Kałabanga
Kulturalnie na jbzd
1 września 1939 o 6.30 dyżurny spiker Warszawy I Zbigniew Świętochowski zerwał plombę w szafie, w której znajdowała się przygotowana specjalnie na tę okoliczność płyta. Rozbrzmiało wycie syren, a następnie słuchacze usłyszeli komunikat o wkroczeniu wojsk niemieckich do Polski.
"- Halo, halo. Tu Warszawa i wszystkie rozgłośnie Polskiego Radia. O godzinie 5.40 oddziały niemieckie przekroczyły polską granicę, łamiąc pakt o nieagresji. Zbombardowano szereg miast. Za chwilę usłyszą państwo komunikat specjalny."
*
"- A więc wojna. Z dniem dzisiejszym wszystkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory. Weszliśmy w okres wojny. Wysiłek całego narodu musi iść w jednym kierunku. Wszyscy jesteśmy żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym: walka aż do zwycięstwa!"
78 lat temu wybuchła II wojna światowa. Trwała ponad sześć lat; pochłonęła około 60 milionów ludzkich istnień, wśród nich blisko 6 milionów Polaków. Była największym konfliktem zbrojnym w historii ludzkości.
Rozpoczęła się atakiem Niemiec na Polskę 1 września 1939 roku.
Do końca września radiowcy nadawali jeszcze komunikaty na krótkofalówkach. Wreszcie został wyemitowany ostatni komunikat rozgłośni Polskiego Radia II Rzeczypospolitej.
"- Halo, halo, czy nas słyszycie?... To nas ostatni komunikat. Dziś oddziały niemieckie wkroczyły do Warszawy. Braterskie pozdrowienie przesyłamy żołnierzom polskim walczącym na Helu i wszystkim walczącym, gdziekolwiek się jeszcze znajdują. Jeszcze Polska nie zginęła. Niech żyje Polska!"
Kulturalnie na jbzd
Czy słyszeliście kiedyś nazwę "Mona"?
Zwodowana została w 1935 roku i była jedną z wielu jednostek ratownictwa brzegowego Royal National Lifeboat Institution – brytyjskiej organizacji społecznej, zajmującej się ratowaniem ludzi na morzu.
8 grudnia 1959 roku o godzinie 03.13 w nocy, "Mona" wypłynęła ze stacji ratowniczej w Broughty Ferry w Szkocji na ratunek latarniowcowi "North Carr", który zerwał się z kotwic i zaczął dryfować po Zatoce Św. Andrzeja.
Warunki pogodowe były wyjątkowo ciężkie, hulał wiatr południowo-wschodni i tylko łódź ratownicza z Broughty Ferry była jedyną jednostką mogącą wyjść wtedy w morze.
"Monę" ostatni raz widziano, gdy opuszczała rzekę Tay biorąc kurs wzdłuż południowego brzegu Zatoki Św. Andrzeja. Jej ostatni komunikat radiowy odebrany został na lądzie o godzinie 04.48. Statek odnalazł helikopter Royal Air Force podczas akcji poszukiwawczej, wywrócony do góry dnem i wysztrandowany (doprowadzony do celowego i kontrolowanego osadzenia jednostki pływającej na piaszczystym brzegu) na Buddon Sands. Cała, ośmioosobowa załoga łodzi ratunkowej zginęła.
W czasie gdy "Mona" walczyła z falami aby dotrzeć do "North Carr", załodze latarniowca udało się rzucić zapasową kotwicę. Wszyscy marynarze zostali uratowani następnego dnia rano.
W późniejszym okresie latarniowiec zacumowany przy rafie North Carr zastąpiony został przez radiolatarnię. Sam statek znajduje się obecnie w porcie w Dundee.
Tragedia "Mony" stała się przedmiotem urzędowego postępowania wyjaśniającego, w którym stwierdzono, że łódź ratownicza była w 100% zdatna do żeglugi w czasie tragicznego wypadku.
Ciała pięciu członków załogi znaleziono w łodzi, dwóch w jej pobliżu, zaś jednego nigdy nie odnaleziono. Już dwa tygodnie po katastrofie zgłosiło się 38 ochotników by utworzyć nową załogę ratowniczą.
Bardzo ciekawa jest historia samej łodzi, już po odholowaniu jej do przystani.
Wielu ówczesnych marynarzy wierzyło, że jednostka dotknięta została przez "zło", postanowili więc pochować łódź w starodawnym "rytuale wikingów". "Mona" została w środku nocy zabrana do portu Seton na rzece Forth, pozbawiona całego wyposażenia, przykuta do nabrzeża i podpalona.
Warto dodać, że w czasie całej swej długoletniej służby dzięki "Monie" uratowanych zostało 118 osób.
Kulturalnie na jbzd
Bitwa pod Stamford Bridge
Wojna, w której trzej wikingowie zawalczyli o angielską koronę.
Kiedy 5 stycznia 1066 roku zmarł bezdzietny król Edward Wyznawca, do walki o tron Anglii stanęło aż trzech konkurentów: Harald Sigurdsson zwany Hardradą, Harold Godwinson i ostateczny zwycięzca – Wilhelm Zdobywca. Każdy z nich był powiązany ze Skandynawią, co z hukiem obala tradycyjną anglosaską historię, która przedstawia rok 1066 jako konfrontację pomiędzy Anglikami a Francuzami. Wilhelm był władcą Normandii i potomkiem Rolfa, wodza Normanów i pierwszego księcia tych terenów. Matką Harolda Godwinsona była Dunka Gytha Thorkelsdóttir, zaś Harald był pełnokrwistym Skandynawem.
Pierwszy pion na szachownicy Albionu przesunął Harold Godwinson, przywódca opozycji wobec Edwarda Wyznawcy, który jako król strasznie bogobojny i wstrzemięźliwy zmarł bezdzietnie. Syn Godwina z Kentu wykorzystał sytuację i zasiadł na tronie jako Harold II. Do tej gry o tron postanowił włączyć się jeszcze jeden kandydat – norweski król Harald III Hardrada. Jest on bez wątpienia najbarwniejszą osobą w wyścigu o władzę, co dobrze oddają słowa niektórych historyków, którzy zwą go „ostatnim z wikingów”. Rzeczywiście, w tym twierdzeniu nie ma wiele przesady, bowiem Harald wzorem swoich przodków wsławił się służbą u księcia kijowskiego Jarosława Mądrego, gdzie brał udział w najeździe na ziemie Mieszka II. Szczególny rozgłos przyniosły mu działania w gwardii wareskiej w Cesarstwie Bizantyjskim. Walczył w Afryce i na Sycylii, brał też udział w obaleniu cesarza Michała V Kalafatesa, którego własnoręcznie oślepił. Właśnie w trakcie służby w Konstantynopolu zyskał przydomek „Surowego”.
Uzbrojony we flotę 300 drakkarów i roszczenia podparte byciem spadkobiercą Kanuta Wielkiego, niegdysiejszego króla Anglii, Norwegii i Danii, wyruszył na podbój włości swojego wielkiego poprzednika. Harald Hardrada wylądował w północnej Anglii i rozpoczął marsz na Londyn. W jego trakcie zajął York i pokonał wojska earla Northumbrii, które usiłowały zagrodzić mu drogę pod Fulford. Jednakże zwycięski marsz został szybko przerwany, bowiem 25 września 1066 roku zaskoczeni Norwegowie spotkali się pod Stamford Bridge z przeważającymi siłami anglosaskimi dowodzonymi przez samego króla Harolda Godwinsona.
Jak podaje „Kronika anglosaska”, Harold wraz ze swoją armią przekroczył most oddzielający wrogie wojska i z całą zaciekłością ruszył na Norwegów. Żaden z przeciwników nie okazywał sobie litości, a w trakcie walki poległo wielu ludzi po obu stronach. Jednakże przegranymi okazali się najeźdźcy i to oni ponieśli największe straty. Norweska armia została wycięta w pień, a Harald Hardrada zginął ugodzony strzałą. Po śmierci swego wodza i wielu ludzi Skandynawowie znaleźli się w rozsypce i rzucili się do panicznej ucieczki w stronę zacumowanych okrętów. Podczas tej rejterady kolejni wojownicy ponieśli śmierć z ręki ścigających ich Anglosasów bądź utonęli w wodzie próbując pośpiesznie dostać się na okręty. Harold Godwinson zadowolony ze wspaniałego zwycięstwa okazał łaskę Norwegom chroniącym się na drakkarach. Wymusił przy tym przysięgę na synu Haralda, Olafie, który uszedł z życiem z pola bitwy. Olaf zgadzał się zachować przyjaźń z Haroldem, który pozwolił Norwegom wrócić do ojczyzny na zaledwie dwudziestu czterech okrętach.
Po zwycięstwie Harold Godwinson wyruszył w marsz by zagrodzić drogę księciu Wilhelmowi. Anglosasi pokonali 250 mil w dwanaście dni, ale na nieszczęście dla triumfatora spod Stamford Bridge, tym razem jego armia wycieńczona trudami walki i długiej drogi poniosła klęskę pod legendarnym Hastings, 14 października 1066 roku.