Długo oczekiwana cz.2 historii o koniarze
W pewnym momencie naszła mnie rozkmina, że może po prostu lepiej byłoby kupić maskę konia i udawać parzystokopytnego, to może i mnie czekałoby to szczęście, ale stwierdziłem że ponyplay to jednak zbyt pojebany fetysz nawet jak na mnie. A tak przynajmniej mogłem wyśledzić Karynę, w międzyczasie podziwiając pobliskie chaty z gówna, a rodzicom mówiąc że idę pograć w piłkę z kolegami.
Oni zadowoleni, że ich pierworodny wreszcie znalazł sobie jakichś znajomych, Kara nic nie podejrzewając dalej jeździła na tych pokrakach, a ja spokojnie zdobywałem informacje na jej temat, czując się przy tym jak detektyw Rutkowski -w sumie sam profit.
Kiedy już rozkminiłem jej ulubionego kunia zacząłem się do niego wieczorami podkradać, coby go trochę oswoić. Na całe szczęście ochrona praktycznie tu nie istniała i spokojnie można się było włamać do stajni. Mimo to musiałem rozkminić drogę ucieczki i jakieś miejsce, gdzie ukryję swojego parzystokopytnego towarzysza, bo w końcu nie wezmę go do siebie do domu. W końcu nadeszła wiekopomna noc.
Poczekałem jak zwykle w krzakach, aż Karyna skończy patatajać w te i wewte (a warto wam wiedzieć, że potrafiła zostawać tam grubo po północy, aż przyjeżdżał po nią jej bogaty stary) i gdy już upewniłem się, że nie ma nikogo w pobliżu, wyszedłem po mojego zakładnika.
Podchodzę do właściwego boksu, otwieram drzwiczki i zaczynam wabić konia (tym razem bez literówki)
-kasztanku (tak, serio nazwała go w ten sposób), kasztankuuu Mówię stojąc metr od niego, ale głupia szkapa nie chce się ruszyć ani o centymetr
-kasztankuuuuu, nic
-kici kici, taś taś, cokolwiek, ciąż zero reakcji
-NO CHODŹŻE TU TY TĘPY MŁOCIE Pociągnąłem skurwysyna za grzywę, aż wreszcie skumał o co mi chodzi i poszedł za mną.
Idziemy tak razem kilkaset metrów, aż nagle skądś słyszę głos
-anon? co ty tu robisz?
Opanowuję chęć ucieczki i zaczynam się przyglądać sylwetce w krzakach. W półmroku ciężko dostrzec twarz, ale po głosie poznaję Kaśkę, jedną z psiapsiuł Karyny
-czy to jest koń Kary? mocno zakłopotany zaczynam się tłumaczyć
-słuchaj Kasiu, Karyna prosiła mnie...
-daj spokój, ja też chciałam jej zrobić pranka z podjebaniem konia. Na mojej twarzy widnieje dość spore wtf, ale pozwalam jej kontynuować
-przez te cholerne zwierzęta nie da się już z nią o niczym innym pogadać, cały czas nawija o tym swoim kasztanku czy innym misiu pysiu, pomyślałam że trzeba ją jakoś ogarnąć. Zdaję się, że moja rozmówczyni wpadła na jeszcze głupszy pomysł niż ja, ale że boję się przypału, to pozwalam jej pójść ze mną.
-dobra anon, to gdzie go ukryjemy?
-spokojnie, mam już miejsce.
Po dobrej godzinie ciągnięcia tej cholernej szkapy ze sobą wchodzimy do jakiejś opuszczonej stodoły. Skurwysyństwo ledwo się trzyma, do tego wszędzie walają się puste butelki i ogólnie rzecz biorąc panuje tu straszny syf, ale przynajmniej nikt go tu nie będzie szukał.
-dobra to przetrzymamy go tutaj parę dni, a gdy Karyna wpadnie w panikę powiesz, że go znalazłem, k?
Gadamy jeszcze chwilę i pomimo początkowych zgrzytów, finalnie udaje mi się namówić moją rozmówczynię na ten plan. W chwili gdy już mamy się rozejść dostrzegam w oddali postać biegnącą do nas i drącą japsko na cały regulator
-WY KUURWYYYY, MOOJEGO KASZTANKA?! W głosie słychać żądze mordu, dawno nie widziałem nikogo w takim szale. Niewiele myśląc zdążyłem tylko wymienić ostatnie spojrzenie z Kasią, po czym wsiadłem na swojego rumaka i odjechałem w blasku wschodzącego słońca, wprost ku nowemu życiu. Niedługo potem rzuciłem szkołę, by zająć się muzyką i od tego czasu już nigdy nie widziałem Karyny i jej koleżanek. Mimo to nie zapomniałem o Kasi. Kaśka to była dobra dziewczyna. Z Kaśką można było konie kraść...Nazywam się Robert Gawliński, jestem założycielem i wokalistą zespołu Wilki.