Tinder cz.5

29
Zacznijmy więc okrągłą piątą część. Musimy pominąć kilka nudnych tinder-randek, które wiele się od poprzednich nie różniły. Ot, kilka mniej lub bardziej pojebanych lasek, głównie studentek, które przyjechały z wioch dechami zabitych 100+km od mojego miasta.
Na temat takich pizza spotkań na których to oczywiście ja płacę (co mówię bez wkurwienia, po prostu taka prawda) wysnułem pewną hipotezę, mianowicie studia i akademik kosztują, a z gówno-pracy przy zamiataniu obierek od ziemniaków nie starcza już na żarcie, zwłaszcza te porządne. I taka laska, znudzona jedzeniem piąty dzień z rzędu parówek z makaronem, tudzież parówek w sosie własnym postanawia coś zmienić w swoim życiu. Tak więc zamiast rzucić te robotę ciecia w fabryce azbestu postanawia to co radziły jej koleżanki - ściąga tindera, i szuka różnych napaleńców, gotowych wydać 50 czy 70 zeta na żarcie, w zamian za możliwość posiedzienia pół godziny w towarzystwie owej wieśniary. Ale to takie moje przemyślenia, chuj, nieważne, ja nie o tym dziś.
Tak więc na ósmym czy dziewiątym spotkaniu poznałem pewną niewiastę z którą znajomość potrwa trochę dłużej. Nieważne jak miała na imię, nazwijmy ją Sylwia. Początek wyglądał klasycznie, żadnych niespodzianek, poszliśmy na pizzę, którą jedliśmy akurat niedaleko podrzędnego lotniska, więc mogliśmy sobie popatrzeć na szybowce, czy chuj wie co. Może w tych samolotach tkwił mój sukces? Kto to może wiedzieć. Faktem jest że po pizzy wsiedliśmy w ten sam autobus, i okazało się że owa Sylwia nie jest klasycznym słoikiem z gminy kacze doły, z powiatu nowognojnickiego, a tutejszą rdzenną mieszkanką mojego wspaniałego osiedla, którego nazwa może sugerować zdradzonego mężczyznę. Mieszkała bardzo blisko mnie, możliwe że nawet bliżej niż ja miałem do kiosku z fajkami, możliwe nawet że wcześniej się wielokrotnie widzieliśmy, nawet tego nie wiedząc. Ale uprzedzając fakty do których wkrótce dojdziemy - wcale kurwa nikt z nas nie doszedł, bo do niczego erotycznego nie doszło, piszę żebyście mnie nie przestali uważać za przegrywa, który wprawdzie starał się wyjść ze strefy spierdolenia ale nie bardzo mu szło.
Gdy już nasze drogi rozeszły się na przystanku rozpoczeliśmy intensywną wymianę zdań na messengerze, co było dla mnie dość niespodziewane albowiem rozmowa przy pizzy jakoś bardzo mocno się nie kleiła. W trakcie tych kilku dni pisania okazało się że Sylwia chodziła do tej samej szkoły co ja, studiuje tam gdzie ja nigdy nie studiowałem, ale za to kupuje w tej biedrze którą zazwyczaj omijałem.
Po kilku dniach umówiliśmy się na nic nie znaczący spacer, a po kilku następnych dniach doszło do kolejnego spaceru, na który, wiele ryzykując, przyniosłem jakieś czekoladki w stylu merci czy inne lindory. Ucieszyła się oczywiście z niespodziewanego prezentu, ale to tyle, nadal na przywitanie było buzi w policzek, a na pożegnanie przytulas. Ale powiem szczerze byłem wtedy o krok od szczęśliwości, bowiem spotykam się z laską, coś tam niby się do siebie zbliżamy, dostaję na powitanie buziaka, no kurwa, żyć, nie umierać.
W końcu po iluś tam spacerach zaprosiła mnie jako, powiedzmy osobę towarzyszącą, na jakieś tam urodziny czy inną stypę swojego kolegi. Oczywiście ochoczo poszedłem na ową imprezę, która odbyła się w lokalu. Kolega i reszta tego grona nawet sympatyczna, ale widać było tą różnicę wieku, która chociaż minimalna to skutecznie ograniczała tematy do rozmowy. Byłem tam najstarszy, ale tylko kilka lat starszy od reszty, a już nie ogarniałem tematów jakiś pierdolonych lol-ów, czy innych zajebanych pato-jutuberów. Ale mimo wszystko było nawet przyjemnie. Popiliśmy, pogadaliśmy, zrobiło się późno, czas było iść do domu.
Jako że mieszkałem niedaleko Sylwii naturalnym było że wracam z nią, a pewna dawka alkoholu jaką obydwoje przyjeliśmy sprawiła że pozwoliłem sobie wziąć ją pod rękę, sporadycznie zachaczając moją dłoń o jej bok, ale co było dalej to następnym razem, trzymajcie się.
0.040869951248169