych kobiet, także Trump, nie słynący z poparcia wśród kobiet, prawdopodbnie i tu nie ma szans walczyc.
I na to wszystko mozna by przymknąć oko, ale Trump jest obecznie najważniejszym opozycjonistą i potencjalnym przyszłym prezydentem. Cała sprawa przypomina coś co zrobił by Putin. Dla mnie wygląda to na zwykłe pozbywanie się konkurencji. Jesli tak będzie wyglądać demokracja w przepotężnych Stanach Zjednoczonych, to tak samo za parę/parenaście lat, to będzie wyglądało u nas.
Zdaje mi się że teraz najważniejsza jest reakcja obywateli USA. Czy pozwolą skazać i zamknąć Trumpa przed samymi wyborami.
Dobra, końcę swój wysryw i wypierdalam. Miłego dnia.