Popełniłem fragment opowiastki.
Hobby
1 r
9
Postanowiłem popisać dla zabicia czasu, a może nawet rozwinąć się w tym kierunku. Czekam na opinie.
Promienie porannego słońca nieśmiało wkradły się do pokoju przez szczeliny nie do końca zasłoniętych żaluzji. Młody chłopiec właśnie przewracał się na drugi bok łóżka, gdy zabrzęczał budzik, ten sam, dzień w dzień wydzierający go ze snu. Ów sen miał głęboki i wyraźny. W jego nocnej wizji stał u progu przepaści, jej tło stanowiła nieskończona czarna przestrzeń, nakrapiana gwiazdami i otoczona obłokami gazów oraz pyłów tworząc wielobarwne mgławice. Przed nim samym rozsypywały się unoszące, niewielkie platformy o kształcie prostokąta, wyglądem odzwierciedlającym luksfery. Ogrom tej scenerii wprawił go w osłupienie, dech w piersi zatrzymał się, lecz nieposkromiona młodzieńcza ciekawość zdeterminowała go. Spojrzał w dół, chciał w ten sposób ocenić odległość do pierwszego stałego ciała oddzielonego próżnią, które to znajdowało się poniżej gruntu pod jego nogami. Wziął rozbieg, oderwał stopy od krawędzi podłoża i... wtedy właśnie rozbrzmiało mu w uszach głośne dzwonienie. Ziewnął głęboko, nie otwierawszy oczu przetarł zaspane powieki sklejone zbryloną substancją niewiadomego pochodzenia, nieodłącznym elementem każdej pobudki. Wyciągnął obie ręce nad głowę, aby zaraz jedna z nich ciężko opadła na przycisk, tłumiąc natrętny hałas. Otworzył okno, egzekwując tym samym dawne polecenie rodzicielki. Rześkie powietrze wiosennego poranka powoli wypełniało pokój. Zbiegł po schodach i skierował się do toalety, aby wypełnić czynności swej porannej rutyny. Poza samym porankiem, dzień ten nie miał należeć do tych zwyczajnych. Dnia tego wypadała rocznica śmierci jego dziadka.
Promienie porannego słońca nieśmiało wkradły się do pokoju przez szczeliny nie do końca zasłoniętych żaluzji. Młody chłopiec właśnie przewracał się na drugi bok łóżka, gdy zabrzęczał budzik, ten sam, dzień w dzień wydzierający go ze snu. Ów sen miał głęboki i wyraźny. W jego nocnej wizji stał u progu przepaści, jej tło stanowiła nieskończona czarna przestrzeń, nakrapiana gwiazdami i otoczona obłokami gazów oraz pyłów tworząc wielobarwne mgławice. Przed nim samym rozsypywały się unoszące, niewielkie platformy o kształcie prostokąta, wyglądem odzwierciedlającym luksfery. Ogrom tej scenerii wprawił go w osłupienie, dech w piersi zatrzymał się, lecz nieposkromiona młodzieńcza ciekawość zdeterminowała go. Spojrzał w dół, chciał w ten sposób ocenić odległość do pierwszego stałego ciała oddzielonego próżnią, które to znajdowało się poniżej gruntu pod jego nogami. Wziął rozbieg, oderwał stopy od krawędzi podłoża i... wtedy właśnie rozbrzmiało mu w uszach głośne dzwonienie. Ziewnął głęboko, nie otwierawszy oczu przetarł zaspane powieki sklejone zbryloną substancją niewiadomego pochodzenia, nieodłącznym elementem każdej pobudki. Wyciągnął obie ręce nad głowę, aby zaraz jedna z nich ciężko opadła na przycisk, tłumiąc natrętny hałas. Otworzył okno, egzekwując tym samym dawne polecenie rodzicielki. Rześkie powietrze wiosennego poranka powoli wypełniało pokój. Zbiegł po schodach i skierował się do toalety, aby wypełnić czynności swej porannej rutyny. Poza samym porankiem, dzień ten nie miał należeć do tych zwyczajnych. Dnia tego wypadała rocznica śmierci jego dziadka.