Mark Twitchell, czyli historia tego jak kogoś zapierdolić, abyś tylko ty się posrał.
Wiedza
1 d
89
Zdaję sobie sprawę, że pod ostatnią dzidą zapowiedziałem tematykę zamachu w Oklahoma City, ale zdecydowałem się zrobić lekką przerwę i wpierw rozpisać o czym innym. Dlaczego? Bo mogę.
Seryjni mordercy – zapewne nie jeden z was słyszał a to o Zodiacu, a to o Kubie Rozpruwaczu. Może jakiś popierdoleniec z Japonii, a może i z naszych rodzimych okolic. Niektórzy pałają chorą rządzą zabijania… A inni chcą być sławni. Mamy taki problem, że seryjnych morderców otacza się mityczną wręcz otoczką, robi się z nich geniuszy zbrodni. Przez to mamy setki Karyn i Julek, które wypisują listy miłosne do zwyroli za kratkami (o dziwo zdarzają się też sytuacje odwrotne. Bodajże w Japonii była taka jedna laska, co zabiła paru typów w dosyć brutalny sposób, po czym znalazło się jakieś grono spermiarzy, co to się w niej zabujało). Nie pomaga też fakt, że seryjni mordercy dostają dojebane kryptonimy, typu „Duch z Baton Rouge” albo „Rzeźnik z Yorkshire”. Użytkownik lyda-xd zaproponował wspaniałe rozwiązanie – zamiast dawać mroczne pseudonimy, to powinniśmy ich przezywać „Małymi niemytymi pindolami”. Chyba nawet by podziałało… Niestety, dopóki tak nie zaczniemy robić, musimy się z takimi zwyrodnialcami użerać. Co nie znaczy, że nie możemy się z nich pośmiać.
Tutaj do akcji wkracza Mark Andrew Twitchell – nieudany seryjny morderca, który na zawsze zostanie zapamiętany jako pierdolony idiota… A przynajmniej mam taką nadzieję.
Seryjni mordercy – zapewne nie jeden z was słyszał a to o Zodiacu, a to o Kubie Rozpruwaczu. Może jakiś popierdoleniec z Japonii, a może i z naszych rodzimych okolic. Niektórzy pałają chorą rządzą zabijania… A inni chcą być sławni. Mamy taki problem, że seryjnych morderców otacza się mityczną wręcz otoczką, robi się z nich geniuszy zbrodni. Przez to mamy setki Karyn i Julek, które wypisują listy miłosne do zwyroli za kratkami (o dziwo zdarzają się też sytuacje odwrotne. Bodajże w Japonii była taka jedna laska, co zabiła paru typów w dosyć brutalny sposób, po czym znalazło się jakieś grono spermiarzy, co to się w niej zabujało). Nie pomaga też fakt, że seryjni mordercy dostają dojebane kryptonimy, typu „Duch z Baton Rouge” albo „Rzeźnik z Yorkshire”. Użytkownik lyda-xd zaproponował wspaniałe rozwiązanie – zamiast dawać mroczne pseudonimy, to powinniśmy ich przezywać „Małymi niemytymi pindolami”. Chyba nawet by podziałało… Niestety, dopóki tak nie zaczniemy robić, musimy się z takimi zwyrodnialcami użerać. Co nie znaczy, że nie możemy się z nich pośmiać.
Tutaj do akcji wkracza Mark Andrew Twitchell – nieudany seryjny morderca, który na zawsze zostanie zapamiętany jako pierdolony idiota… A przynajmniej mam taką nadzieję.
Mark urodził się 4 lipca 1979 roku w stolicy Kanady. W dzieciństwie nosił okulary i szyny na zębach, więc był celem numer 1 jeśli chodzi o szkolne poniżanie. Już od młodszych lat był zafascynowany filmami, więc kiedy tylko ukończył szkołę, przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, aby tam kontynuować swoją pasję. W styczniu 2001 ożenił się z kobietą, którą poznał przez internet, Megan Casterellą. Związek nie przetrwał długo, bo jak się okazało, Mark był patologicznym kłamcą. Przy czym on był też lekko pierdolnięty – lubił przesiadywać w internecie i lecieć sobie w chuja z innymi facetami, że jest dziewczyną, która się w nich zabujała, próbując ich zwieść na manowce. Po tym, jak się okazało, że ją zdradzał na prawo i lewo, zdecydowała się wnieść o rozwód. Po rozwodzie omotał sobie wokół palca inną kobietę imieniem Jess w taki sam sposób jak Megan. Wzięli ślub w 2007 roku.
Mark był… A w sumie chyba dalej jest dosyć sporym narcyzem – jego celem życiowym było zostanie reżyserem w Hollywood. Chciał być pośród najlepszych. Chciał, aby to przed nim kłaniali się aktorzy. A co najważniejsze, chciał zarabiać grube miliony. Przy czym nawet próbował film stworzyć – w uniwersum Gwiezdnych Wojen. W sensie to nie było tak, że on nad którąś trylogią pracował, nie, to był fanowski film zatytułowany „Sekrety Rebelii” (Secrets of the Rebellion). Takie Rogue One zanim Rogue One wyszło. W 2007 roku trochę się głośno zrobiło o tym filmie, ponieważ udało mu się namówić na współpracę aktora, który grał Bobę Fetta w oryginalnej trylogii (Jeremy Bulloch).
Mark był… A w sumie chyba dalej jest dosyć sporym narcyzem – jego celem życiowym było zostanie reżyserem w Hollywood. Chciał być pośród najlepszych. Chciał, aby to przed nim kłaniali się aktorzy. A co najważniejsze, chciał zarabiać grube miliony. Przy czym nawet próbował film stworzyć – w uniwersum Gwiezdnych Wojen. W sensie to nie było tak, że on nad którąś trylogią pracował, nie, to był fanowski film zatytułowany „Sekrety Rebelii” (Secrets of the Rebellion). Takie Rogue One zanim Rogue One wyszło. W 2007 roku trochę się głośno zrobiło o tym filmie, ponieważ udało mu się namówić na współpracę aktora, który grał Bobę Fetta w oryginalnej trylogii (Jeremy Bulloch).
Całej fabuły tego filmu nie będę opisywał, bo jak się okazało, chuj z tego wszystkiego wyszedł. Wynikało to głównie z tego, że Mark znacznie przecenił swoje możliwości. Nie umiał się na niczym skupić od początku do końca, miał słomiany zapał – zaczął jedną rzecz, po czym ją pierdolnął i rozpoczął inną. Cały projekt został opisany jako „Chaotyczny mimo wielkiej pasji”. Jakby tego było mało, to jeszcze miał spinę na Georga Lucasa – w Lutym 2006 roku wyszła taka gierka zwana Star Wars: Empire at War (Polecam, ale jak już ją odpalacie, to kupcie sobie jeszcze dodatek „Forces of Corruption”. A, jeszcze jest taki zajebisty mod pod nazwą Republic at War). O co w tym wszystkim chodziło? Ponoć LucasArts podjebało mu wygląd jednej z postaci z filmu. Tak się tym wkurwił, że nawet na stronie tego filmu oskarżył Lucasa o plagiat… Tak, chłop który robi sobie film w uniwersum Lucasa bez jego zgody zdecydował się go oskarżyć o plagiat… Wszystko skończyło się tym, że film defacto był nakręcony, ale nigdy nie wyszedł z post-produkcji. Przez 2 lata Mark chciał odratować ten film, wydając 60,000 dolców… Nie swoich oczywiście, ponieważ jak się okazało, pożyczył od innych kasę na inne cele, ale wydał ją na film. Próbował jeszcze nakręcić parę innych rzeczy, ale jakoś nic nie wyszło.
W 2008 roku urodziła mu się córka, więc ruszył dupę, aby zarabiać w jakiejś korporacji… Żartuje, zatrudnił się gdzieś, ale zamiast pracować, to pisał sobie scenariusze. Został przyłapany na tym, przy czym, zamiast go wyjebać, jego szef chciał mu dać szansę… No to Mark z niej nie skorzystał i zamiast wziąć się w garść, to zwolnił się i zatrudnił gdzie indziej, gdzie dalej miał wyjebane i pisał sobie wtedy, kiedy miał pracować. Jego żona próbowała mu pomóc, ale jak typowy chuj, miał na to wyjebane… A, no i jeszcze ją zdradzał na boku tak jak poprzednią. Po tym ten zjeb znowu się zwolnił. O tym już żonie nie powiedział. Każdego ranka udawał, że jedzie do pracy, po czym polazł do jakiejś kafeterii, żeby sobie w spokoju pisać scenariusz. Ilekroć wracał do domu, udawał, że w pracy ciężko, lekko się wkurwiał tu i ówdzie. Przenieśli się z powrotem do Kanady. No i w 2008 roku, Mark odkrył taki jeden serial telewizyjny pod tytułem „Dexter”.
W 2008 roku urodziła mu się córka, więc ruszył dupę, aby zarabiać w jakiejś korporacji… Żartuje, zatrudnił się gdzieś, ale zamiast pracować, to pisał sobie scenariusze. Został przyłapany na tym, przy czym, zamiast go wyjebać, jego szef chciał mu dać szansę… No to Mark z niej nie skorzystał i zamiast wziąć się w garść, to zwolnił się i zatrudnił gdzie indziej, gdzie dalej miał wyjebane i pisał sobie wtedy, kiedy miał pracować. Jego żona próbowała mu pomóc, ale jak typowy chuj, miał na to wyjebane… A, no i jeszcze ją zdradzał na boku tak jak poprzednią. Po tym ten zjeb znowu się zwolnił. O tym już żonie nie powiedział. Każdego ranka udawał, że jedzie do pracy, po czym polazł do jakiejś kafeterii, żeby sobie w spokoju pisać scenariusz. Ilekroć wracał do domu, udawał, że w pracy ciężko, lekko się wkurwiał tu i ówdzie. Przenieśli się z powrotem do Kanady. No i w 2008 roku, Mark odkrył taki jeden serial telewizyjny pod tytułem „Dexter”.
Dexter to taki serial o seryjnym zabójcy, który pracuje na co dzień w policyjnym laboratorium, co pomaga mu zacierać ślady, oraz wybierać ofiary, ponieważ zabijał innych przestępców… I w sumie tylko tyle mogę powiedzieć o serialu, ponieważ nigdy go nie oglądałem. Wiem, że był popularny, ale mnie jakoś nigdy nie zainteresował. Natomiast doskonale znam pewnego mema z tego serialu.
W każdym razie – Mark zaczął oglądać ten serial i dostał na jego punkcie niezłej zajawki. Uznał, że ma z Dexterem jakieś takie połączenie… W rzeczywistości był zjebanym debilem a nie, że jakieś połączenie. Niestety, wywarł ten serial na nim takie wrażenie, że sam postanowił zostać seryjnym zabójcą, takim, nad którym FBI by się głowiło całymi latami. Wykupił sobie niedaleko garaż, w którym były audycje do filmu, nad którym pracował – „House of Cards”, który miał być slasherem o kolesiu w masce hokejowej, który udawał babę w internecie, po czym zabijał kolesi, którzy chcieli zdradzać swoje żony. Oczywiście, film był przykrywką. I chyba po tym opisie fabularnym możecie się domyślać, co Mark chciał robić. Przy czym mówię tu „chciał”, bo w rzeczywistości robił co innego – jego celami byli samotnicy (a przynajmniej ludzie, o których myślał, że są samotni), w miarę słabi fizycznie… Oczywiście obydwie te rzeczy musiał zjebać, ale o tym w swoim czasie. Mark chciał sobie zrobić taki sam pokój do zabijania jaki miał Dexter. A, jako że kręci film slasherowy, to myślał, że nikt nie uzna tego za dziwne, jak będzie jakaś krew to będzie w stanie to wytłumaczyć rekwizytem, itp. Itd. Jak już wspominałem, udawał kobietę na stronach randkowych, żeby zwabiać facetów w odosobnione miejsca… Nie ma chyba lepszej przestrogi przed takimi stronami.
Pewnego dnia, Gilles Tetreault, inżynier komputerowy, przegląda sobie profile randkowe, po czym zauważa blondynę z fajnymi cycami. Zaczęli ze sobą gadać, no i po jakimś czasie umówili się na spotkanie 3 października 2008 roku. Co prawda mamy teraz perspektywę czasu, ale Gilles powinien był zdać sobie sprawę, że coś było nie tak – po pierwsze, laska nie chciała dać mu swojego numeru telefonu. Po drugie, Gilles nie dostał nigdy adresu, tylko jakieś zagmatwane kierunki typu „Jeśli idziesz od północy, to na 51 alejce skręć w prawo, aż zauważysz żółty znak”. Przy czym w rzeczywistości te współrzędne były jeszcze bardziej zagmatwane, tylko podczas tłumaczenia chuj mnie strzelił. No i jakby tego było mało, kiedy już dotarł na miejsce, to dotarł do jakiegoś pierdolonego magazynu… Światła ostrzegawcze były wszędzie, ale jak ktoś myśli chujem zamiast mózgiem to ani razu nie przystopuje.
Mark czekał na Gillesa, no i po tym, jak ten wlazł do garażu, próbował go obezwładnić pałką elektryczną. Próbował, bo jak się okazało, ta pałka nie była na tyle potężna, aby go spacyfikować. Gilles zaczął się bronić. Nie chcąc, aby to kat stał się ofiarą, Mark wyjął broń. Kazał Gillesowi położyć się na ziemi, po czym zakleił mu oczy taśmą klejącą… Ale w swej nieskończonej mądrości, już nie przywiązał mu rąk do czegoś. Gilles wiedział, że nie przeżyje, jeśli czegoś nie zrobi, więc jak tylko Mark polazł gdzieś, ten zerwał z oczu taśmę i rzucił się na broń… No i natychmiast zdał sobie sprawę, że była to atrapa pistoletu. Znowu doszło między nimi do walki. Udało mu się przezwyciężyć Marka, po czym przeczołgał się pod drzwiami garażu, które były częściowo otwarte. Kuśtykał, bo prąd z tej pałki jednak dawał się we znaki. Padł na glebę, po czym Mark go dogonił i zaciągnął z powrotem do garażu… A ten mu znowu spierdolił. Udało mu się wyjść na ulicę, gdzie spotkał dwójkę ludzi. Próbował im powiedzieć, że był zaatakowany, ale przez to rażenie prądem nie był w stanie się wysłowić. No i wtedy na ulicę wychodzi Mark, dalej w tej masce hokejowej… No kurwa, przypał. Jakoś z tego wybrnął, tłumacząc, że robił żart na koledze. Mark polazł sobie z powrotem do magazynu, ta dwójka ludzi poszła sobie dalej, a Gilles był kurwa w niedowierzaniu. Otrząsnął się i spierdolił z tego miejsca… Ale. Ale, ale, ale. I to jest bardzo ważne ale, ponieważ nie zdecydował się zgłosić tego zajścia na policję. Czemu? No bo było mu wstyd, że chcąc zaruchać, prawie dał się zabić. No i niestety, zdecydował się to przemilczeć… Niestety, bo Mark nie miał zamiaru poprzestawać.
Mark czekał na Gillesa, no i po tym, jak ten wlazł do garażu, próbował go obezwładnić pałką elektryczną. Próbował, bo jak się okazało, ta pałka nie była na tyle potężna, aby go spacyfikować. Gilles zaczął się bronić. Nie chcąc, aby to kat stał się ofiarą, Mark wyjął broń. Kazał Gillesowi położyć się na ziemi, po czym zakleił mu oczy taśmą klejącą… Ale w swej nieskończonej mądrości, już nie przywiązał mu rąk do czegoś. Gilles wiedział, że nie przeżyje, jeśli czegoś nie zrobi, więc jak tylko Mark polazł gdzieś, ten zerwał z oczu taśmę i rzucił się na broń… No i natychmiast zdał sobie sprawę, że była to atrapa pistoletu. Znowu doszło między nimi do walki. Udało mu się przezwyciężyć Marka, po czym przeczołgał się pod drzwiami garażu, które były częściowo otwarte. Kuśtykał, bo prąd z tej pałki jednak dawał się we znaki. Padł na glebę, po czym Mark go dogonił i zaciągnął z powrotem do garażu… A ten mu znowu spierdolił. Udało mu się wyjść na ulicę, gdzie spotkał dwójkę ludzi. Próbował im powiedzieć, że był zaatakowany, ale przez to rażenie prądem nie był w stanie się wysłowić. No i wtedy na ulicę wychodzi Mark, dalej w tej masce hokejowej… No kurwa, przypał. Jakoś z tego wybrnął, tłumacząc, że robił żart na koledze. Mark polazł sobie z powrotem do magazynu, ta dwójka ludzi poszła sobie dalej, a Gilles był kurwa w niedowierzaniu. Otrząsnął się i spierdolił z tego miejsca… Ale. Ale, ale, ale. I to jest bardzo ważne ale, ponieważ nie zdecydował się zgłosić tego zajścia na policję. Czemu? No bo było mu wstyd, że chcąc zaruchać, prawie dał się zabić. No i niestety, zdecydował się to przemilczeć… Niestety, bo Mark nie miał zamiaru poprzestawać.
Po pewnym czasie Mark zdecydował się na nowo spróbować kogoś zabić. Tym razem obrał sobie za cel Johnny-ego Altingera. Niestety, Johnny nie miał tyle szczęścia co Gilles. Mark zabił go… I tylko to mu się udało, bo kurwa wszystko inne Mark był w stanie spierdolić. Mark użył tym razem miedzianej rury. To akurat zabiło jego ofiarę, ale też nabrudził wszędzie. Oczywiście, rozłożył plandeki… Ale tylko kilka… Przy czym ich nie zabezpieczył… Więc krew była absolutnie kurwa wszędzie. Poplamił również swoje ubrania… No i nie wziął żadnych na zapas… Więc ten typ popierdalał do domu w tych zakrwawionych ubraniach… Kurwa jego jebana mać, ten zjeb chciał być przebiegłym seryjnym mordercą… Jeszcze na dodatek okazało się, że nie był w stanie pozbyć się ciała prawidłowo. Mark chciał spalić ciało Johnny-ego na popiół. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że do takiego czegoś potrzeba kurewsko dużej temperatury.
Pamiętacie, jak mówiłem, że Mark chciał wytypować osoby odosobnione oraz słabe? Kurwa, nie dość, że zjebał słabość, bo pierwszy chłop był w stanie mu uciec, to jeszcze tę samotność zjebał, bo jak się okazało, Johnny miał wielu przyjaciół i był lubiany. Włamał się do jego mieszkania, gdzie wysłał maila do wszystkich znajomych Johnny-ego, w którym to pisał, że jedzie na Kostarykę, bo poznał jakąś zajebistą kobietę… No i oczywiście, ten maile wzbudziły w chuj dużo podejrzeń. Mark nie był w stanie podszyć się pod Johnny-ego, ponieważ nie znał chłopa. Znajomi momentalnie wytknęli dziwne rzeczy – na chuj ma jechać do Kostaryki, jak nienawidzi gorąca? Jak ta baba ma na imię? Czemu pisze tak dziwnie, jakby nie był sobą? Co z jego pracą? No właśnie… Mark zupełnie zapomniał, że Johnny gdzieś pracował. Tak więc wysłał kolejnego maila, w którym podał się za Johnny-ego i powiedział, że się zwalnia. Okazało się, że znajomi Johnny-ego skontaktowali się z jego współpracownikami, więc jego szef już wiedział, że coś było nie tak. Mark powinien wiedzieć, że zjebał. Tylko tak myślałby normalny człowiek, ale debil z ujemnym IQ. Ktoś po jakimś czasie przybył pod mieszkanie Johnny-ego, sprawdził je, pokapował się, że nie spakował absolutnie kurwa nic na żadną wycieczkę, no i już sprawa poszła na policję. Przy czym szybko pokapowali się, gdzie szukać poszlak, bo jak się okazało, Johnny wysłał współrzędne paru znajomym.
Tak więc policja przyjeżdża pod magazyn, znajdują spis właścicieli, no i sprowadzają tam Marka. Zgodził się na przeszukanie, ale tłumaczył, że on robił film o seryjnym mordercy, więc parę rzeczy może wydawać się potencjalnie podejrzanych. Policja prześwietliła mu garaż, no i znalazła krew. Przebadali cały ten garaż, no i nie dość, że badania wykazały, że krwi było więcej, ale została wymyta, to wykazały też, że należała do człowieka. Mark miał już przejebane. Zaczęły padać pytania – tłumaczył się, że krew należała do człowieka, bo chciał, żeby film był bardziej realistyczny. Mark myślał, że ma policję w garści… Tylko jak już wspominałem, Mark był idiotą. Policjanci mu nie uwierzyli, więc przeszukali jego auto, gdzie znaleźli krew Johnny-ego w bagażniku, oraz nóż… No i jeszcze tę rurę miedzianą, na której jeszcze była krew Johnny-ego i jego włosy… Ja pierdole, ten typ chciał być seryjnym mordercą? Już szarak by to lepiej rozplanował…
Jednakże to nie wszystko… Widzicie, policja przeszukała jego komputer. Początkowy zamysł był taki, że może znajdą tam maile, które Mark wysyłał do Johnny-ego. Znaleźli… Co innego… Proszę was teraz, wyobraźcie sobie miny policjantów, kiedy przeczesując jego komputer, znaleźli plik zatytułowany „Spowiedź seryjnego mordercy”.
Pamiętacie, jak mówiłem, że Mark chciał wytypować osoby odosobnione oraz słabe? Kurwa, nie dość, że zjebał słabość, bo pierwszy chłop był w stanie mu uciec, to jeszcze tę samotność zjebał, bo jak się okazało, Johnny miał wielu przyjaciół i był lubiany. Włamał się do jego mieszkania, gdzie wysłał maila do wszystkich znajomych Johnny-ego, w którym to pisał, że jedzie na Kostarykę, bo poznał jakąś zajebistą kobietę… No i oczywiście, ten maile wzbudziły w chuj dużo podejrzeń. Mark nie był w stanie podszyć się pod Johnny-ego, ponieważ nie znał chłopa. Znajomi momentalnie wytknęli dziwne rzeczy – na chuj ma jechać do Kostaryki, jak nienawidzi gorąca? Jak ta baba ma na imię? Czemu pisze tak dziwnie, jakby nie był sobą? Co z jego pracą? No właśnie… Mark zupełnie zapomniał, że Johnny gdzieś pracował. Tak więc wysłał kolejnego maila, w którym podał się za Johnny-ego i powiedział, że się zwalnia. Okazało się, że znajomi Johnny-ego skontaktowali się z jego współpracownikami, więc jego szef już wiedział, że coś było nie tak. Mark powinien wiedzieć, że zjebał. Tylko tak myślałby normalny człowiek, ale debil z ujemnym IQ. Ktoś po jakimś czasie przybył pod mieszkanie Johnny-ego, sprawdził je, pokapował się, że nie spakował absolutnie kurwa nic na żadną wycieczkę, no i już sprawa poszła na policję. Przy czym szybko pokapowali się, gdzie szukać poszlak, bo jak się okazało, Johnny wysłał współrzędne paru znajomym.
Tak więc policja przyjeżdża pod magazyn, znajdują spis właścicieli, no i sprowadzają tam Marka. Zgodził się na przeszukanie, ale tłumaczył, że on robił film o seryjnym mordercy, więc parę rzeczy może wydawać się potencjalnie podejrzanych. Policja prześwietliła mu garaż, no i znalazła krew. Przebadali cały ten garaż, no i nie dość, że badania wykazały, że krwi było więcej, ale została wymyta, to wykazały też, że należała do człowieka. Mark miał już przejebane. Zaczęły padać pytania – tłumaczył się, że krew należała do człowieka, bo chciał, żeby film był bardziej realistyczny. Mark myślał, że ma policję w garści… Tylko jak już wspominałem, Mark był idiotą. Policjanci mu nie uwierzyli, więc przeszukali jego auto, gdzie znaleźli krew Johnny-ego w bagażniku, oraz nóż… No i jeszcze tę rurę miedzianą, na której jeszcze była krew Johnny-ego i jego włosy… Ja pierdole, ten typ chciał być seryjnym mordercą? Już szarak by to lepiej rozplanował…
Jednakże to nie wszystko… Widzicie, policja przeszukała jego komputer. Początkowy zamysł był taki, że może znajdą tam maile, które Mark wysyłał do Johnny-ego. Znaleźli… Co innego… Proszę was teraz, wyobraźcie sobie miny policjantów, kiedy przeczesując jego komputer, znaleźli plik zatytułowany „Spowiedź seryjnego mordercy”.
To jest jednak kurwa hit. Koleś chciał być przebiegłym mordercą, bo jego ulubiony serial telewizyjny miał takiego za protagonistę, zjebał wszystko co się tylko dało zjebać pod kątem planowania i egzekucji, a na sam koniec jeszcze się okazuje, że prowadził pamiętniczek, w którym to wszystko spisywał. Przecież jak ja bym był takim policyjnym informatykiem i zobaczyłbym takie coś, to bym chyba przez parę minut nie dowierzał, po czym zacząłbym się śmiać jak popierdolony, a na końcu zwołałbym cały posterunek, bo nie uwierzyliby mi, gdybym im nie pokazał.
Jak ktoś jest zainteresowany tym plikiem, to od razu powiem, że jest taki jeden koleś, który znalazł go i postanowił w pełni przeczytać… No i ten cały pamiętniczek brzmi tak debilnie, jak tylko można sobie to wyobrazić.
Jak ktoś jest zainteresowany tym plikiem, to od razu powiem, że jest taki jeden koleś, który znalazł go i postanowił w pełni przeczytać… No i ten cały pamiętniczek brzmi tak debilnie, jak tylko można sobie to wyobrazić.
Dobra, prokurator już zaczyna pisać akt oskarżenia z uśmiechem na twarzy, bo to będzie najłatwiejsza sprawa w jego życiu, ale wtedy Mark zdecydował się zabłysnąć po raz kolejny – zaczął twierdzić, że to był jego scenariusz do filmu, a pisał w pierwszej osobie, bo tak mu po prostu lepiej… Nie mam bladego pojęcia, czy takie coś przeszłoby w sądzie, ale już chuj. Mark, jak zwykle, nie docenił inteligencji policji i prokuratora, bo po przeczytaniu całego pliku, prokuratura zdała sobie sprawę, że oprócz Johnny-ego była jeszcze jedna ofiara, tylko takowa uciekła. Więc, żeby tylko Marka bardziej dojebać, ogłosili w mediach, że poszukują człowieka, który niedawno temu został zaatakowany. Tutaj wchodzi Gilles, z wyrzutami sumienia, bo zrozumiał, że gdyby powiedział coś wcześniej, Johnny najprawdopodobniej dalej byłby wśród żywych. Niestety, wyrzuty sumienia mu życia nie przywrócą, ale za to mogą już powstrzymać Marka na dobre.
Sprawa idzie do sądu i Mark, w ostatnim przebłysku swej nieskończonej mądrości… Zaczął reprezentować samego siebie… A jego linia obrony była taka… Że zabił Johnny-ego w samoobronie… Po czym chciał pokonać swoją traumę… Pisząc scenariusz wzorowany na tym…
Sprawa idzie do sądu i Mark, w ostatnim przebłysku swej nieskończonej mądrości… Zaczął reprezentować samego siebie… A jego linia obrony była taka… Że zabił Johnny-ego w samoobronie… Po czym chciał pokonać swoją traumę… Pisząc scenariusz wzorowany na tym…
Nie zdziwię nikogo, jak powiem, że sąd tego nie kupił. 12 kwietnia 2011 roku Mark został skazany na dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego przez 25 lat. Osobiście dałbym go na szafot – nie tylko za to, że zabił kogoś oraz chciał zabić więcej osób, ale za samą głupotę.
Następna dzida już będzie o zamachu w Oklahoma City, tylko gdzieś na tygodniu.
Następna dzida już będzie o zamachu w Oklahoma City, tylko gdzieś na tygodniu.