Dzidki, jak zapewne wiecie, oceany są jeszcze mniej zbadane na tą chwilę, niż kosmos. Na tą chwilę dopiero 11% powierzchni oceanów została zbadana, więc co jakiś czas słyszymy o kolejnych zaskakujących odkryciach. Jednak czy zastanawialiście się kiedyś, jaka jest najgłębsza dziura w oceanie? Należy zaznaczyć, że Rów Mariański nie jest dziurą. To Great Blue Hole – największa rozpadlina morska na świecie znajdująca się niedaleko miasta Belize na Bahamach. Jest to również jedyna tego typu formacja, która jest widoczna na zdjęciach satelitarnych, co tym bardziej potwierdza jej rozmiar (posiada bowiem 304 m szerokości oraz aktualnie 124 m głębokości). Z lotu ptaka wygląda jak bezdenna, niekończąca się dziura, co dodatkowo przyciąga doświadczonych nurków. Należy zaznaczyć, że jest to ekstremalnie niebezpieczne miejsce do nurkowania, które zebrało już kilkaset ofiar, które nigdy nie wynurzyły się na powierzchnię i teraz spoczywają na jej dnie… lub zostały pożarte. Jakie sekrety skrywa w sobie ta pozornie bezdenna rozpadlina?
Teoria powstania rozpadlin morskich i ich specyfika
Szacuje się, że tego typu rozpadliny morskie (gdyż Great Blue Hole nie jest jedyną – ale za to największą i najgłębszą) powstały około 10 tysięcy lat temu z końcem ostatniej epoki lodowcowej, kiedy to podnoszący się gwałtownie poziom wody spowodował zalanie się jaskiń, które następnie poprzez ogrom znajdującej się w nich wody i usytuowanie blisko brzegu zapadły się do wewnątrz tworząc specyficzną rozpadlinę. Badający jej dno oceanolodzy doszli do takiego wniosku ze względu na znajdujące się blisko dna półki skalne znajdujące się na głębokości około 91 m oraz stalaktyty (których badanie datowano na różne okresy ich powstawania sięgające od 15 tysięcy do aż 153 tysięcy lat temu), a także grubą warstwę gęstego mułu świadczącego o zasypaniu dna jaskini przez piasek. Dodatkowo dowiedziono, że co jakiś czas powstają nowe nasypy piasku, które pomału sprawiają, że rozpadlina traci swoją głębokość. Od momentu odkrycia rozpadliny w 1971 roku przez francuskiego oceanografa i oficera marynarki Jacquesa-Yves Cousteau, który chcąc wpłynąć do tej studni morskiej (tak też nazywa się tego typu rozpadliny) swoim statkiem Calypso wysadził przy pomocy materiałów wybuchowych kawałek rafy koralowej robiąc przejście, dzięki któremu mógł do niej wpłynąć. Niestety szacuje się, że wykonanie takiego przejścia było nierozsądnym posunięciem, gdyż przyspieszyło nasyp piasku z dna morskiego, przez co Great Blue Hole zaczęło pomału ulegać zasypywaniu – ruch fal przesuwa piasek do jej wnętrza. Szacuje się, że rozpadlina mogła mieć nawet około 140 m głębokości. Od momentu dokonania pierwszego pomiaru ustalono, że ma ona około 132 m, jednak ponawiając pomiary odkryto jej spłycanie – aż do obecnych 124 m.
Warto również wspomnieć, że na głębokości około 15 m woda połyskuje, gdyż to właśnie w tym miejscu występuje oddzielenie słonej warstwy wody powierzchniowej od słodkich wód głębinowych, co jest kolejnym potwierdzeniem, że niegdyś była to jaskinia zalana w wyniku gwałtownego topnienia lodowców. Na głębokości około 90 m występuje warstwa węglanu wapnia, co jest dowodem na to, że znajdowała się tutaj niegdyś duża rafa koralowa, która wiele tysięcy lat temu musiała rosnąć w płytkich wtedy wodach Bahamów.
Legendarne potwory z Great Blue Hole
Niepokojący wygląd rozpadliny, zatapiane statki oraz niewielu śmiałych nurków powracających na powierzchnię przyczyniło się do powstania legend o żyjących wewnątrz niej potworach. Pierwsze przypuszczenia padły na legendarne monstrum z przekazów ludności tubylczej, czyli Luscę – rekina, którego ciało zakończone były mackami ośmiornicy, dzięki którym niezwykle efektywnie łapał ofiary uniemożliwiając im ucieczkę po to, aby potem je pożreć. Drugi przekaz był już wpływem kultury europejskiej i powstał niedługi czas po odkryciu Great Blue Hole – wierzono, że to właśnie w tak głębokiej dziurze musi pomieszkiwać legendarny wąż morski o imponującej długości. Mijały lata, a legend przybywało – a to miał ją zamieszkiwać Kraken (ogromny potwór przypominający kolosalną kałamarnicę), który w burzliwe noce wypływał, żeby zatapiać statki, a to gigantyczny węgorz czy ogromnych rozmiarów murena. Wiązało się to z dużą ilością ofiar, które nie wracały na powierzchnię, a po zanurzeniu już nigdy nie wypływały. Dopiero po wielu latach, kiedy rozpoczęto bardziej wnikliwe eksploracje i przy pomocy bardziej zaawansowanej aparatury pomiarowej ustalono, co było rzeczywistą przyczyną ich zaginięcia.
Dlaczego ta studia morska jest tak niebezpieczna?
Dzięki wieloletnim badaniom oceanograficznym pomału zaczęto coraz bardziej eksplorować tą niezwykłą studnię morską i jej tajemnice. Pierwszą rzeczą, jaką odkryto było to, że im głębiej się zanurzano, tym więcej gatunków stworzeń morskich spotykali… i nie zabrakło również żarłocznych rekinów (jak chociażby żarłacz tępogłowy, żarłacz karaibski czy żarłacz czarnopłetwy – chociaż ten ostatni jest raczej nieśmiałym gatunkiem i tylko w przypadku poczucia większego zagrożenia atakuje ludzi w samoobronie). Jednak nie była to jedyna przyczyna niebezpieczeństwa. Na głębokości około 91 m zaczyna się prawdziwe zagrożenie – gęsta warstwa siarkowodoru, która uniemożliwia przedostawanie się tlenu, a co za tym idzie – uniemożliwia oddychanie wszystkim żyjącym organizmom, które do niej wpływają. To właśnie tutaj zaczyna się martwa sfera. Można zauważyć liczne pozostałości ryb, rekinów, barakud czy żółwi, które się do niej zbliżyły, a także cmentarzysko skorup mięczaków, które próbując wdrapać się niewiele nad gęstą warstwą siarkowodoru, który pokrywał również półki skalne, ześlizgnęły się i skończyły tragiczną śmiercią pozbawione tlenu i możliwości wydostania się. Warto zaznaczyć, że wpływając w tą warstwę zwykły skafander nie wystarczy i doświadczeni nurkowie wpływają tutaj w profesjonalnym wyposażeniu. Ponadto ten gęsty płaszcz z siarkowodoru sprawia, że jest tutaj niezwykle ciemno i nic nie widać, dlatego wpływanie bez oświetlenia może się skończyć niemożliwością znalezienia, gdzie jest powierzchnia czy uderzenia się głową o wystające stalaktyty. Prawdopodobnie wpływający kiedyś źle przygotowani nurkowie umierali ze względu na duże stężenie siarkowodoru, który nawet na skórę działa żrąco i toksycznie. Ostatnim niebezpieczeństwem jest niezwykle gęste, muliste dno, na którym stając w nieodpowiednim miejscu grzęzną kończyny, a wydostanie się jest wprawdzie możliwe, ale trudne i czasochłonne, co może doprowadzić do skończenia się tlenu w butli i niemożliwość wypłynięcia na czas na powierzchnię.