Gitowcy dzielili ludzi na trzy kategorie, pierwszą nazywano "git", osoba w porządku czyli oni sami, druga to "frajerzy" albo "po chuju" czyli osoby niezrzeszone, obce, nie będące gitem, ani hipisem, a trzecia to "szmaty" czyli hipisi. Własne grono gitowiec traktował z szacunkiem, swojakowi krzywda się nie działa, owszem były wśród nich solówki ale honorowo, jeden na jednego, a jeśli ktoś np. szedł po ulicy z dziewczyną, to tylko on dostawał oklep, a dziewczyna nie, kobiet nie bito. Prowadzili oni wojny z innymi ulicami, osiedlami, dzielnicami. Dla przykładu jeśli ktoś poszedł na obcy teren i dostał przysłowiowy wpierdol, to wracał do swoich, mówił jak było i potem zbierała się ekipa, która leciała na obce rewiry szukać winnych podbicia, albo umawiali się na bójkę w konkretnym miejscu, taka pierwotna wersja współczesnych ustawek. Autorka jednego z ciekawszych artykułów o gitowcach wspomina: “Nigdy nie było tu narkotyków. Jak przyjeżdżali hipisi to byli ścigani i bici, obcinane włosy mieli. Znałam to całe gitowskie środowisko. Wychowałam się tu od dziecka i chodziłam do szkoły. Lubiłam tych ludzi. Bo dawali się lubić. Nigdy jednak nie wniknęłam głębiej w to środowisko. Nie poznałam ich grypsery. Ale na milicję wszyscy mówili - psy. “.
Na tym cytacie zakończę ten tekst ale na koniec dodam ciekawostkę, wiele słów z więziennej grypsery i slangu gitowców przeniknęło do mowy zwyczajnej i są stosowane do dzisiaj np. browar, kminić, czy frajer.