Brak samoakceptacji
1 r
12
Dzisiaj trochę psychologii - akceptacja samego siebie. Walczyłem z brakiem samoakceptacji ponad 10 lat i wiem jak ważne jest by zaakceptować i pokochać siebie, bez tego nie da się budować swojego szczęścia. To kluczwe w osiągnięciu spokoju w życiu i w konsekwencji sukcesu tak osobistego jak przykładowo założenie rodziny czy zawodowego - osiągnięcie wymarzonej posady czy zbudowanie własnego biznesu etc.
Brak akceptacji własnej osoby to bardzo duży i coraz częstszy problem we współczesnym świecie. Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, a zaliczyć do nich można na przykład brak rozmów z rodzicami kiedy byłeś dzieckiem, brak wspólnych posiłków w rodzinie, brak rozmów z rodzicami o swoich pasjach i zainteresowaniach, brak akceptacji wśród rówieśników, brak wsparcia od rodziców, rodzeństwa, rówieśników w wieku dziecięcym i potem nastoletnim, brak osoby z którą można było porozmawiać o swoich problemach w wieku nastoletnim, agresja słowna i fizyczna w domu rodzinnym, niedostawanie uwagi od rodziców i rówieśników w wieku dziecięcym i nastoletnim, stawianie samemu sobie oczekiwań, których nie możemy spełnić i wynikająca z tego frustracja co prowadzi do stałego obniżania oceny własnej osoby.
To nie jest wszystko, akceptacja siebie bądź jej brak to bardzo złożony temat i po prostu nie da się go zamknąć w ramach tych kilku przypadków. Każdy jest inny, psychika każdego człowieka to sprawa indywidualna i równie dobrze brak samoakceptacji może spowodować tylko jeden z nich, wszystkie naraz albo coś na co nie wpadłem pisząc ten tekst.
Poniżej kilka przykładów po czym możemy poznać, że nie akceptujemy swojego ja:
✅mówisz i myślisz o sobie źle, a ten głos przybiera na sile zwłaszcza, kiedy coś Ci nie wychodzi
✅nie umiesz wybaczyć sobie (a tym bardziej - być dla siebie wsparciem), gdy zrobisz coś sprzecznego z Twoimi wartościami i wierzeniami
✅brakuje Ci asertywności i łatwo dajesz innym wchodzić sobie na głowę lub podważać Twoje poczucie własnej wartości czy sprawczości
✅Twoje zdrowie i samopoczucie są na bardzo dalekim planie
nie umiesz prosić o pomoc, bo podświadomie uznajesz to za słabość (do tego wierzysz, że ludzi słabych się wyklucza, a Ty nie chcesz wykluczenia)
✅wypierasz, negujesz, podważasz lub na siłę naprawiasz swoje emocje, tak naprawdę zamrażając je w ciele,
nie akceptujesz swoich niedoskonałości, wciąż chcesz coś w sobie naprawiać - także w wyglądzie zewnętrznym i także to na co możesz nie mieć wpływu
✅nie ustalasz realistycznych celów i oczekiwań, wciąż stawiasz poprzeczkę (sobie i innym) albo za wysoko albo za nisko
✅wciąż trzymasz się historii z przeszłości i mocno w nie wierzysz - a przez to podejmujesz przyszłe decyzje tylko na ich podstawie, nie mając pojęcia, dlaczego w różnych sferach życia kręcisz się w kółko i niczego nie doprowadzasz do końca
✅kiedy ktoś nie zgadza się z tym co mówisz bądź robisz odbierasz to jako atak personalny i uważasz, że to czepianie się Twojej osoby, a nie zachowania które prezentujesz przez co czujesz się ,,jak gówno''
✅oceniasz siebie i w konsekwencji ludzi wokół przez pryzmat przeszłych sytuacji i rozmów co sprawia, że wciąż zachowujesz się tak samo i wciąż popełniasz te same błędy w interakcjach społecznych, których możesz nawet nie dostrzegać i nie jesteś przez to odbierany przez otoczenie tak jakbyś chciał lub tak jak sam o sobie myślisz, że powinieneś być odbierany
✅nie masz pewności siebie przez co wahasz się przed każdym działaniem zwłaszcza kiedy ktoś patrzy przez co unikasz sytuacji kiedy to Ty musisz coś powiedzieć czy zrobić by nie wypaść źle w oczach innych i swoich kolejny raz
✅instynktownie szukasz w każdej sytuacji kogoś kogo należy słuchać i robisz to co ten ktoś powie nawet wtedy kiedyy podświadomie czujesz, że akurat dla Ciebie to nie jest do końca lub wcale nie jest dobre ale brak CI siły przebicia by samemu podjąć decyzję
Brak akceptacji własnej osoby to bardzo duży i coraz częstszy problem we współczesnym świecie. Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, a zaliczyć do nich można na przykład brak rozmów z rodzicami kiedy byłeś dzieckiem, brak wspólnych posiłków w rodzinie, brak rozmów z rodzicami o swoich pasjach i zainteresowaniach, brak akceptacji wśród rówieśników, brak wsparcia od rodziców, rodzeństwa, rówieśników w wieku dziecięcym i potem nastoletnim, brak osoby z którą można było porozmawiać o swoich problemach w wieku nastoletnim, agresja słowna i fizyczna w domu rodzinnym, niedostawanie uwagi od rodziców i rówieśników w wieku dziecięcym i nastoletnim, stawianie samemu sobie oczekiwań, których nie możemy spełnić i wynikająca z tego frustracja co prowadzi do stałego obniżania oceny własnej osoby.
To nie jest wszystko, akceptacja siebie bądź jej brak to bardzo złożony temat i po prostu nie da się go zamknąć w ramach tych kilku przypadków. Każdy jest inny, psychika każdego człowieka to sprawa indywidualna i równie dobrze brak samoakceptacji może spowodować tylko jeden z nich, wszystkie naraz albo coś na co nie wpadłem pisząc ten tekst.
Poniżej kilka przykładów po czym możemy poznać, że nie akceptujemy swojego ja:
✅mówisz i myślisz o sobie źle, a ten głos przybiera na sile zwłaszcza, kiedy coś Ci nie wychodzi
✅nie umiesz wybaczyć sobie (a tym bardziej - być dla siebie wsparciem), gdy zrobisz coś sprzecznego z Twoimi wartościami i wierzeniami
✅brakuje Ci asertywności i łatwo dajesz innym wchodzić sobie na głowę lub podważać Twoje poczucie własnej wartości czy sprawczości
✅Twoje zdrowie i samopoczucie są na bardzo dalekim planie
nie umiesz prosić o pomoc, bo podświadomie uznajesz to za słabość (do tego wierzysz, że ludzi słabych się wyklucza, a Ty nie chcesz wykluczenia)
✅wypierasz, negujesz, podważasz lub na siłę naprawiasz swoje emocje, tak naprawdę zamrażając je w ciele,
nie akceptujesz swoich niedoskonałości, wciąż chcesz coś w sobie naprawiać - także w wyglądzie zewnętrznym i także to na co możesz nie mieć wpływu
✅nie ustalasz realistycznych celów i oczekiwań, wciąż stawiasz poprzeczkę (sobie i innym) albo za wysoko albo za nisko
✅wciąż trzymasz się historii z przeszłości i mocno w nie wierzysz - a przez to podejmujesz przyszłe decyzje tylko na ich podstawie, nie mając pojęcia, dlaczego w różnych sferach życia kręcisz się w kółko i niczego nie doprowadzasz do końca
✅kiedy ktoś nie zgadza się z tym co mówisz bądź robisz odbierasz to jako atak personalny i uważasz, że to czepianie się Twojej osoby, a nie zachowania które prezentujesz przez co czujesz się ,,jak gówno''
✅oceniasz siebie i w konsekwencji ludzi wokół przez pryzmat przeszłych sytuacji i rozmów co sprawia, że wciąż zachowujesz się tak samo i wciąż popełniasz te same błędy w interakcjach społecznych, których możesz nawet nie dostrzegać i nie jesteś przez to odbierany przez otoczenie tak jakbyś chciał lub tak jak sam o sobie myślisz, że powinieneś być odbierany
✅nie masz pewności siebie przez co wahasz się przed każdym działaniem zwłaszcza kiedy ktoś patrzy przez co unikasz sytuacji kiedy to Ty musisz coś powiedzieć czy zrobić by nie wypaść źle w oczach innych i swoich kolejny raz
✅instynktownie szukasz w każdej sytuacji kogoś kogo należy słuchać i robisz to co ten ktoś powie nawet wtedy kiedyy podświadomie czujesz, że akurat dla Ciebie to nie jest do końca lub wcale nie jest dobre ale brak CI siły przebicia by samemu podjąć decyzję
Znowu - to tylko kilka przykładów ale raczej zbieżnych u ludzi mówiących o sobie, że mają samoocenę równą zero. Niektórzy nie muszą nawet tego mówić bo widać to po ich postawie - powolny chód jakby nie wiedzieli czy iść czy nie albo wręcz przeciwnie chód przesadnie energiczny nielicujący z zachowaniem danego człowieka w rozmowie. U mnie występowało to wszystko naraz i życie z takim bagaem było udręką. Przez bagaż emocjonalny wyniesiony z rodzinnego domu nie potrafiłem zaufać, nie potrafiłem dozować własnego zaufania i generalnie ,,nie umiałem się zachować''. To co dla zwykłych ludzi było normalną sytuacją społeczną dla mnie było wstydem nie do opanowania, coś jak jąkanie się przy ładnej dziewczynie czy czerwienienie się kiedy ta dziewczyna się do nas odezwie. Jakiś rok-półora temu powiedziałem sobie jednak, że muszę to pokonać i pokochać siebie bo niczego w życiu nie osiągnę, a mam przecież tyle marzeń, ambicji, planów. Bodźcem, który mnie do tego popchnął była utrata kobiety po 10 latach związku i poczucie winy jakie na mnie wtedy spadło ze świadomością, że ja to wszystko spierdoliłem. Spadłem na dno i szurałem po nim jakiś czas. Stwierdziłem w końcu, że muszę zawalczyć o siebie bo nikt inny tego nie zrobi, a na samobója ochoty nie miałem.
Pierwszy krok jaki wykonałem to zaakceptowanie swoich niedoskonałości. Niby niewielki, ale jakże duży dla osoby nie akceptującej siebie. To może być wszystko: blizna z dzieciństwa, odstające uszy, krzywa postawa, brzydkie palce, krzywy nos, brak chadowej szczęki, zakola czy obwisły brzuch. Ważne by to zaakceptować bo tylko po zaakceptowaniu swoich niedoskonałości przestaniemy patrzeć na nie jak na coś czego najchętniej to byśmy nie widzieli. W moim przypadku było to: nieregularny kształt głowy (tak jakby szersza nad jednym uchem), wystający jeden obojczyk, skolioza i ,,krzywy kręgosłup'' (mogę złapać się lewą ręką za lewą łopatkę i wtedy cała łopatka jest widoczna, a generalnie widać po mnie, że jestem lekko krzywy), jedna część klatki piersiowej większa od drugiej, obwisłe uda i krzywe palce u stóp. Dużo pomogło mi to, że w ostatnim czasie schudłem i wyprzystojniałem, dziewczyny raczej się za mną oglądają od jakiegoś czasu, ale ja myślałem sobie, że może i twarz mam fajną, ale co z resztą? Uważałem swoje ciało za nieproporcjonalne i brzydkie, doszukiwałem się w nim niedoskonałości by wytłumaczyć sobie dlaczego nie mogę ot tak poderwać sobie kogoś ale sedno problemu tkwiło gdzie indziej - w tym jak na siebie patrzyłem a nie na co patrzyłem. Po zaakceptowaniu swoich kompleksów mogłem się z nimi oswoić, a kiedy już minął czas wstydu z powodu przyznania się przed samym sobą do tego, że faktycznie mam to i tamto ''brzydkie'' poczułem spokój i zacząłem samoistnie zastanawiać się czy coś jednak mogę z moimi kompleksami zrobić skoro przyznałem się do nich? Odpowiedź okazała się twierdząca i zacząłem naukę samodyscypliny co okazało się bardzo pomocne w organizacji życia i uspokojenia swojej głowy, że jednak dokądś zmierzam, mam jakiś cel w życiu. Drugie co zrobiłem to odpuszczenie zamartwiania się o czyny innychludzi i zastanawianie sie co kto o mnie myśli lub mówi. To uzdrowiło moją przestrzeń osobistą i zauważyłem, że zaczynam spędzać czas na rozwijaniu siebie i swoich zainteresowań. Zrozumiałem, że ludzie będą o nas mówić zawsze to co zechcą i nieważne co zrobisz zawsze znajdzie się ktoś kto zmiesza się z gównem bo sam nie radzi sobie ze sobą, bo dostał awans i poczuł się nagle ważny albo ma znajomego kierownika i myśli, że może wszystkim wygarniać co mu się podoba. Nie warto sobie tym zaprzątać głowę, odpuść i poczuj wolność. Co chcę powiedzieć?
Pierwszy krok jaki wykonałem to zaakceptowanie swoich niedoskonałości. Niby niewielki, ale jakże duży dla osoby nie akceptującej siebie. To może być wszystko: blizna z dzieciństwa, odstające uszy, krzywa postawa, brzydkie palce, krzywy nos, brak chadowej szczęki, zakola czy obwisły brzuch. Ważne by to zaakceptować bo tylko po zaakceptowaniu swoich niedoskonałości przestaniemy patrzeć na nie jak na coś czego najchętniej to byśmy nie widzieli. W moim przypadku było to: nieregularny kształt głowy (tak jakby szersza nad jednym uchem), wystający jeden obojczyk, skolioza i ,,krzywy kręgosłup'' (mogę złapać się lewą ręką za lewą łopatkę i wtedy cała łopatka jest widoczna, a generalnie widać po mnie, że jestem lekko krzywy), jedna część klatki piersiowej większa od drugiej, obwisłe uda i krzywe palce u stóp. Dużo pomogło mi to, że w ostatnim czasie schudłem i wyprzystojniałem, dziewczyny raczej się za mną oglądają od jakiegoś czasu, ale ja myślałem sobie, że może i twarz mam fajną, ale co z resztą? Uważałem swoje ciało za nieproporcjonalne i brzydkie, doszukiwałem się w nim niedoskonałości by wytłumaczyć sobie dlaczego nie mogę ot tak poderwać sobie kogoś ale sedno problemu tkwiło gdzie indziej - w tym jak na siebie patrzyłem a nie na co patrzyłem. Po zaakceptowaniu swoich kompleksów mogłem się z nimi oswoić, a kiedy już minął czas wstydu z powodu przyznania się przed samym sobą do tego, że faktycznie mam to i tamto ''brzydkie'' poczułem spokój i zacząłem samoistnie zastanawiać się czy coś jednak mogę z moimi kompleksami zrobić skoro przyznałem się do nich? Odpowiedź okazała się twierdząca i zacząłem naukę samodyscypliny co okazało się bardzo pomocne w organizacji życia i uspokojenia swojej głowy, że jednak dokądś zmierzam, mam jakiś cel w życiu. Drugie co zrobiłem to odpuszczenie zamartwiania się o czyny innychludzi i zastanawianie sie co kto o mnie myśli lub mówi. To uzdrowiło moją przestrzeń osobistą i zauważyłem, że zaczynam spędzać czas na rozwijaniu siebie i swoich zainteresowań. Zrozumiałem, że ludzie będą o nas mówić zawsze to co zechcą i nieważne co zrobisz zawsze znajdzie się ktoś kto zmiesza się z gównem bo sam nie radzi sobie ze sobą, bo dostał awans i poczuł się nagle ważny albo ma znajomego kierownika i myśli, że może wszystkim wygarniać co mu się podoba. Nie warto sobie tym zaprzątać głowę, odpuść i poczuj wolność. Co chcę powiedzieć?
Nie poddawaj się i walcz o siebie!!! Nawet z najgorszgo gówna da się wygrzebać dopóki wierzysz, że dasz radę, że Ty też umiesz i możesz. Wiara czyni cuda i to najprawdziwsza prawda. Wiara we własne siły, w to co kochasz, w swoje marzenia i cele jakie by one nie były to są Twoje i tylko Ty możesz je osiągnąć, nikt inny.. Tak na prawdę jeśli Ty o siebie nie zawalczysz to nikt za CIebie tego nie zrobi. Twoja osoba to ktoś z kim spędzisz całe życie, warto pokochać siebie i spędzić życie w miłości zamiast pielęgnować w sobie kompleksy i to co nam nie wyszło bo to co wysyłasz to do Ciebie wraca. Myślisz nienawistnie to i nienawiść jest wokół Ciebie, myślisz pozytywnie to wszystko dobrze się układa. Kluczem jest cierpliwość i spokój.
Ja odnalazłem największy spokój po nawróceniu na wiarę w Boga, ale rozumiem, że nie każdy wierzy - szanuję to, każdy ma swoje powody by wierzyć lub nie. Ważne, żeby znaleźć w życiu to co da nam spokój, a wtedy wszystko się zacznie układać i będziemy wiedzieć jakie kroki są właściwe. Wiem, że dla wielu to brzmi jak coachowe brednie, ale tak po prostu jest. Trzymam kciuki za każdego kto zmaga się z samym sobą. Dasz radę!!!
Ja odnalazłem największy spokój po nawróceniu na wiarę w Boga, ale rozumiem, że nie każdy wierzy - szanuję to, każdy ma swoje powody by wierzyć lub nie. Ważne, żeby znaleźć w życiu to co da nam spokój, a wtedy wszystko się zacznie układać i będziemy wiedzieć jakie kroki są właściwe. Wiem, że dla wielu to brzmi jak coachowe brednie, ale tak po prostu jest. Trzymam kciuki za każdego kto zmaga się z samym sobą. Dasz radę!!!