Kubek skorupowy
Ostatnio zrobiłem sobie pierwszy kubek z ceramiki do porannej kawusi *-*
Zacząłem od takich form z płata. Dałem im trochę wyschnąć i na drugi dzień porobiłem rączki
Potem schły ponad tydzień i poszły na pierwszy wypał biskwitowy czyli na 900 stopni
Następnie ten biskwit się szkliwi i można już wypalać na 1220 stopni
Dobra teraz fajrant, pora na csa. Trzeba czekać
Po 3 dniach wypału gdy temperatura spadnie do 30 stopni można wyciągać z pieca. Zawsze najlepszy moment 👌
Dobra teraz fajrant, pora na csa. Trzeba czekać
Po 3 dniach wypału gdy temperatura spadnie do 30 stopni można wyciągać z pieca. Zawsze najlepszy moment 👌
Wyszło nawet średnio a to już coś. Z pięciu kubków z tego wypału dobry jest tylko ten bo w turkusowych zrobiły się małe niepokryte szkliwem kropki przez które dostawałaby się woda, także są do wyjebania, albo najwyżej do trzymania ołówków na biurko
No ale mam swój kubek w końcu 😌
Będę to jeszcze udoskonalać i z czasem będą lepsze
Narazie, wypierdalam lepić
No ale mam swój kubek w końcu 😌
Będę to jeszcze udoskonalać i z czasem będą lepsze
Narazie, wypierdalam lepić
DIY - nie czarodziejska, tylko magiczna i nie książka, tylko pamiętnik... Magiczna Pamiętnik
Hej dzidki,
rocznica z moją (naprawdę) niewimaginowaną dziewczyną zbliżała się wielkimi (jak przerwa między jedynkami karolaka) krokami. Chciałem dać coś zrobionego własnymi ręcami i przy okazji sprawdzić czy dam radę... padło na wykonanie pamiętnika.
Krok pierwszy, ustalenie planu działania, parametrów i listy potrzebnych narzędzi. W życiu nie pomyślałem, że poznam takie nazwy jak szpilorek introligatorski, czy kość introligatorska (podobne myśli na pewno mieli sprzedawcy w sklepach, kiedy o nie pytałem), ale do brzegu...
Narzędzia musiałem zamówić przez internet, podobnie jak papier o wysokiej gramaturze i odpowiednim wykończeniu - padło na "płótno lniane", głównie dlatego, że nie było innych opcji o formacie A5. Tak, stwierdziłem, że pamiętnik będzie jak typowy użytkownik (tfu) kwejka - mały i gruby.
Plan działania i część pomysłów ukra... zaczerpnąłem stąd:
rocznica z moją (naprawdę) niewimaginowaną dziewczyną zbliżała się wielkimi (jak przerwa między jedynkami karolaka) krokami. Chciałem dać coś zrobionego własnymi ręcami i przy okazji sprawdzić czy dam radę... padło na wykonanie pamiętnika.
Krok pierwszy, ustalenie planu działania, parametrów i listy potrzebnych narzędzi. W życiu nie pomyślałem, że poznam takie nazwy jak szpilorek introligatorski, czy kość introligatorska (podobne myśli na pewno mieli sprzedawcy w sklepach, kiedy o nie pytałem), ale do brzegu...
Narzędzia musiałem zamówić przez internet, podobnie jak papier o wysokiej gramaturze i odpowiednim wykończeniu - padło na "płótno lniane", głównie dlatego, że nie było innych opcji o formacie A5. Tak, stwierdziłem, że pamiętnik będzie jak typowy użytkownik (tfu) kwejka - mały i gruby.
Plan działania i część pomysłów ukra... zaczerpnąłem stąd:
Początek był dość prosty i monotonny. Zacząłem od zginania kartek - ze względu na gramaturę podzieliłem je na 20 grup po 3 sztuki każda.
Kolejnym krokiem było zaznaczenie miejsc, w których zrobię dziury (uwzględniając w tym również mój budżet) i wykonanie samych dziur.
Dalej, zszywanie - najdłużyszy i najbardziej monotonny proces, aczkolwiek... wyjątkowo wyciszający. Maraton autorstwa otyłego pana w tle, średnia hawajska w brzuchu i do tego robótki ręczne - ahhh to jest życie!
Nadszedł czas na pierwszą zabawę z klejem - wyposażyłem się w klej introligatorski, żeby było bardziej profesjonalnie. Zgadza się, niepotrzebnie... okazało się, że jest płynny bardziej niż weekendowy budżet studenta polibudy. Ale, udało się - przykleiłem ozdobno-ochronne kartki na początku i na końcu pamiętnika.
Zainspirowany ukrad... pożyczonym pomysłem wykonałem też elementy ozdobno-ochronne grzbietu - sklejając kawałek twardej tektury, która została mi po formie na tekturowe znaczniki z planszówki oraz wycinając kawałek materiału z koszulki "Najlepszy magister na świecie!" - jedyny raz, kiedy się przydała.
Umysł geniusza tym razem współpracował z umysłem debila - ten pierwszy wpadł na pomysł, a ten drugi go wykonał. Poniższa konstrukcja miała na celu unieruchomienie całości. Chociaż było ciężko - kto by pomyślał, że dwie sklejki i dwa ściski stolarskie niekoniecznie utworzą stabilną konstrukcję - pokrycie grzbietu klejem oraz dołożenie dodatków udało się. Razem z dołożeniem kawałka czystej materiałowej szmatki, który zapewni większą wytrzymałość - podobno.
Po wyschnięciu całość była bardzo stabilna - użyłem jednak początkowo jedynego słusznego kleju Wikol, jest trochę bardziej gęsty od introligatorskiego, a ostatnie czego bym chciał na końcu, to rozklejanie stron.
Jako, że dzidy laserowe mi się skończyły, to do kolejnego kroku użyłem laserowego plotera. Wyciąłem nim ze sklejki 3mm wnętrze okładek i grzbietu - zależało mi na jak najlepszym zabezpieczeniu tego co będzie w środku, a niestety metalowe blachy (i miedziane kabelki) w nocy ktoś mi ukradł...
Jako, że dzidy laserowe mi się skończyły, to do kolejnego kroku użyłem laserowego plotera. Wyciąłem nim ze sklejki 3mm wnętrze okładek i grzbietu - zależało mi na jak najlepszym zabezpieczeniu tego co będzie w środku, a niestety metalowe blachy (i miedziane kabelki) w nocy ktoś mi ukradł...
Kolejnym etapem było przyklejenie sklejki do sztucznej skóry, którą kupiłem od miejscowej krawcowej. Potem docięcie i przyklejenie krawędzi do wewnątrz.
Potem była najbardziej stresująca część - przyklejenie samego bloku do okładki. Kilka przymiarek, sporo wizualizacji w głowie i jazda!
Po wyschnięciu pod stosem książek całość wyszła lepiej niż myślałem :)
Okładki i grzbiet wystawały dokładnie jak planowałem - tak to sobie będę przynajmniej tłumaczył. Chciałem, żeby wklejone zdjęcia mogły artystycznie wystawać nawet za sam pamiętnik i mimo to były dalej chronione.
Dalsza część polegała na wykonaniu złoceń na okładce. Chciałem wstępnie wykonać grawer na okładce, wpuścić w niego klej i nanieść folię do złoceń (kolejne nowe słówko do słownika: szlagmetal), ale okazało się przy testach, że "skóra" ta jest zbyt cieńka i topi się pod laserem jak lekarze na pontonach. Korzystając z całej mojej wiedzy i umiejętności zdobytych na plastyce w podstawówce klej naniosłem małym pędzelkiem ręcznie, przykryłem go folią i zostawiłem do wyschnięcia.
Okładki i grzbiet wystawały dokładnie jak planowałem - tak to sobie będę przynajmniej tłumaczył. Chciałem, żeby wklejone zdjęcia mogły artystycznie wystawać nawet za sam pamiętnik i mimo to były dalej chronione.
Dalsza część polegała na wykonaniu złoceń na okładce. Chciałem wstępnie wykonać grawer na okładce, wpuścić w niego klej i nanieść folię do złoceń (kolejne nowe słówko do słownika: szlagmetal), ale okazało się przy testach, że "skóra" ta jest zbyt cieńka i topi się pod laserem jak lekarze na pontonach. Korzystając z całej mojej wiedzy i umiejętności zdobytych na plastyce w podstawówce klej naniosłem małym pędzelkiem ręcznie, przykryłem go folią i zostawiłem do wyschnięcia.
Oto efekt końcowy :)
Ostatecznie bardziej niż robienie samej książki ucieszyła mnie reakcja mojej lubej, szczególnie w momencie, gdy dowiedziała się, że książka nie jest kupiona, tylko zrobiona.
Jak na pierwszy raz, to jestem bardzo zadowolony - może gdybyście mi zafundowali tablet graficzny to efekt był by jeszcze lepszy... ;)
Jeśli ktoś dotrwał do końca, to podziwiam wytrwałość - to moja pierwsza dzida (nie licząc wątpliwej jakości mema) stąd pisałem ją bez planu, ładu i składu.
Trzymajcie się, a ja tymczasem wypierdalam!
Jak na pierwszy raz, to jestem bardzo zadowolony - może gdybyście mi zafundowali tablet graficzny to efekt był by jeszcze lepszy... ;)
Jeśli ktoś dotrwał do końca, to podziwiam wytrwałość - to moja pierwsza dzida (nie licząc wątpliwej jakości mema) stąd pisałem ją bez planu, ładu i składu.
Trzymajcie się, a ja tymczasem wypierdalam!