Tinder cz.14

30
Czas zacząć część czternastą. Nie pierdoląc duży zaczynajmy.
Przypomnę że koniec poprzedniej części nastąpił w momencie jak umówiłem się z Asią, jak ją nazwaliśmy, na wspólne wyjście do "kina w plenerze" czy jak tam to wydarzenie się nazywało. Był to po prostu jakiś rzutnik ustawiony w parku, czy innym amfiteatrze, na którym puszczano film. No umówiliśmy się, wszystko miło, ale kurwa szybko się okazało że stężenie matek z jebniętymi, drącymi japę dziećmi przekracza wszelkie kurwa normy, toteż oglądanie filmu w takiej atmosferze mija się kompletnie z celem. Asia zaproponowała więc pójście na pizzę, do jakieś nieodległej pizzerii, w której kiedyś ponoć była. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka, prawie nigdy z pizzy nie wynikło nic dobrego xd. Ale chuj, poszliśmy. Było całkiem miło, sympatycznie, gitara. Tak wyglądało nasze drugie spotkanie.
Niedługo później miało dojść do trzeciego. Tym razem podkreśliłem że to już nie będzie zwykłe spotkanie, to będzie randka. Ktoś mógłby spytać "a co to kurwa za różnica?". Otóż zasadnicza różnica jest taka że żadnych różnic nie ma, ale chciałem dać Asi do zrozumienia o co mi chodzi. Nie wiem czy takie rzeczy się powinno pokreślać, czy też może Asi chodziło o to samo o co mi, bo z tego co pamiętam na słowa że to będzie randka jakoś specjalnie nie zareagowała. No ale chuj, poszliśmy na tą randkę, zjedliśmy coś dobrego, potem spacer po pseudo-starówce mojego miasta, było miło, nie powiem, ale nic się jeszcze nie wydarzyło. Ot, odprowadziłem ją na tramwaj, na koniec buzi w polik, nic takiego.
Wszystko jednak miało się zmienić z naszym następnym spotkaniem. Otóż dostałem od Asi zaproszenie. Nie byle gdzie, bo do jej domu, na grilla, na którym miała być jej koleżanka (w pewnym sensie jebnięta jak się później okazało, ale nieważne), wraz ze swoim trochę patologicznym chłopakiem. Istniał jeden tylko problem. Asia mieszkała daleko. Mieszkała w miejscowości leżącej dokładnie po drugiej stronie mojego miasta, jakieś 30km w linii prostej, mniej więcej. Podróż komunikacją to jakieś dwie-trzy przesiadki, tramwaj, autobus, pociąg, i pomiędzy tramwajem i autobusem może znowu autobus. Wyszła wtedy moja spierdolona natura. Może to jakieś jaja? Może dostanę wpierdol, zabiorą mi kasę, i jeszcze wyruchają w dupę w kolejarza. Muszę dodać że swego czasu głównym towarem eksportowym miejscowości w której mieszkała Asia była zorganizowana przestępczość. Czy to prawda że takiego przegrywa taka fajna (przynajmniej w moim mniemaniu) laska zaprasza do siebie? W sumie widziałem ją dopiero trzy razy. Jeszcze wyszedł kolejny problem, sam na sam z nią mogłem udawać w miarę ogarniętego, ale w większym gronie (a cztery osoby to już większe grono wg mnie) tak łatwo już nie ma. Wszystko może pójść nie tak jak powinno. Kurwa! Co robić? Ale chuj w dupę, nie miałem nic do stracenia, pojechałem. A może będzie fajnie? Kupiłem kilka piw, bo nic innego Asia nie kazała mi zabierać. Miałem być na miejscu koło godziny 15, z tego co pamiętam. Była sobota, było ciepło.
Łapy się trzęsą, emocje sięgają zenitu, i gdy miałem już wsiadać w ostatni środek transportu wyszła na jaw straszliwa prawda. Chuj wie z jakiego powodu, nie dogoliłem swojej krzywej mordy. Taki wstyd. Do tej pory pamiętam jak latałem po kioskach szukając jakieś najtańszej maszynki, i jak w dworcowym, obsranym i obeszczanym kiblu dogalałem te kilkanaście włosów, na sucho rzecz jasna. Dalej było jeszcze gorzej. Jeśli są w tym kraju rzeczy których szczerze nienawidze to te pierdolone, zajebane pociągi. Jakby mnie na długość ręki dopuścili do tych co to wymyślali to bym kurwa wziął i zajebał. No kurwa, nigdy kurwa nie wiem czy wsiadłem do właściwego. Tak patrzę na ten jebany bilet, i na pociąg, i nie mogę kurwa znaleźć elementów wspólnych. Czy to ten czy nie ten, chuj go wie. Ale wsiadłem, to był ten, okazało się później że z tej stacji inaczej się nie da jechać, niż tam gdzie zmierzałem. I tu ciach, pauza, do następnego razu.
0.041241884231567