Polska rzeźnia
> Bądź mną, szary anon polski
> Pracuj na kasie w popularnym dyskoncie z owadem w kropki.
> Godziny szczytu, ludzi jak pszczół w ulu, nie ma wystarczająco personelu, żeby nawet te jebane palety sprawnie rozładować, a co dopiero, żeby więcej kas otworzyć!
> Zapierdol fest, kasujesz towary jak na wyścigi, nawet na nie specjalnie nie patrzysz, ludziom też się nie przyglądasz, lecisz jak automat, przeklinając w duchu swój los robaka.
> Jesteś jak w transie, dopóki nagle nie chwytasz czegoś nieprzyjemnie mokrego.
> WTF?! To tani antyperspirant, nie powinien być wilgotny, pewnie się rozszczelnił czy coś, odruchowo podtykasz go sobie pod nos, informując jednocześnie klienta, że towar jest uszkodzony.
> Ku twojemu zdumieniu zamiast przyjemnego zapachu dezodorantu uderza cię potężny, obrzydliwy odór, jakby sam diabeł przed chwilą wyciągnął sobie tę puszkę z dupy.
> Z obrzydzenia aż się wzdrygasz, rzucasz cuchnący kosmetyk na taśmę jak gorącego kartofla i dopiero wówczas pierwszy raz świadomie spoglądasz na klienta przy kasie.
> Nie jesteś z tych, którzy lubią pastwić się nad ludźmi z powodu ich aparycji, ale powiedzieć o tym żywiołaku smalcu, że wygląda jak owoc związku wieprza z Fiatem Multiplą, to jakby Hitlera nazwać niesfornym urwisem.
> I ten gość o wadze tankowca i mordzie, którą może pokochać tylko matka, z wylewającym się cielskiem spod przyciasnych ubrań tak mokrych, jakby się w nich przed chwilą kąpał, informuje cię z uśmiechem gremlina: „Dezodorant jest ok, musiałem go trochę upocić”.
> BedeRzigoł.jpg
> Świadomość, że wilgoć na twojej dłoni to wydzielina tej tłustej kreatury, w połączeniu z uderzającą cię teraz z pełną mocą chmurą toksycznego smrodu niemytego ciała sprawiają, że czujesz podchodzącego do gardła bełta.
> Po świńskim uśmieszku na twarzy tego jebańca poznajesz, że zauważył, jak zzieleniałeś, ale to w żadnym razie nie zachęciło go do szybszego opuszczenia sklepu, a wręcz przeciwnie!
> Żłośliwy skurwiel świadomy, że z uwagi na jego kloaczną aurę kolejka za nim cofnęła się w głąb sklepu, a ty heroicznie walczysz z mdłościami, z chorą satysfakcją jeszcze przeciąga moment płacenia!
> Oczywiście nie może zapłacić bezdotykowo, o nie, nie, tylko grzebiąc uprzednio obleśnie w swoich zaplamionych portkach, jakby losował los na loterię, rzuca wreszcie na ladę banknot wymięty i przepocony jak slipy po wf-ie.
> Nosz kurwa mać, gdyby Kazimierz Wielki wiedział, że jakiś tłusty śmierdziel będzie kiedyś wypacał w jego wizerunek swoje ohydne jajca, zostawiłby Polskę nie murowaną, a spaloną do gołej ziemi!
> Z największym obrzydzeniem chwytasz banknot dwoma palcami i kładziesz go przy kasie, żeby tam trochę przeschnął, cały czas starając się oddychać jak najrzadziej i wyłącznie przez usta, ale czujesz, że jesteś na samej granicy wytrzymałości.
> Czym prędzej wydajesz resztę z paragonem, modląc się, żeby ten knur wziął to i wypierdalał w podskokach, a ty zaraz przywołasz koleżankę na wymianę i pognasz do kibla, by wyszorować łapska i spróbować jakoś dojść do siebie.
> Widzisz, jak gość podnosi resztę, część wkłada do kieszeni, a banknotem 20-złotowym… ociera sobie czoło i gardziel jak chusteczką, po czym prowokacyjnie rzuca go znów na ladę!
> „Daj mi jeszcze paczkę cienkich Cameli” - mówi z nieskrywaną pogardą w głosie.
> Pracuj na kasie w popularnym dyskoncie z owadem w kropki.
> Godziny szczytu, ludzi jak pszczół w ulu, nie ma wystarczająco personelu, żeby nawet te jebane palety sprawnie rozładować, a co dopiero, żeby więcej kas otworzyć!
> Zapierdol fest, kasujesz towary jak na wyścigi, nawet na nie specjalnie nie patrzysz, ludziom też się nie przyglądasz, lecisz jak automat, przeklinając w duchu swój los robaka.
> Jesteś jak w transie, dopóki nagle nie chwytasz czegoś nieprzyjemnie mokrego.
> WTF?! To tani antyperspirant, nie powinien być wilgotny, pewnie się rozszczelnił czy coś, odruchowo podtykasz go sobie pod nos, informując jednocześnie klienta, że towar jest uszkodzony.
> Ku twojemu zdumieniu zamiast przyjemnego zapachu dezodorantu uderza cię potężny, obrzydliwy odór, jakby sam diabeł przed chwilą wyciągnął sobie tę puszkę z dupy.
> Z obrzydzenia aż się wzdrygasz, rzucasz cuchnący kosmetyk na taśmę jak gorącego kartofla i dopiero wówczas pierwszy raz świadomie spoglądasz na klienta przy kasie.
> Nie jesteś z tych, którzy lubią pastwić się nad ludźmi z powodu ich aparycji, ale powiedzieć o tym żywiołaku smalcu, że wygląda jak owoc związku wieprza z Fiatem Multiplą, to jakby Hitlera nazwać niesfornym urwisem.
> I ten gość o wadze tankowca i mordzie, którą może pokochać tylko matka, z wylewającym się cielskiem spod przyciasnych ubrań tak mokrych, jakby się w nich przed chwilą kąpał, informuje cię z uśmiechem gremlina: „Dezodorant jest ok, musiałem go trochę upocić”.
> BedeRzigoł.jpg
> Świadomość, że wilgoć na twojej dłoni to wydzielina tej tłustej kreatury, w połączeniu z uderzającą cię teraz z pełną mocą chmurą toksycznego smrodu niemytego ciała sprawiają, że czujesz podchodzącego do gardła bełta.
> Po świńskim uśmieszku na twarzy tego jebańca poznajesz, że zauważył, jak zzieleniałeś, ale to w żadnym razie nie zachęciło go do szybszego opuszczenia sklepu, a wręcz przeciwnie!
> Żłośliwy skurwiel świadomy, że z uwagi na jego kloaczną aurę kolejka za nim cofnęła się w głąb sklepu, a ty heroicznie walczysz z mdłościami, z chorą satysfakcją jeszcze przeciąga moment płacenia!
> Oczywiście nie może zapłacić bezdotykowo, o nie, nie, tylko grzebiąc uprzednio obleśnie w swoich zaplamionych portkach, jakby losował los na loterię, rzuca wreszcie na ladę banknot wymięty i przepocony jak slipy po wf-ie.
> Nosz kurwa mać, gdyby Kazimierz Wielki wiedział, że jakiś tłusty śmierdziel będzie kiedyś wypacał w jego wizerunek swoje ohydne jajca, zostawiłby Polskę nie murowaną, a spaloną do gołej ziemi!
> Z największym obrzydzeniem chwytasz banknot dwoma palcami i kładziesz go przy kasie, żeby tam trochę przeschnął, cały czas starając się oddychać jak najrzadziej i wyłącznie przez usta, ale czujesz, że jesteś na samej granicy wytrzymałości.
> Czym prędzej wydajesz resztę z paragonem, modląc się, żeby ten knur wziął to i wypierdalał w podskokach, a ty zaraz przywołasz koleżankę na wymianę i pognasz do kibla, by wyszorować łapska i spróbować jakoś dojść do siebie.
> Widzisz, jak gość podnosi resztę, część wkłada do kieszeni, a banknotem 20-złotowym… ociera sobie czoło i gardziel jak chusteczką, po czym prowokacyjnie rzuca go znów na ladę!
> „Daj mi jeszcze paczkę cienkich Cameli” - mówi z nieskrywaną pogardą w głosie.
> Dociera do ciebie, że zarabiasz tutaj zdecydowanie za mało, żeby oprócz ogarniania całego tego burdelu, jeszcze być workiem bokserskim dla takich pierdolonych podludzi, tama w twojej głowie wreszcie puszcza.
> "Wyp..." - już masz z drobnym pominięciem etykiety wyprosić tłuściocha ze sklepu, co niechybnie zakończy twoją "karierę" w firmie, gdy jakaś bliżej nieokreślona postać z kolejki wyjmuje ci te słowa z ust i to nie od tak, a z mocą tuzina trąb jerychońskich!
> "A WYPIERDALAJ STĄD, WIEPRZU JEBANY!" - aż czujesz ciarki na karku, spaślak zaskoczony obrotem spraw z niepokojem szuka źródła dźwięku, gdy nagle przy linii kas spośród tłumu wyłania się koleś stanowiący jego żywe przeciwieństwo.
> Chłop wyglądający tak, jakby na życie zarabiał ręcznym przestawianiem samolotów na lotnisku albo przynajmniej rozrywaniem podków z zaskakującą zwinnością doskakuje do grubasa, łapie go za te przepocone fraki i drze mu się prosto w przerażoną mordę: "SŁYSZAŁEŚ MNIE, KURWA, ŚWINIO? WYPIERDALAJ ALBO ZAJEBIĘ CIĘ SZYBCIEJ NIŻ ZAWAŁ!"
> Oglądasz tę scenę jak zaczarowany, jesteś pewien, że oprócz smrodu potu, sklep wypełni lada chwila odór obsranych ze strachu gaci grubasa.
> Ten smakowity spektakl mógłby ciągnąć się dla ciebie godzinami, jednak perswazja człowieka-skały okazuje się nad wyraz skuteczna.
> Przerażony spaślak nawet nie zabiera zakupów i pieniędzy, tylko sapiąc jak buldog po udarze, czmycha żałosną parodią truchtu ku wyjściu.
> Jakby jego próba ucieczki nie była dość żenująca, w połowie drogi do drzwi wibracje obrzydliwego cielska zsuwają mu gacie do połowy dupy, odsłaniając znaczną część owłosionego rowa.
> Widok całkowitego upokorzenia otyłego kurwistrzała sprawia, że cały gniew, a nawet mdłości opuszczają twoje ciało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zastąpione autentyczną satysfakcją, fuck yea, idź być gruby gdzie indziej, żałosny knurze!
.> "Dziękuję, Panu, myślałem, że nie wytrzymam” - zwracasz się do bohatera bez peleryny, który z niesmakiem na twarzy odprowadza wzrokiem uciekającego opasa.
> "Nie ma sprawy, byku. Zero tolerancji dla świń leczących kompleksy. Lepiej mi pokaż, gdzie mogę umyć po nim ręce”.
> Przepraszasz na chwilę kolejnych klientów, którzy wciąż mocno oszołomieni ostatnimi zdarzeniami nie protestują choćby słowem, zaprowadzasz gościa do WC dla personelu, przy okazji z ulgą sam pozbywając się z dłoni wstrętnego łoju.
> Jeszcze raz dziękujesz na odchodne nieznajomemu i wracasz na kasę w świetnym nastroju, który nie opuszcza cię do końca dniówki, świat i twoja praca pierwszy raz od dawna nie wydają ci wcale takie najgorsze.
> Nieraz, gdy dopada cię smród szarej rzeczywistości, przypominasz sobie spierdalającego w popłochu grubasa z dupą na wierzchu i twoje kąciki ust od razu wędrują w górę.
> Dziękuję ci, człowieku z żelaza, każdy gnój, który traktuje kasjerów czy innych kelnerów jak podludzi, bo "klient nasz pan", powinien odebrać od ciebie lekcję pokory.
> Jebać podłych ulańców.
> Profit.
> "Wyp..." - już masz z drobnym pominięciem etykiety wyprosić tłuściocha ze sklepu, co niechybnie zakończy twoją "karierę" w firmie, gdy jakaś bliżej nieokreślona postać z kolejki wyjmuje ci te słowa z ust i to nie od tak, a z mocą tuzina trąb jerychońskich!
> "A WYPIERDALAJ STĄD, WIEPRZU JEBANY!" - aż czujesz ciarki na karku, spaślak zaskoczony obrotem spraw z niepokojem szuka źródła dźwięku, gdy nagle przy linii kas spośród tłumu wyłania się koleś stanowiący jego żywe przeciwieństwo.
> Chłop wyglądający tak, jakby na życie zarabiał ręcznym przestawianiem samolotów na lotnisku albo przynajmniej rozrywaniem podków z zaskakującą zwinnością doskakuje do grubasa, łapie go za te przepocone fraki i drze mu się prosto w przerażoną mordę: "SŁYSZAŁEŚ MNIE, KURWA, ŚWINIO? WYPIERDALAJ ALBO ZAJEBIĘ CIĘ SZYBCIEJ NIŻ ZAWAŁ!"
> Oglądasz tę scenę jak zaczarowany, jesteś pewien, że oprócz smrodu potu, sklep wypełni lada chwila odór obsranych ze strachu gaci grubasa.
> Ten smakowity spektakl mógłby ciągnąć się dla ciebie godzinami, jednak perswazja człowieka-skały okazuje się nad wyraz skuteczna.
> Przerażony spaślak nawet nie zabiera zakupów i pieniędzy, tylko sapiąc jak buldog po udarze, czmycha żałosną parodią truchtu ku wyjściu.
> Jakby jego próba ucieczki nie była dość żenująca, w połowie drogi do drzwi wibracje obrzydliwego cielska zsuwają mu gacie do połowy dupy, odsłaniając znaczną część owłosionego rowa.
> Widok całkowitego upokorzenia otyłego kurwistrzała sprawia, że cały gniew, a nawet mdłości opuszczają twoje ciało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zastąpione autentyczną satysfakcją, fuck yea, idź być gruby gdzie indziej, żałosny knurze!
.> "Dziękuję, Panu, myślałem, że nie wytrzymam” - zwracasz się do bohatera bez peleryny, który z niesmakiem na twarzy odprowadza wzrokiem uciekającego opasa.
> "Nie ma sprawy, byku. Zero tolerancji dla świń leczących kompleksy. Lepiej mi pokaż, gdzie mogę umyć po nim ręce”.
> Przepraszasz na chwilę kolejnych klientów, którzy wciąż mocno oszołomieni ostatnimi zdarzeniami nie protestują choćby słowem, zaprowadzasz gościa do WC dla personelu, przy okazji z ulgą sam pozbywając się z dłoni wstrętnego łoju.
> Jeszcze raz dziękujesz na odchodne nieznajomemu i wracasz na kasę w świetnym nastroju, który nie opuszcza cię do końca dniówki, świat i twoja praca pierwszy raz od dawna nie wydają ci wcale takie najgorsze.
> Nieraz, gdy dopada cię smród szarej rzeczywistości, przypominasz sobie spierdalającego w popłochu grubasa z dupą na wierzchu i twoje kąciki ust od razu wędrują w górę.
> Dziękuję ci, człowieku z żelaza, każdy gnój, który traktuje kasjerów czy innych kelnerów jak podludzi, bo "klient nasz pan", powinien odebrać od ciebie lekcję pokory.
> Jebać podłych ulańców.
> Profit.