Po długich i krwawych walkach na południu II RP pod Częstochową wojska niemieckie ruszyły dalej na wschód. Przejeżdżając przez kolejne miejscowości dochodziło do pojedynczych egzekucji i podpaleń, które miały doprowadzić do zastraszenia przed możliwym oporem. Często tak działo się z rozkazu, bądź przyzwolenia niemieckich dowódców, co zaś było wykonywane, czasem nawet chętnie, przez zdarzających się „skrzywionych psychicznie” żołnierzy. Kolumny niemieckiego wojska przejeżdżają przez kolejne miejscowości dotarły także 4 września 1939 r. do znajdującej się w powiecie radomszczańskim całkiem sporej miejscowości Kajetanowice, która nie wyróżniała się niczym szczególnym. Kolejne nawały oddziałów przejeżdżały kolejno przez miejscowość, ale część z nich zatrzymywały się w niej na odpoczynek.
Podczas jednego z takich postojów jeden z wiejskich mieszkańców, biegle posługujący się językiem niemieckim, usłyszał podczas odpoczynku wypowiedź żołnierza, który zwrócił się do kolegów słowami:
„Najlepiej byłoby, aby tym Polakom poucinać głowy, bo na nic innego nie zasługują.”
Ta brutalna uwaga nie została jednak przyjęta z aprobatą przez innych żołnierzy. Następnego ranka oddział opuścił Kajetanowice i ruszył dalej na zachód. Choć w polskich opracowaniach historycznych dzień 4 września uznawany jest za spokojny i bez incydentów, lekarz niemieckiego 101. pułku piechoty, Rudolf K., utrzymywał, że żołnierze jego formacji podpalili wtedy kilka domów, co jednak było przykładem wspomnianych wcześniej metod zastraszenia.
W nocy z 5 na 6 września do wsi przybył II batalion 42. pułku 46. Dywizji Piechoty. Wkrótce po jego przyjeździe doszło do nagłej wymiany ognia. Nikt z ludzi nie zginął, jednak Niemcy stracili dwa konie. Uznali, że ataku dokonali polscy partyzanci, którzy mieli urządzić zasadzkę i ostrzelać ich z lasu oraz z zabudowań wsi. Na tej podstawie zarządzono represje. Warto zaznaczyć, że wersja o partyzanckim ataku jest mało wiarygodna. We wrześniu 1939 roku w Polsce nie funkcjonował jeszcze żaden zorganizowany ruch oporu. Według niemieckiego historyka Jochena Bohlera, incydent ten był efektem paniki i braku doświadczenia wśród niemieckich żołnierzy – podobne sytuacje zdarzały się często na linii frontu. Potwierdzają to wspomnienia świadków, którzy wspominali o kłótni jaka miała miejsce między kilkoma niemieckimi żołnierzami.
Po strzelaninie Niemcy przystąpili do brutalnej pacyfikacji. Warto pamiętać, że żołnierze tej samej jednostki dzień wcześniej rozstrzelali setki cywilów w Częstochowie. W Kajetanowicach postanowili zastosować „środki, które (…) z powodzeniem zastosowano w Częstochowie” – jak zapisano w dzienniku bojowym jednostki.
Najpierw wieś została oświetlona za pomocą rakietnic. Następnie żołnierze wkroczyli w szyku bojowym. Mieszkańcom nakazano pozostać w domach. Po chwili rozpoczęto ostrzał oraz podpalanie zabudowań. Ci, którzy próbowali uciekać, stawali się celem ognia karabinowego. Tak było w przypadku jednej z ocalałych pań, która jako mała dziewczynka uciekając z malutkim braciszkiem na rękach została postrzelona w rękę. Niemcy nie pozwalali nawet ratować dzieci czy osób starszych z płonących domów. Świadkowie relacjonowali, że żołnierze mówili między sobą:
„Polaków trzeba tu wymordować od kołyski.”
Podczas pacyfikacji dochodziło do natychmiastowych egzekucji. Gdy zgromadzono mieszkańców, padła komenda:
„mężczyźni wystąp, bo nie mamy czasu,”
po czym wyciągnięto kilkunastu mężczyzn z tłumu i zaprowadzono ich na pole, gdzie zostali rozstrzelani. Ciała zmasakrowano kołami dział.
W dokumentach bojowych 42. pułku piechoty zanotowano, że podczas „akcji” szczególnie wyróżnił się strzelec M. z 8. kompanii, który – jak zapisano –
„wykończył przywódców nieprzyjaciela w Kajetanowicach.”
Dowódca kompanii również został pochwalony za to, że
„osobiście przedostał się do mieszczącego się w jednym z domów gniazda oporu wroga i wykurzył go stamtąd za pomocą granatów.”
Cały bezsens tej rzezi pokazuje zachowanie jednego z żołnierzy po zakończeniu pacyfikacji – rozdawał dzieciom chleb, a jednej z ocalałych mieszkanek powiedział, że
„wie, iż ofiary egzekucji były niewinne, ale jego oddział dostał rozkaz ich zabicia.”
Wieś, licząca ponad 215 mieszkańców, została doszczętnie spalona. Historyczka Barbara Bojarska podaje, że zginęło ok. 80 osób, z czego 17 pochodziło spoza Kajetanowic, a byli to głównie nauczyciele i mieszkańcy z znajdującej się obok wsi Piaski. Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Łodzi oszacowała liczbę ofiar na 79, natomiast historyk Jochen Bohler wskazywał na 72 zidentyfikowane osoby – w tym niemowlę, pięcioro małych dzieci, czternaścioro nastolatków, dwanaście kobiet i sześć osób starszych. Spalono ok. 47 domów mieszkalnych, 62 budynki gospodarcze i zabito 117 sztuk bydła. Badacze Józef Fajkowski i Jan Religa wymienili 63 znane ofiary, w tym osiem kobiet i sześcioro dzieci poniżej 15. roku życia.
Zmarli zostali pochowani w zbiorowej mogile na środku zniszczonej wsi. Kilka osób spoczęło na cmentarzu w Garnku. Ostatecznie szczątki przeniesiono na miejscowy cmentarz rzymskokatolicki, gdzie znajduje się pomnik z napisem:
„Tu spoczywa snem wiecznym 76 osób zamordowanych 6 września 1939 r. przez wojska niemieckie. Wieczna chwała poległym, hańba mordercom.”
W latach 70. sprawą zajęła się prokuratura w Osnabrück. Jednym z biegłych był dr Rolf Elble – uczestnik kampanii wrześniowej, wówczas pułkownik w sztabie Bundeswehry i pracownik Instytutu Historii Wojskowości. Twierdził, że opis wydarzeń z dziennika bojowego 42. pułku jest wiarygodny, a brutalność żołnierzy była – jak to określił –
„zrozumiała ze względu na wcześniejsze akcje partyzantów.”
Gdy zwrócono uwagę, że podczas rzekomego ataku partyzanckiego nie zginął żaden żołnierz niemiecki, odpowiedział:
„nie należy upatrywać tego w powściągliwości lub humanitaryzmie partyzantów.”
Świadczy to o bezwzględnym przekonaniu niemieckich zbrodniarzy o słuszności dokonanych przez siebie czynów.
Zbrodnia w Kajetanowicach była jedną z wielu podobnych tragedii, które spotkały polskie wsie i miasta w pierwszych dniach II wojny światowej, a jedną z grubo ponad 800, które miały miejsce w trakcie całej wojny na polskich ziemiach. Dziś wieś Kajetanowice nie jest już taką wsią jak kiedyś. Z wielkiej miejscowości w której znajdowało się ponad 50 domostw dziś może jest ich z ok. 20. Z relacji starszych osób na terenie miejscowości przed pacyfikacją „stał dom przy domu”, a dziś przejeżdżając przybija widok zarośniętych chaszczami działek, na terenie których do dziś można znaleźć pozostałości po fundamentach dawnych domów, które są niemymi świadkami niewyobrażalnej tragedii.
Źródła:
Jochen Böhler, Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce, Kraków 2009.
Barbara Bojarska, Zbrodnie Wehrmachtu na szlaku inwazji lewego skrzydła 10. armii niemieckiej we wrześniu 1939 r, 1964.
Józef Fajkowski, Jan Religa, Zbrodnie hitlerowskie na wsi polskiej 1939–1945, Warszawa 1981.