Jako że jest już po wyborach, to nikt nie będzie jęczał, że to kampania wyborcza.
Polityka
1 r
0
Pierwsza część tekstu o SKOKach i "legalnie" działającej mafii w naszym kraju. Naprawdę mam nadzieję, że otworzy to oczy kilku osobom i zrozumieją jak w okolicach 2015 dali się zrobić na "złodziejskie PO" (Tak, ja też), podczas gdy od 1990 to jedna i ta sama grupa ludzi rozkradała ten kraj.
> Pamiętacie jak Komorowski z pomocą oficerów wojskowych służb informacyjnych wyprowadził ze SKOK Wołomin kilkaset milionów złotych, powodując dalsze straty liczone już w miliardach? Ja też nie, bo to kłamstwo, wymyślone przez braci Karnowskich. Pamiętam za to doskonale, jak te pieniądze wyprowadził senator Partii Grzegorz Bierecki, w czym wydatnie pomagał mu Lech Kaczyński. Kłamstwo Karnowskich - pomijając ich wrodzoną skłonność do mijania się z prawdą - nie było tu żadnym przypadkiem, bowiem Bracia pracowali wtedy dla... Grzegorza Biereckiego. I nadal pracują. Ich kłamstwo miało ogromny wpływ na wynik wyborów prezydenckich w 2015 roku, czyli pośrednio pozwoliło nam doznać łaski bycia poddanymi Adriana i Partii. Ponieważ niedawno minęły siódma i ósma rocznica kluczowych wydarzeń tamtej afery, uprzejmie Wam ją tutaj przypomnę. Zaparzcie duży kubek melisy, bo sprawa jeży włosy na głowie.
> Zacznijmy od początku. SKOK-i, czyli spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe, to parabanki. Czyli takie instytucje finansowe, które działają praktycznie jak banki (można w nich założyć lokatę albo wziąć od nich pożyczkę), ale nie obejmuje ich prawo bankowe. Czyli nie są objęte nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego, jedyne kontrole są kontrolami wewnętrznymi, a klienci nie mają żadnej gwarancji wypłacalności. Tak było do 2012 roku.
> Ale najpierw się cofnijmy. Jest rok 1990. Pierwsze SKOK-i w wolnej Polsce zakłada Fundacja na Rzecz Polskich Związków Kredytowych (FPZK). W jej władzach zasiada Grzegorz Bierecki, jego brat Jarosław, zaprzyjaźniony prawnik Adam Jedliński, ich kolega Grzegorz Buczkowski oraz... Lech Kaczyński. Tak, ten. To właśnie Lech Kaczyński, cytując za Wikipedią, "stworzył zarys systemu SKOK". Pierwotnie prawo zezwalało na tworzenie Kas tylko w zakładach pracy i parafiach. Pod koniec 1992 roku funkcjonowało 13 kas z 14 tysiącami spółdzielców. I wtedy Grzegorz Bierecki uruchomił Krajową Spółdzielczą Kasę Oszczędnościowo-Kredytową, która miała zrzeszać wszystkie Kasy lokalne. Dla uniknięcia zamieszania będę ją dalej nazywał Kasą Krajową, Krajówką lub KK.
> Przynależność lokalnych Kas do Kasy Krajowej była z początku dobrowolna. Ale już w 1995 roku przeszła ustawa, która zmieniła dobrowolność w przymus. Autorem ustawy był - uwaga - Adam Jedliński. Czyli członek zarządu FPZK. Zero konfliktu interesów, o co chodzi? Dowcip polega na tym, że ustawa teoretycznie gwarantowała, że udziałowcami KK mogą być tylko lokalne Kasy. Szybko jednak okazało się, że w prawie tym są sprytne luki (gdybyśmy tylko wiedzieli, kto je tam umieścił?), które umożliwiły de facto przejęcie KK przez FPZK. Podsumujmy, co by się nie pogubić. Założyciele Fundacji FPZK napisali ustawę, która nakazywała lokalnym Kasom zrzeszenie się w Kasie Krajowej, po czym ową Kasę Krajową przejęli do swojej Fundacji. Fundacja ma 75% udziałów w Kasie Krajowej, a jej członkowie są w zasadzie nieodwoływalni. Proste? Proste.
> Szybko okazało się, że przejęta przez Fundację Kasa Krajowa, po prostu doi Kasy lokalne. A było co doić, bo w roku 2000, Kas (oddziałów i filii) było już 560, należało do nich prawie 400 tysięcy ludzi, a ich aktywa wynosiły 1,2 miliarda złotych. W 2007 roku - który jest w tej historii bardzo ważny - Kas było z kolei ponad 1600, członków 1,6 miliona, a aktywów 7,3 miliarda. Kasa Krajowa z palca nakładała na Kasy lokalne coraz większe obciążenia, przy okazji obrastając poplątaną siecią spółek, spółeczek, firm-widm i innych podmiotów, w których niezmiennie zatrudnieni byli ci sami ludzie. O tych mafijnych powiązaniach już w 2004 roku pisały Polityka i Gazeta Wyborcza. No ale zaraz przyszła Rewolucja IV RP.
> Pamiętacie jak Komorowski z pomocą oficerów wojskowych służb informacyjnych wyprowadził ze SKOK Wołomin kilkaset milionów złotych, powodując dalsze straty liczone już w miliardach? Ja też nie, bo to kłamstwo, wymyślone przez braci Karnowskich. Pamiętam za to doskonale, jak te pieniądze wyprowadził senator Partii Grzegorz Bierecki, w czym wydatnie pomagał mu Lech Kaczyński. Kłamstwo Karnowskich - pomijając ich wrodzoną skłonność do mijania się z prawdą - nie było tu żadnym przypadkiem, bowiem Bracia pracowali wtedy dla... Grzegorza Biereckiego. I nadal pracują. Ich kłamstwo miało ogromny wpływ na wynik wyborów prezydenckich w 2015 roku, czyli pośrednio pozwoliło nam doznać łaski bycia poddanymi Adriana i Partii. Ponieważ niedawno minęły siódma i ósma rocznica kluczowych wydarzeń tamtej afery, uprzejmie Wam ją tutaj przypomnę. Zaparzcie duży kubek melisy, bo sprawa jeży włosy na głowie.
> Zacznijmy od początku. SKOK-i, czyli spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe, to parabanki. Czyli takie instytucje finansowe, które działają praktycznie jak banki (można w nich założyć lokatę albo wziąć od nich pożyczkę), ale nie obejmuje ich prawo bankowe. Czyli nie są objęte nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego, jedyne kontrole są kontrolami wewnętrznymi, a klienci nie mają żadnej gwarancji wypłacalności. Tak było do 2012 roku.
> Ale najpierw się cofnijmy. Jest rok 1990. Pierwsze SKOK-i w wolnej Polsce zakłada Fundacja na Rzecz Polskich Związków Kredytowych (FPZK). W jej władzach zasiada Grzegorz Bierecki, jego brat Jarosław, zaprzyjaźniony prawnik Adam Jedliński, ich kolega Grzegorz Buczkowski oraz... Lech Kaczyński. Tak, ten. To właśnie Lech Kaczyński, cytując za Wikipedią, "stworzył zarys systemu SKOK". Pierwotnie prawo zezwalało na tworzenie Kas tylko w zakładach pracy i parafiach. Pod koniec 1992 roku funkcjonowało 13 kas z 14 tysiącami spółdzielców. I wtedy Grzegorz Bierecki uruchomił Krajową Spółdzielczą Kasę Oszczędnościowo-Kredytową, która miała zrzeszać wszystkie Kasy lokalne. Dla uniknięcia zamieszania będę ją dalej nazywał Kasą Krajową, Krajówką lub KK.
> Przynależność lokalnych Kas do Kasy Krajowej była z początku dobrowolna. Ale już w 1995 roku przeszła ustawa, która zmieniła dobrowolność w przymus. Autorem ustawy był - uwaga - Adam Jedliński. Czyli członek zarządu FPZK. Zero konfliktu interesów, o co chodzi? Dowcip polega na tym, że ustawa teoretycznie gwarantowała, że udziałowcami KK mogą być tylko lokalne Kasy. Szybko jednak okazało się, że w prawie tym są sprytne luki (gdybyśmy tylko wiedzieli, kto je tam umieścił?), które umożliwiły de facto przejęcie KK przez FPZK. Podsumujmy, co by się nie pogubić. Założyciele Fundacji FPZK napisali ustawę, która nakazywała lokalnym Kasom zrzeszenie się w Kasie Krajowej, po czym ową Kasę Krajową przejęli do swojej Fundacji. Fundacja ma 75% udziałów w Kasie Krajowej, a jej członkowie są w zasadzie nieodwoływalni. Proste? Proste.
> Szybko okazało się, że przejęta przez Fundację Kasa Krajowa, po prostu doi Kasy lokalne. A było co doić, bo w roku 2000, Kas (oddziałów i filii) było już 560, należało do nich prawie 400 tysięcy ludzi, a ich aktywa wynosiły 1,2 miliarda złotych. W 2007 roku - który jest w tej historii bardzo ważny - Kas było z kolei ponad 1600, członków 1,6 miliona, a aktywów 7,3 miliarda. Kasa Krajowa z palca nakładała na Kasy lokalne coraz większe obciążenia, przy okazji obrastając poplątaną siecią spółek, spółeczek, firm-widm i innych podmiotów, w których niezmiennie zatrudnieni byli ci sami ludzie. O tych mafijnych powiązaniach już w 2004 roku pisały Polityka i Gazeta Wyborcza. No ale zaraz przyszła Rewolucja IV RP.