Uszanowanie,
Poprzednia wrzutka nt. papieru czerpanego cieszyła się sporym zainteresowaniem, a Wy prosiliście o więcej.
No to macie więcej.
I świetnie się składa, że chcieliście trochę info o historii papieru, bo i tak musiałbym od tego zacząć.
Czasy przedpiśmienne to prehistoria. Papier jest bezpośrednio związany z pismem, zatem i z historią. Chociaż i tak krąży wokół niego kilka legend.
W poprzedniej wrzutce pisałem jak mógł powstać pierwowzór papieru. Zachęcam do sprawdzenia.
O przodkach papieru pisać za wiele nie będę. Każdy kojarzy rysunki naskalne, tabliczki gliniane, kamienne i metalowe, papirusy i pergaminy. Problem z tymi materiałami polegał na tym, że były trudne w wytworzeniu, przechowywaniu i transporcie.
Papier dalej był upierdliwy w produkcji, ale wygodniejszy w obrocie. Można było znaleźć jakiś ładny głaz, naprawdę ładny głaz i wyryć na nim rozliczenie PITu. A i tak zanim Poczta Polska dostarczyłaby go do właściwego Urzędu Skarbowego, to rozpoczęłoby się postępowanie skarbowe i na nic tłumaczenia, że przecież na kamieniu widnieje pieczęć z datą wcześniejszą. No same problemy.
Kto miał do czynienia z tradycyjnym włókiennictwem ten wie jak czasochłonny jest to proces. Dlatego naturalnym wydaje się, że lepiej najpierw nazbierać materiału i zrobić sobie z niego portki, a dopiero, gdy portki się wypierdzą to przerobić je na papier. Chociaż Japończycy mogą być innego zdania, bo u nich wytworzyła się tradycja wykonywania z papieru ubrań, wachlarzy, parasoli i wszelkiej maści innych przedmiotów. Origami to przecież też ich pomysł. Mało tego. Japończycy robią papier, potem z papieru przędą nici, a z tych nici dopiero robią tkaniny. To się nazywa zajawka.
Japonia naprawdę zajarała się papierem. Chociaż dotarł on do nich dopiero ok. VII w. n.e.
I bardzo dobrze. Gdyby nie to, to nie mielibyśmy dzisiaj mangi.
Papier powstaje z celulozy, a celuloza jest składnikiem budulcowym ściany komórkowej większości roślin. Także każdy z nas ma włókna, czyli papier, wokół siebie. No chyba, że ktoś mieszka na środku pustyni i opuszcza ją tylko, gdy jedzie w odwiedziny do cioci mieszkającej na biegunie.
Celuloza jest, teraz pytanie, w czym jest jej najwięcej?
Np. w drewnie mamy do 50% celulozy. Konopie to jakieś 57%. Bawełna dochodzi nawet do 95% celulozy. W takich pokrzywach jest max 20%. Ale plus jest taki, że rosną wszędzie i można sobie spokojnie ich nazrywać i nie dostać kijem po plecach, ani kosą po żebrach.
Skoro wywołałem temat pokrzyw to już pewnie wiecie, że jak z czegoś da się zrobić papier to da się zrobić też tkaninę. Czyli z pokrzywy także. I co ciekawe, tkaniny pokrzywowe przeżywają właśnie swój renesans. Ostatni taki bum miał miejsce na początku XX w. gdy Niemcy stanęli do wojny nie po tej stronie co trzeba i ukróciły im się dostawy bawełny. A mundury dla wojska trzeba było z czegoś szyć. I tym sposobem zorganizowano narodowe rwanie pokrzyw.
Pokrzywy z historii możecie kojarzyć też z pokutnikami. Gdy popularne było sprawianie sobie bólu celem uzyskania odpuszczenia grzechów, niektórzy używali pokrzyw do samobiczowania.
O workach pokutnych z pokrzyw też mogliście słyszeć. Gdy ja dowiedziałem się o ubraniu utkanym z pokrzyw, to moja dziecięca wyobraźnia generowała mi obrazy jakichś parzących plecionek na wzór koszy z wikliny. I taka wizja, niczym niewzruszona tkwiła w mojej głowie do momentu, gdy nie wyciągnąłem z pokrzywy pierwszej celulozowej nitki. Naprawdę sympatyczny materiał.
Chińczyk, do którego odnosiłem się w poprzedniej wrzutce, używał dosyć sprytnego urządzenia do rozbijania włókien. To już kolejny poziom rozwoju. Wcześniej jest tylko kij. Ale mając blisko wartki strumień mógłby skorzystać z koła wodnego, które napędzałoby cały rząd takich ubijarek.
Ale jak wiadomo czasy są takie, że nie zarabia się na tym, co się robi, tylko tym, że pokazujemy jak coś robimy. Także im bardziej bezsensownie uciążliwy, długotrwały i wycieńczający jest proces produkcji tym więcej wyświetleń. A Azjaci opanowali ten system do perfekcji.
Ile trwało ręczne ubijanie masy papierowej za pomocą kija? To zależało od kija i sprytu ubijającego. No i ilości materiału do ubicia oczywiście. Gdy zaczęto wykorzystywać ubijarki napędzane kołem młyńskim, to gotową masę uzyskiwano po jakichś 20-24 godzinach.
Później odkryto, że gdy włóknom pozwoli się trochę pognić, to można ten czas skrócić do 16 godzin. Do tej pory niektórzy starzy papiernicy w ten sposób przygotowują materiał przed ubijaniem. Chociaż nie ma to już większego znaczenia, ze względu na rozwój technologii. Chociaż faktycznie, dzięki działaniom bakterii odpowiedzialnych za gnicie, można uzyskać nietypowe odcienie gotowego produktu.
Rewolucja w ubijaniu przyszła dopiero XVI w. gdy Holendrzy opracowali nową maszynę nazwaną od ich narodu holendrem. Byli słabi w papiernictwo, a chcieli przegonić przodujących Niemców w wydajności. I udawało im się to całkiem dobrze, dopóki kilka lat później Niemcy nie zaczęli budować własnych holendrów.
W takim ustrojstwie rozwodnione włókna były ganiane dookoła urządzenia i macerowane za pomocą ruchomego wałka uzbrojonego w noże. Ruch wału generował ruch wody i tak to się wszystko kręciło. Dzisiaj dalej używa się holendrów. Od ogromnych murowanych do małych, zgrabnych, kompaktowych ze stali nierdzewnej. I należy wspomnieć, że równie drogich, co zgrabnych. Ale tu już mamy gotową masę papierową po ok.8 godzinach tłuczenia.
Dalej to już tylko produkcja maszynowa i w nią nie będę w ogóle wchodził.
Z ciekawostek to mogę jeszcze dodać, że proces uzyskiwania papieru z drewna opracowano dopiero w XIX w. Wycinka lasów pod papier zaczęła się niecałe 200 lat temu. Także im więcej recyklingu papieru tym więcej cienia.
Wcześniej arkusze wykonywano ze starych szmat. Samo słowo szmata może wydawać się zbyt "sztywne" żeby miało polskie pochodzenie. I słusznie, bo pochodzi od słowa שמאַטע, które w języku jidysz znaczy dokładnie to samo, co w polskim. Naprawdę dokładnie to samo. I od tej zwykłej szmaty mamy słowo szmaciarz, które pierwotnie oznaczało osobę zajmującą się zbieraniem starych tkanin na potrzeby przemysłu papierniczego.
A zapotrzebowanie na papier stale rosło. I osiągnęło takie rozmiary, że władcy państw musieli regulować kwestie papieru. I tak doszło do tego, że jeden z królów angielskich zakazał używania płótna pochodzenia roślinnego do owijania ciała zmarłego w trakcie pochówku. No bo szkoda, żeby taki kawał dobrego materiału gnił w ziemi, skoro można by go wykorzystać do spisania traktatu pokojowego, po głupio rozpętanej wojnie, w wyniku której zginęli wszyscy ci, których trzeba teraz pochować. Także zmarłych zaczęto owijać w wełniane koce i nikt nie protestował, bo inaczej i jego by owinęli w wełniany koc.