Tinder cz.9

49
Dziś was zaskoczę, mam trochę wolnego czasu, i w związku z tym, szybciej niż zwykle, przeczytacie kolejną część tego pierdolamento, zwanego życiem, albo tinderem. Ostatnią, wczorajszą część, skończyliśmy takim akcentem że poszedłem z nowo poznaną dziewoją, którą nazwaliśmy Agnieszką, do pizzerii.
Agnieszka, laska jakieś 4/10, albo nawet i 5/10 wydawała się być mocno wyluzowana, w związku z czym ja też byłem stosunkowo rozluźniony. Nadal z tyłu głowy chodziły mi myśli "Jesteś przegrywem" "Ta laska jest tu z tobą z litości", albo "Jak już przyszła to czemu zrezygnować z darmowej pizzy?". Wcale nie tak łatwo wyrzucić to wszystko z głowy, ale jakoś tak się starałem o tym nie myśleć. Poszliśmy do tej pizzerii (przy okazji był to ten sam lokal to z części 4, o tej grubej feministce), siedzimy, wpierdalamy, i nie powiem, byłem zaskoczony. Było miło. Nawet czułem się przez chwilę jakbym to ja, a nie pizza za którą miałem zapłacić, był głównym "daniem" tego wieczora.
Zanim przejdziemy do rozmowy muszę podzielić się pewną refleksją. Tinder to gra pozorów, konkurs na to kto wymyśla bardziej wiarygodne kłamstwa. Cel uświęca środki, jak to mówią. Moim celem było zaruchać, celem jakiegoś przegrywa może być tylko się poprzytulać, celem jakieś laski mogło być zjedzenie darmowej pizzy, albo zaliczenie bolca 20cm+ jakiegoś chada, na już szczytem marzeń mógłby być jakiś Mokebe - biedny imigrant z republiki środkowoafrykańskiej, z wielkim, murzyńskim naganiaczem. Ale chuj, czyiś marzeń się nie będę czepiał. Chcę tylko powiedzień że nic (albo niewiele) na tinderze jest prawdą - jestem tego dobitnym przykładem, na fotach które tam miałem niby byłem ja, ale jakiś taki ładniejszy, opis niby się zgadzał z prawdą, ale na tej zasadzie że jeśli pracuję z płynnym złotem to nie jestem jubilerem, ale kloszardem-degustatorem piwa VIP. To tyle w kwestii wyjaśnień.
Wróćmy jednak do sedna. Agnieszka skarżyła się że niedawno rzucił ją chłopak, ja w sumie jakiś czas wcześniej rozstałem się z moją pierwszą "miłością" - dziewczyną którą nazwałem Sylwia. Rozmawialiśmy sobie na różne tematy, w bardzo luźniej atmosferze. Było widać różnicę między laskami 25+, które są w większości studentkami z jakiś wioch, które często pracują, coś wynajmują, także inaczej patrzą na życie, i mają inne cele. A taka laska z liceum, Agnieszka? Byłem skory uwierzyć że faktycznie ma te 18-19 lat. Była momentami wręcz infantylna, ale chyba imponowała jej postać którą przed nią zaprezentowałem - nieco zmienionego siebie. Kłamałem, ściemniałem, byle tylko dostać to czego chcę.
Pizza się skończyła, piwo się skończyło, przyszło do płacenia. Oczywiście zostawiłem napiwek w wysokości mniej więcej połowy rachunku - bogaty by tak zrobił, nie? W sumie to kurwa nie wiem, nigdy nie byłem bogaty, ale tak wtedy pomyślałem. Poszliśmy pospacerować po parku, ciemność która nastała z uwagi na późno-wieczorową porę bardzo mi sprzyjała. To taka tutaj moja rada - jeśli jest ciemno i idziecie gdzieś z laską, to jesteście w lepszej pozycji niżli było by jasno, po ciemku jest bardziej, nie wiem, intymnie? Możesz też stwarzać pozory jakim to nie jesteś przechujem, i przy tobie jest bezpieczna. Chyba ta sztuczka mi się udała. Bez skrępowania zapronowałem że wezmę ją pod rękę, na co Agnieszka ochoczo przystała. Tak sobie szliśmy i gadaliśmy. O jakichś pierdołach, gdzie kto bywał na wakacjach, gdzie pracują rodzice, kiedy kto zdał prawo jazdy (Agnieszka oczywiście nie wiedziała że żadnego takiego dokumentu nie posiadam, a wręcz nie mam z nim nic wspólnego), i o tego typu rzeczach.
Park powoli zaczął się kończyć, i zbliżała się ulica, za którą był przystanek autobusowy. Jako dżentelmen zapronowałem oczywiście że ją odprowadzę, i poczekamy razem na autobus. I wtedy przypomniałem sobie pewną małą rzecz którą mi napisała wtedy gdy to ja na nią czekałem. Ale o tym następnym razem
0.046046018600464