"Lato nad jeziorem" cz. 11

15
Pierwsze, co zobaczył pod wodą, to włosy. Nim zareagował, z wody wyłoniła się drobna, w wysokim stadium rozkładu dłoń topielca, która chwyciła go za kostkę.
Była to dłoń dziecka.

- Nie bój się. Chcę tylko podziękować. Utkwiłam tutaj przez gniew, który rósł we mnie latami. - słyszał wyraźnie mimo tego, że twarz dziewczynki ani na chwilę nie wyłoniła się spod wody - Stałeś się tym, który pozwolił mi odejść, więc ja chcę być tą, która pomoże ci zostać. Wybacz mi przykrości, które ci wyrządziłam.

Przez chwilę patrzył w jej duże, ciemnoniebieskie oczy, które raz po raz przesłaniały pląsając wesoło kosmyki włosów.
- Nie jesteś niczemu winna. Wybaczam ci. - szepnął do niej. Niebieskie oczy zamknęły się, by po chwili na zawsze pozostać w jeziorze.

- Teraz! - usłyszał krzyk w oddali. Wstał i zaczął biec w kierunku budynku. Głośny huk. "Co jeśli się mnie przestraszą i też zastrzelą?" Zamarł w bezruchu. Ciszę przerwały krzyki i huk, tym razem dużo głośniejszy. Część dachu zawaliła się, na ścianie frontowej widać było pęknięcie od fundamentu po sam dach. Widział jak grupka biegnie wybrzeżem. Słońce zaszło za obłok, zza którego jego światło przybrało zimny, niebiesko fioletowy odcień. W końcu budynek zawalił się. Kiedy upadła ściana, przy której biegł komin, żar z podmuchem powietrza wystrzelił w kierunku lasu. Po krótkiej chwili spomiędzy drzew zaczął unosić się gęsty dym. Wszyscy przez chwilę patrzyli na gruzowisko. Wiatr przybrał na sile i okręcił się. Płomienie rozprzestrzeniały się coraz szybciej. Przez chwilę nie wierzyli własnym oczom. W miejscu, w którym zakopał się samochód, leżała dziurawa, wywrócona do góry dnem łódka, od której desek odpryskiwała farba.

Przestraszony chłopak nadal ukrywał się przed nimi, nie mógł usłyszeć o czym mówią, więc zbliżył się najbardziej jak to było możliwe.
- Dobrze że wypalił. Swoją drogą, świetny strzał. Musimy tylko znaleźć samochód i uciekać stąd jak najdalej. - mówił zasapany Wojtek. Wyjął papierosy z kieszeni.
Karolina spojrzała na niego karcąco.
- No co, przecież już i tak się pali. - mruknął wskazując na drugą stronę brzegu.

- Powinniśmy iść tam, gdzie zostawiliśmy auto zanim to wszystko się zaczęło.
Wszyscy przytaknęli Annie. Chłopak szedł za nimi, aż do momentu, gdy dotarli do auta. Skradał się od jednego drzewa do drugiego. Wstęga dymu sięgała już bardzo wysoko.
- Nie mogę uwierzyć, że nam się udało. - szepnęła Karolina.
- Żadne z nas nie zapomni tego miejsca, nieważne jak bardzo by się starało. - mruknął Grzegorz. Palił papierosa patrząc w stronę jeziora.

- Chodźmy już. - złapał Annę za ramię. - Nie możemy dłużej tutaj zostać, ogień rozprzestrzenia się coraz szybciej.
W końcu wsiadła do samochodu. Silnik ruszył. Kamil uświadomił sobie, że jeśli zostanie w tym miejscu sam, to najprawdopodobniej strawi go pożar.
- Zaczekajcie! - krzyknął, biegnąc w stronę samochodu.
- Spadajmy stąd. - mruknął do kierowcy Wojtek. Skrzynia biegów zazgrzytała, samochód gwałtownie ruszył do tyłu. Usłyszeli uderzenie.
- Tylko nie to, gazu! - wrzasnęła Karolina.
- Spokojnie. To co działo się do tej pory już minęło. Wydaje mi się, że możemy sprawdzić w co trafiliśmy tym razem. - mruknęła Anka.
Dwóch przyjaciół wysiadło z samochodu.
- Człowieku, cofasz, patrz w lusterka. - powiedział Kamil, leżąc z rozciętą wargą na suchej trawie. Pomogli mu wstać.
- Co tam jest? - zapytała Karolina przez uchylone drzwi.
- Gałąź. Zablokowała się gałąź. Zostańcie w środku. - wydarł się Wojtek.
- Stary, co u licha się z tobą działo? Myśleliśmy, że jesteś trupem!
- Chyba tak było. Co się właściwie działo? Skąd dorwaliście rewolwer? Bałem się, że mnie zastrzelicie. Co z Anią?
- Wszystkiego dowiesz się w środku. - powiedział kierowca, gestem zapraszając go do środka. Zauważył dziewczyny, które zacięcie o czymś dyskutowały.
- Możesz się przesunąć? - powiedział do Anki, szturchając jej ramię. Płacząc wciągnęła go do środka.
- Wesoły autobus rusza do domu. - powiedział Grzegorz, uśmiechnął się i wcisnął gaz do dechy.
0.054394960403442