Tinder
Hobby
2 l
2
Będąc dziś w pracy postanowiłem opowiedź swoją historię z lat jak byłem stałym bywalcem popularnej aplikacji randkowej znanej jako Tinder. Nie wiem czy ta historia kogokolwiek zaciekawi, może kogoś zainteresuje, może zainspiruje, a może każecie mi wypierdalać xd. Nie wiem, niemniej jednak podzielę się swoimi przeżyciami z tego dziwnego okresu mojego życia. Będę miał o czym pisać, bowiem siedziałem na tym gównie koło 3-4 lat, i w tym czasie spotkałem się z około 40-50 dziewczynami. Od razu jednak zaznaczę że nie będą to historie moich erotycznych podbojów bo takich po prostu nie było. Nie doszło do żadnej formy "miłości od pierwszego włożenia". Postaram się też być krańcowo szczery, nie będę się wybielał, i mówił miałem lepsze zamiary niż naprawdę miałem. Ot, postaram się pisać jak było, i co naprawdę chciałem zrobić i co czułem. O ile mi pamięc pozwoli, bo dawno to było. Z tindera nie korzystam już jakieś 3 lata, co oznacza żę przygoda ta zaczęła się jakieś 6-7 lat temu. Do tindera namówił mnie jeden kolega, może nie tyle co namówił co pokazał co to. Wówczas kupiłem nowy telefon, co pozwalało mi używać nowych aplikacji, do tej pory dla mnie niedostępnych (wcześniejszy telefon tyle miał wspólnego z nowoczesnością że był dotykowy). Nie wiem czemu ściągnąłem tindera. Może z ciekawości, może z nudów, a może chciałem się spotkać z kimś innym niż z gronem 3-4 "stałych" znajomych. W tym momencie muszę powiedzieć coś o sobie. Sam o sobie mowię że z twarzy jestem mocne 2/10, zakoli wprawdzie nie mam ale to jedyny plus. Ryj szpetny, zęby krzywe (i to nie jeden z nimi problem, ale nieważne), szczęka daleka od kwadratowej. Z ciała nieco lepiej, 190cm, sylwetka taka ni z pizdy, ni z chuja, nie byłem co prawda atletą, nie byłem też grubasem. Pół życia spędziłem w piwnicy ale fizyczny charakter mojej pracy nie pozwalał mi zanadto przytyć, więc byłem gdzieś pomiędzy. I najważniejsza sprawa: byłem (i wciąż trochę jestem) spierdolony. Fobia społeczna (i to nie jakaś wymyślona ale stwierdzona u psychiatry, chodziłem trochę na terapię ale niewiele pomogło), i ogólna nieśmiałość sprawiały że wielki stres budziło u mnie zamówienie kebaba, czy pójście do sklepu, i poproszenie o fajki (tak, palę, ale za swoje). Mieszkałem wówczas w jednym z największych miast polski, i mieszkałem z mamą. Kasiasty nie byłem, ale to chyba oczywiste. No w każdym razie stało się. Obczaiłem jak to gówno działa, i z czym to się je. Początkowo stosowałem metodę "wszystko w prawo". Pokazał mi ją ten sam kolega co pokazał mi tindera (nawiasem mówiąc jest równie spierdolony co ja). Na początku sparowało mnie z kilkoma laskami, z którymi chuj wie o czym pisać. Nie wiadomo nawet jak zagadać. Pisałem "hej", "siema", albo "cześć" to chuj, nie odpisywały. Zacząłem swoją pierwszą rozmowę dopiero gdy stałem się bardziej kreatywny, albo od razu coś proponowałem np: "lubisz pizzę?" albo "co studiujesz?". Pisanie coś na temat związany z opisem danej dziewczyny rzadko skutkowało, także nie polecam. A dodać też trzeba że na początku startowałem bez zdjęcia. Pierwsze rozmowy kończyły się po paru wymienionych wiadomościach, no bo o czym pisać z laską której widzę tylko zdjęcie, i jakiś chujowy opis składający się z kilku słów? O czym może też pisać laska z kolesiem bez zdjęcia, i bez opisu? Skumałem w czym leży problem, i poszedłem do mojego fanatycznie wręcz katolickiego kolegi, który przypadkiem znał się trochę na fotografii. Strzelił mi parę fotek w miejscach mogących wskazywać na to że jestem ciekawszy i bogatszy niż byłem w rzeczywistości. Miejsca te były na tyle intrygujące że wiele lasek pytało mnie po co tam byłem i czy bym je zabrał, ale o tym później. Gdy wrzuciłem kilka fot na tindera, z czego jedno z moim sympatycznym i dużym pieskiem to odzew już miałem znacznie większy. Kolega miał przykazane że na zdjęciach mam wyglądać normalnie i tak właśnie było. Bywało nawet że laski same zaczynały rozmowę właśnie pytaniem o moje zdjęcia a zwłaszcza o te z psem. No, to narazie tyle, CDN