Historia z dnia życia aplikanta adwokackiego.
Mam dostarczyć do sądu pismo. Prosta robota 20min.
Pobieram numerek do odpowiedniego okienka tak jak w każdym urzędzie i czekam, a jednocześnie obserwuję chorą scenę. Pani w średnim wieku szerszą niż wyższa kłóci się na cały głos z urzędnikiem lat na 30 że ten jej nie udziela informacji. Urzędnik spoko gość bo i pożartować z nim można, zdenerwowany tłumaczy tu jest biuro podawcze, my informacji nie możemy żadnych udzielać. Kieruje babkę do informacji ale jak grochem o ścianę. Użera się tak z babką 5 min po czym wzrusza ramionami i wywołuje kolejny numerek. Podchodzę do okienka zwyczajowe dzień dobry a na to babka jak nie ryknie CO TY GÓWNIARZU SOBIE WYOBRAŻASZ. NA KONIEC KOLEJKI CHUJU. WSZYSCY WY MĘŻCZYŹNI TYLKO BY SIĘ WPYCHALI. WYNOCHA. Ja oczywiście wkurwiony na maxa lecz grzecznie mówię że jest mój numerek i ja tylko 30 sekund. Babka oczywiście w ryk CO TY MI TU PIERDOLISZ GÓWNIARZU. WYPIERDALA. WY WSZYSCY W TYM KRAKOWIE TACY NIEDOJEBANI? Podaję urzędnikowi dokumenty i stwierdzam że jebię to jak zabawa to zabawa. Zwracam się do urzędnika zwracającego mi dokumenty. Niech pan uważa jakaś małpa z zoo ze wścieklizną się tu panu zalęgła lepiej posłać po weterynarza *tu biorą głęboki wdech i taksuję babkę wzrokiem* albo lepiej 5 bo nie wiadomo ile taka waży. Może i mało lotne ale babka prawie się udławiła a dwie pozostałe osoby w kolejce żegnały mnie wyrazami śmiechu i radości w oczach.