Katolicki Wiedźmak.

11
Bądź sobą,
Masz na imię Bożydar
Twój lvl to 32
Wielki Prowincjał wezwał Cię na audiencję
Wyznaczony termin spotkania: Natychmiast.
- Dlaczego mnie wezwałeś ojcze?
- Bożydar... Mamy dla Ciebie misję, bardzo delikatną.
  Westchnąłeś. Znowu będziesz musiał sprzątać czyjeś brudy. Mimo odczuwanej pogardy, pokornie nastawiłeś uszu. Tak jak wpojono Ci podczas bolesnych szkoleń w Kaer Licheń
  Dokładnie wysłuchałeś historii Prowincjała. Zawsze ceniłeś Jezuitów za ich zdolności w zakresie klarownego, A zarazem treściwego naświetlania skomplikowanych sytuacji. Tak, Jezuici są o wiele lepsi niż popisujący się swoją erudycją Dominikanie, czy nigdy nie mówiący całej prawdy Redemptoryści.
  Zlecenie było całkiem intratne, nawet jak na towarzyszący mu pośpiech
10 000 CBLN, a do tego bony zniżkowe do ZARY i H&Mu. Nie zwlekając, udałeś się do swojej kwatery w podziemiach UPJP2.
  Gdy tylko przekroczyłeś drzwi swojego pokoiku, tak jak przed każdą akcją, przypomniały Ci się słowa jednego z najsroższych nauczycieli w Kaer Licheń:
"Każde łowy mają swój początek w bibliotece". Słowa mistrza Tischnera dźwięczały w Twojej głowie niemal tak wyraźnie, jak gdyby znowu stał gdzieś obok.
  Cierpliwie przewracałeś karty Bestyaryusza Św. Yerzego, aż Twoje oczy natrafiały na właściwe hasło:
  "A gdyby tak syę stało, yż by syn Sługy Bożego prawomocnye wyśwyęconego legł kiedykolwiek w yednym łożu z córką zakonnycy y stała by syę ona od tego brzemyenną, płód ten czem prędzyey spędzyć należy, bo owocem tego aktu nyegodzywego będzye Strzygoń.
  Yeślyby zaś doszło do połogu, odmyeńca pod żadnem pozorem nie wolno nazwać, yeno porwać go czem prędzey, łopatą łeb yego oddzyelyć od reszty,
wszystek wodą śwyęconą skropyć y pod murem cmentarnym złożyć.
  A yeślyby kto plugatswo owe oszczędzył y rosnąć mu dozwolył, byada temu y duszy yego, bowyem zło y nyeczystość do całey okolycy zaprasza"
  Szybko omiotłeś wzrokiem najważniejsze porady, które według twórców Bestyaryusza miały być pomocne w walce ze Strzygoniem.
  Po ingrediencje potrzebne do wytworzenia właściwych elksirów udałeś się jak zwykle do kwatery Dziwisza. - Potrzebuję składników do uwarzenia Karola i Jerzego - rzuciłeś oschłym tonem do znudzonego diakona, strzegącego kancelarii byłego kardynała.
  Dwie godziny później, siedziałeś już w laboratorium mistrza Sędziwoja, rozlewając gotowe mikstury do niewielkich buteleczek.
  Przysypiając w PKP relacji Kraków-Białystok, po raz kolejny miałeś ten sam sen:
  Ty 5-cio letni gówniak płaczesz, wyciągając ręce do matki. Ojciec stoi obok i z zaciśniętymi w bezgłośnym gniewie wargami trzyma mocno matkę, nie pozwalając jej rzucić się w Twoim kierunku.
- Błagam! Oddaj go! Tak nie wolno! - Szlocha matka.
Ksiądz, który założył sobie Ciebie na barki, niczym worek ziemniaków, odwraca się i wyzutym z emocji głosem mówi:
- Kiedy przyszliście prosić o pozwolenie na ślub kościelny, pomimo tego, że mieszkaliście razem przez ponad dwa lata, nikt nie zadawał wam pytań. Podpisaliście kontrakt na prawo niespodzianki - zaakceptujcie jego konsekwencje...
  Budzisz się czując jak krew szumi w twoich skroniach. Spociłbyś się, gdyby nie mutacje, którym poddano Cię w Kaer Licheń.
  Piętnaście lat szkoleń, bolesnych, pełnych bólu i upokorzenia. Żadne dziecko nie powinno doświadczyć tego, co Ty. Jak przez mgłę widzisz twarze tych, które nie wytrzymały. Nawet nie wiesz, gdzie zostały pochowane. Jeżeli w ogóle ktoś zadał sobie trud grzebania ich szczątków...
  Białostoccy Jezuici udostępnili Ci małe mieszkanie niedaleko centrum.
  Jeszcze raz przeglądnąłeś dostarczone akta. Dwoje księży, jedna zakonnica. U wszystkich rany szarpane, wytrzebienie, rozwłóczone kończyny, ślady penetracji post mortem.
  Przeglądając mapę miasta, bez trudu wyznaczyłeś obszar łowów. Dwa cmentarze, dużo akwenów wodnych - Stawy Dojlidzkie.
  Wyruszyłeś późnym wieczorem, poczyniwszy uprzednio stosowne przygotowania.
  Przechodząc koło jednego ze stawów, usłyszałeś chlupot i przeciągłe jęki. W Twoją stronę zmierzały dwa sporych rozmiarów utopce.
  Odruchowo sięgnąłeś do kieszeni. Dwa szybkie ruchy nadgarstka.
  Rzucane z impetem hostie ze świstem przecięły powietrze. Pierwszego utopca zmiotła z nóg sama siła uderzenia. Łeb drugiego rozprysnął się, niczym bańka wypełniona szlamem.
  Doświadczenie i wyostrzone do granic zmysły podpowiedziały Ci, że okolica roi się od tych smutnych pokrak.
  By nie odciągały Cię od głównego zadania, sięgnąłeś za pasek i wypiłeś eliksir Jerzego. Rozpuszczony w alkoholu paznokieć Popiełuszki zrobił swoje. Utopce całkowicie przestały się Tobą interesować, biorąc Cię za jednego ze swoich.
  Walka ze strzygoniem była przewidywalna. Czaił się na Ciebie w konarach starej wierzby.
  Gdy próbował na Ciebie skoczyć, błyskawicznie złożyłeś dłonie w znak Kyrie Elejson. Odrzuciło go do tyłu na kilkanaście metrów.
  Głośno zawył i zaszarżował prosto na Ciebie, sprawnie ogłuszyłeś go używając wzmocnionej Hosanny. Potwór z impetem zarył mordą w ziemię. Zatrzymał się tuż przed Twoimi butami. Wyćwiczone w Kaer-Licheń ruchy zadziałały automatycznie
  Sprawnie wydobyłeś zaostrzany srebrny krucyfiks, ukryty w brewiarzu, który nosisz na piersi. Kilka sprawnych pchnięć i strzygoń zaczął wić się w przedśmiertnych konwulsjach.
  Czarna posoka bluzgnęła obficie z jego ciała, brudząc ziemię, Twoje buty i nogawki spodni.
  Przy pomocy paru ruchów srebrnym sztyletem sprawnie odciąłeś łeb strzygonia.
Nabiłeś go na hak, którym zakończony był różaniec przytroczony do Twojego pasa.
  Drzwi do białostockiego lokum, były otwarte.
- Widzę, że wszystko się udało - Powiedział około 50-cio letni zakonnik, spoglądając na łeb strzygonia kołyszący się na różańcu.
- Nie wiedziałem, że zechcecie mnie sprawdzić tak szybko - Powiedziałeś, wchodząc do przedpokoju.
- Potraktuj to jako wyraz naszej troski - Odpowiedział spokojnie zakonnik, przyglądając się odciętej głowie.
- Kiedy i gdzie będę mógł odebrać nagrodę, drogi ojcze?
- Tu i teraz synu, do rąk własnych...
  W mgnieniu oka zakonnik wydobył spod habitu rękę uzbrojoną w rewolwer. Wymierzył nim prosto w Twoją głowę.
- "Bo w ogniu doświadcza się złoto, a ludzi miłych Bogu — w piecu utrapienia" - wysyczał zakonnik
- „Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie." - odpowiedziałeś spokojnie, patrząc mu w oczy.
  Po kilku sekundach zakonnik pociągnął za spust. Gdy ucichł huk wystrzału, pociągnął za cyngiel po raz drugi.
  Z niedowierzaniem w oczach gapił się na Ciebie twardo stojącego na nogach i uśmiechającego się drwiąco.
  Oba naboje odbiły się od Ciebie, nie zostawiając na ciele nawet najmniejszego draśnięcia.
  Zakonnik strzelił jeszcze dwa razy, po czym padł na kolana i zaczął płakać.
  Nie wiedział, że nauczony doświadczeniem, przed rozpoczęciem łowów wypiłeś eliksir Karol. Rozrzedzona w winie mszalnym kropla krwi Wojtyły, uczyniła Twoje ciało odpornym na wszelkie pociski.
  Spokojnie podszedłeś do płaszczącego się na ziemi zakonnika. Szlochał teraz jak małe dziecko.
- Jak miała na imię? - Zapytałeś go spokojnie.
- Agnieszka, a po święceniach, Bernadetta... - Odpowiedział, zanosząc się płaczem. Z wyrozumiałością przyklęknąłeś przy nim i zacząłeś gładzić go po włosach.
- Ja... Ja ją...
- Wiem co z nią zrobiłeś ojcze. Hasa sobie teraz spokojnie z Utopcami. Już dawno o tobie zapomniała - odpowiedziałeś mu kojącym głosem.
  Sięgnąłeś do brewiarza. Wyciągnąłeś z niego stalowy krzyż. Ten przeznaczony na grzeszników...
0.092808961868286