móżyńska kłótnia
Świat
1 r
36
Manipulacja, deniggeryzacja, taka sytuacja.
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego jak czarny zwyrol gwałci, względnie zabija białą kobietę, to potem Hollywood bierze taką historię na warsztat i w miejsce czarnego gwałciciela obsadza białego mężczyznę?
Fabuła powieści Johna Grishama "Czas zabijania" oparta jest na autentycznych wydarzeniach. W roku 1996 zrobili na jej motywach pełnometrażowy film z całą plejadą gwiazd. Czarny ojciec w ramach zemsty rozwala z kałacha białych redneków z Południa USA, którzy brutalnie zgwałcili mu córkę bla bla bla. Problem w tym, że Grisham zamienił role: w prawdziwym świecie gwałcicielem był Murzyn, niejaki Willie James Harris, złodziej rowerów, ofiarami zaś dwie białe nastolatki, siostry: 16-letnia Julie Scott i 12-letnia Marcie Scott. Napastnik włamał się do ich domu i przez godzinę gwałcił. Potem obie bestialsko zmasakrował: jednej zadał 20 ciosów nożem, a drugiej roztrzaskał czaszkę kolbą od strzelby i próbował udusić prześcieradłem. Dziewczyny cudem przeżyły.
Grisham znał doskonale szczegóły sprawy i oczywiście tworząc swoją fikcyjną fabułę odwrócił role: czarnego gwałciciela zastąpiło dwóch białych rednecków, a dwie białe dziewczynki - czarna dziewczynka. Niebawem decydenci w Hollywood podchwycili temat, wykupili prawa do książki i zrobili ekranizację z gwiazdorską obsadą. Ulubiona fantazja amerykańskich lewoskrętnych elit i samobiczujących się, bezmózgich antyrasistów znalazła tym samym ujście w popkulturze w formie wysokobudżetowej propagandy o złych białasach prześladujących niewinne, czarne dziewczynki.
Fabuła powieści Johna Grishama "Czas zabijania" oparta jest na autentycznych wydarzeniach. W roku 1996 zrobili na jej motywach pełnometrażowy film z całą plejadą gwiazd. Czarny ojciec w ramach zemsty rozwala z kałacha białych redneków z Południa USA, którzy brutalnie zgwałcili mu córkę bla bla bla. Problem w tym, że Grisham zamienił role: w prawdziwym świecie gwałcicielem był Murzyn, niejaki Willie James Harris, złodziej rowerów, ofiarami zaś dwie białe nastolatki, siostry: 16-letnia Julie Scott i 12-letnia Marcie Scott. Napastnik włamał się do ich domu i przez godzinę gwałcił. Potem obie bestialsko zmasakrował: jednej zadał 20 ciosów nożem, a drugiej roztrzaskał czaszkę kolbą od strzelby i próbował udusić prześcieradłem. Dziewczyny cudem przeżyły.
Grisham znał doskonale szczegóły sprawy i oczywiście tworząc swoją fikcyjną fabułę odwrócił role: czarnego gwałciciela zastąpiło dwóch białych rednecków, a dwie białe dziewczynki - czarna dziewczynka. Niebawem decydenci w Hollywood podchwycili temat, wykupili prawa do książki i zrobili ekranizację z gwiazdorską obsadą. Ulubiona fantazja amerykańskich lewoskrętnych elit i samobiczujących się, bezmózgich antyrasistów znalazła tym samym ujście w popkulturze w formie wysokobudżetowej propagandy o złych białasach prześladujących niewinne, czarne dziewczynki.
Teraz najlepsze: kluczowy (w sensie wydźwięku ideologicznego) fragment filmu przypada na sam finał. Oto we łzawej mowie końcowej, pełnej drastycznych obrazów gehenny, obrońca oskarżonego ojca zwraca się do ławników z prośbą, aby ci wyobrazili sobie, że zgwałcona i sponiewierana ofiara jest biała.
Czaicie? Cała okrutna ironia tej emocjonalnej manipulacji polega na tym, że w prawdziwym świecie OFIARY BYŁY BIAŁE. I dlatego niczego nie musimy sobie wyobrażać, mamy akta sprawy. Gwałcicielem był nie jakiś wymachujący flagą Konfederacji, zachlany obdartus z przyczepy kempingowej jak ubzdurali sobie Grisham i Hollywood, ale murzyński złodziej rowerów na warunkowym...
Czaicie? Cała okrutna ironia tej emocjonalnej manipulacji polega na tym, że w prawdziwym świecie OFIARY BYŁY BIAŁE. I dlatego niczego nie musimy sobie wyobrażać, mamy akta sprawy. Gwałcicielem był nie jakiś wymachujący flagą Konfederacji, zachlany obdartus z przyczepy kempingowej jak ubzdurali sobie Grisham i Hollywood, ale murzyński złodziej rowerów na warunkowym...