Zamiast robić remake "Znachora" w medycznej odsłonie, Netflix powinien zrobić prawniczą wersję dzieła, które od czterdziestu lat wyciska łzy z oczu naszych ojców i matek. Mogłoby to wyglądać mniej więcej tak:
Całość otwierałaby scena brawurowej mowy końcowej prof. Rafała Wilczura - najsłynniejszego prawnika procesowego naszych czasów oraz jego aplikanta, przymierającego głodem dr Dobranieckiego - wieńczące udaną apelację wniesioną w sprawie o potrójne morderstwo podwarszawskiego hodowcy borsuków. Po rozprawie, profesor pośpiesznie opuściłby budynek sądu, by świętować z żoną ósmą rocznicę ślubu. Jednakże po przybyciu do swojej posiadłości w Konstancinie nie zastałby żony, a jedynie list pożegnalny od niej. W liście wyznawałaby ona, że ma już, kurwa, dosyć - tego miasta, rządowo-czarnej mafii, "Ty mnie zrozumiesz Wilczur, bo wiesz co mnie trapi". A ponadto, że męczy ją jego nieustanne gadanie o prawie i pieniądzach, że nie czuje się go godna i generalnie wyjeżdża z Polski do Francji, zabierając ich córkę Marysię, bo tam jest słońce, wino i bagiety.
W konsekwencji, profesor Wilczur powodowany smutkiem i dużą ilością gwałtownie spożytego alkoholu wymieszanego z kokainą, opuściłby posiadłość i udał się do pobliskiego kebaba - ponieważ w polskim krajobrazie nie ma nic bardziej melancholijnego niż kebab. Podczas jazdy uberem - spotkałby Samuela Obiedzińskiego, żebraka, pijaka, studenta filmoznawstwa, który poprosiłby go o wsparcie i szczerą rozmowę o polskim kinie. Powyższe skończyłoby się totalnym chlaniem do bladego świtu, a co gorsza - rozmową o pryncypiach. Finalnie profesor zostałby brutalnie pobity przez tegoż i jakichś anonimowych osiłków w szalikach Legii.
W wyniku pobicia straciłby zaś pamięć.
W ten sposób profesor Wilczur zostałby włóczęgą. Ponieważ nie miałby dokumentów ani nie wiedziałby, kim jest, pozostawałby na marginesie prawa, kierując swoje kroki aż na szerokopojętą granicę Podlasia z Podkarpaciem (trudno o lepszy opis wypizdowa sensu stricto). Kilkakrotnie zostałby wylegitymowany i skazany na ograniczenie wolności i roboty publiczne. Podczas jednego z zatrzymań ukradłby z biura, w którym go spisują, legitymację funkcjonariusza Policji - Kamila Adriana Tumulca. Od tej pory przyjmowałby kolejne prace posługując się tym nazwiskiem.
Podczas tułaczki za robotą trafiłby pod dach Prokopa, który najpierw zatrudniłby go jako robotnika w lokalnym Januszexie Roboty Wszelakie, Ale Przeważnie Jakieś Remonty, Kopanie, Przewóz, Przemyt Sp. bez o., a potem na kasie w "Żabce". Poznałby też syna Prokopa, Wasyla, który w wyniku rozpieprzania się po wsi w BMW sprawił, że dwanaście osób nie żyje, a reszta nie może chodzić. Od parobka w Januszexie Wilczur dowiedziałby się, że podobno nad dziećmi Prokopa ciąży przekleństwo, gdyż ten „puścił rodzonego brata z torbami, robiąc z niego słupa w spółce ciągnącej kredyty, jak dziecko mleko z cyca”.
Tumulec podjąłby się napisania skargi o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia stwierdzającego odpowiedzialność brata Prokopa za długi spółki, jak i wyciągnięcia Wasyla z pierdla. Skarga weszłaby jak "złoto w masło", a Wasyl wyszedłby z więzienia.
Pomagając Prokopowi, tj. ratując jego brata i wyciągając z ciupy kalekę z BMW, Tumulec zyskałby sławę jako znakomity "znajur". Potrzebne kodeksy, dostęp do orzecznictwa i artykuły piśmiennicze kupowałby w miejscowym sklepie, w którym sprzedawałaby dziewczyna - Marysia, która Tumulcowi wydawałaby się znajoma, lecz wobec utraty pamięci nie potrafiłby jej skojarzyć.
W tej zakochałby się lokalny celebryta - Leszek Czyński, który po wpadce z dziewczyną po imprezie na dyskotece "Rokoko", pod presją swych zamożnych rodziców szybko by się jej oświadczył. Jednakże oboje w kłopoty wpędziłby kierowany zazdrością Zenek, który ukradłszy im dowody osobiste, pozaciągałby na nich chwilówek.
Rodzice Czyńskiego załatwiliby im adwokata, ale ten pomógłby tylko Leszkowi, stwierdzając że przypadek Marysi jest beznadziejny i można już tylko "przewlekać nieuchronne, ale to oczywiście będzie kosztować". Wtedy na scenę, cały na biało, znowu wlazłby Tumulec, który w dwóch instancjach rozjebałby Niestandaryzowany Sekurytyzacyjny Fundusz Inwestycyjny Zamknięty, ratując tym samym życie dziewczyny.
Potrzebny do rozprawy z Funduszem zbiór orzeczeń pt.: "Orzecznictwo SN przeciw bezprawiu, lata 1965-1989", Tumulec ukradłby Pawlickiemu, miejscowemu radcy prawnemu, a następnie przeprowadził udaną trepanację czaszki swojego przeciwnika procesowego. W tym czasie rodzice Leszka Czyńskiego zabraliby go w Dolomity na narty, okłamując go, że na Marysi już siadł komornik.
Po urlopie, młody Czyński powróciłby do Polski chcąc popełnić samobójstwo w trakcie licytacji majątku Marysi. Jednakże na miejscu okazałoby się, że kondycja finansowa Marysi jest w porzadku, a Tumulec za kradzież zbioru orzeczeń i reprezentowanie Marysi w sądzie bez uprawnień, trafił na 3 lata do więzienia.
Szczęśliwie, wdzięczna Tumulcowi para, zatrudniłaby - już profesora - Dobranieckiego jako pełnomocnika Tumulca w procesie apelacyjnym. Profesor Dobraniecki stwierdziłby wyraźnie, iż wszystkie zabiegi prawne wykonane przez Tumulca zostały wykonane zgodnie ze sztuką prawniczą i nie na odpierdol, a dodatkowo - rozpoznałby w "znajurze" profesora Rafała Wilczura, znanego jurystę, od lat uchodzącego za zaginionego. Dzięki temu "znajur" zostałby uwolniony i oczyszczony ze stawianych mu zarzutów. Jednocześnie Marysia okazałaby się jego córką.
Koniec