Szkic książki PART 4
11
Widać, zdrowy rozsądek na chwilę przysłoniła mu chuć. Uruchomiłem runę przebicia, dla której taka tarcza będzie jak papier. Serce waliło mi jak młot. Nigdy nie musiałem sam stawić komuś czoła, zawsze był ze mną ktoś wyższy rangą, który mi mówił, co mam robić. Dzisiaj, jak widać, sam sobie muszę wydać rozkaz. No to do ataku! Zerwałem się z dołka i pobiegłem na niedoszłego gwałciciela. Był odwrócony do mnie plecami. W myślach liczyłem kroki, świat zwolnił. Wystarczyło pięć kroków, żeby go dopaść. Ogólnie celowałem w szyję, ale chyba mnie usłyszał przy czwartym kroku i lekko się podniósł. Ostrze wbiło mu się w plecy, na wysokości nerek.
— Aaaaah — wrzasnął i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. —Ty, ty podniosłeś na mnie ręke robaku.
Mój plan kończył się w tym momencie. Gdy pospiesznie się odsuwałem, mężczyzna zaczął wywijać palcami. A więc czarodziej. Z pomiędzy palców szybko zaczęła wydobywać się poświata, w jej blasku zobaczyłem jego mundur. Mundur Taumaturga drugiego imperium. Bardziej z odruchu, niż myślenia, zrobiłem krok naprzód, żeby go sprowokować do wypuszczenia nie sklejonego czaru. Udało się. Ostatnimi zapasami energii odbiłem zaklęcie lewą ręką, a prawą spróbowałem go sięgnąć ostrzem po twarzy. Uchylił się bez większego wysiłku, wykorzystując mój nieudany cios i stracony impet, rzucił się na mnie. Bez problemu mnie przewrócił. Wyciągnął sztylet o wąskim ostrzu, które mimo braku źródła światła lekko błyszczało. Patrzyłem jak urzeczony, kiedy brał zamach ręką. Nie chciałem patrzeć, jak sztylet opada, więc zamknąłem oczy i czekałem na ból. Poczułem, jak coś wbija mi się płytko w okolice pępka. To bez sensu. Przecież czułem, jak czarodziej leży na mnie całym ciałem.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem tylko wyraz głębokiego zdziwienia w jego oczach. Wstał i złapał się za brzuch, z którego wystawał kawałek ostrza. Ostrza z mojego złamanego miecza. Czarodziej upadł i zobaczyłem za nim dziewczynę, która upuściła kamień. Widocznie podczas naszej szarpaniny ona podniosła kamień i wbiła mój miecz głębiej w ciało czarodzieja. Tyle, ile przeszło na wylot, zraniło mnie. Dobrze, że miecz złamał się na krótko. Jakby nie wiedząc, co zrobić, dziewczyna podeszła do czarodzieja i uklękła obok jego twarzy.
— Ataki z niego był straszny zabijaka, jak widać, nikt nie jest idealny. — Odwróciła głowę w moją stronę. — A ty? Kolejny? Uratuję, żeby wykorzystać? — Podniosła się z klęczek, trzymając sztylet Vuka. — Chodź, spróbuj.
Może i nie żyję długo, bo tylko 21 lat, ale jej widok zaparł mi dech w piersiach. Mimo iż była brudna i zmaltretowana, wyglądała jak młoda bogini. Podniosłem ręce w geście pokoju.
— Spokojnie. Ja nie z tych. Usłyszałem, jak cię zaatakował, i po prostu chciałem pomóc.
Spojrzała się na mnie już mniej dziko. Wydawało mi się to niemożliwe, ale wypiękniała jeszcze bardziej, gdy się uśmiechnęła.
— Dziękuję. — Ukłoniła się lekko. — Zapewne miałam nie przeżyć dzisiejszej nocy. On by nie pozwolił, aby wieści o mnie dotarły do mojej rodziny. Sam był współwinny.
— Współwinny czego? Przecież do niczego nie doszło…
Przerwały mi kroki.
Kroki końca szkicu, jestem otwarty na krytyke. Jebać nieistniejące pejsate państwa AMEN
— Aaaaah — wrzasnął i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. —Ty, ty podniosłeś na mnie ręke robaku.
Mój plan kończył się w tym momencie. Gdy pospiesznie się odsuwałem, mężczyzna zaczął wywijać palcami. A więc czarodziej. Z pomiędzy palców szybko zaczęła wydobywać się poświata, w jej blasku zobaczyłem jego mundur. Mundur Taumaturga drugiego imperium. Bardziej z odruchu, niż myślenia, zrobiłem krok naprzód, żeby go sprowokować do wypuszczenia nie sklejonego czaru. Udało się. Ostatnimi zapasami energii odbiłem zaklęcie lewą ręką, a prawą spróbowałem go sięgnąć ostrzem po twarzy. Uchylił się bez większego wysiłku, wykorzystując mój nieudany cios i stracony impet, rzucił się na mnie. Bez problemu mnie przewrócił. Wyciągnął sztylet o wąskim ostrzu, które mimo braku źródła światła lekko błyszczało. Patrzyłem jak urzeczony, kiedy brał zamach ręką. Nie chciałem patrzeć, jak sztylet opada, więc zamknąłem oczy i czekałem na ból. Poczułem, jak coś wbija mi się płytko w okolice pępka. To bez sensu. Przecież czułem, jak czarodziej leży na mnie całym ciałem.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem tylko wyraz głębokiego zdziwienia w jego oczach. Wstał i złapał się za brzuch, z którego wystawał kawałek ostrza. Ostrza z mojego złamanego miecza. Czarodziej upadł i zobaczyłem za nim dziewczynę, która upuściła kamień. Widocznie podczas naszej szarpaniny ona podniosła kamień i wbiła mój miecz głębiej w ciało czarodzieja. Tyle, ile przeszło na wylot, zraniło mnie. Dobrze, że miecz złamał się na krótko. Jakby nie wiedząc, co zrobić, dziewczyna podeszła do czarodzieja i uklękła obok jego twarzy.
— Ataki z niego był straszny zabijaka, jak widać, nikt nie jest idealny. — Odwróciła głowę w moją stronę. — A ty? Kolejny? Uratuję, żeby wykorzystać? — Podniosła się z klęczek, trzymając sztylet Vuka. — Chodź, spróbuj.
Może i nie żyję długo, bo tylko 21 lat, ale jej widok zaparł mi dech w piersiach. Mimo iż była brudna i zmaltretowana, wyglądała jak młoda bogini. Podniosłem ręce w geście pokoju.
— Spokojnie. Ja nie z tych. Usłyszałem, jak cię zaatakował, i po prostu chciałem pomóc.
Spojrzała się na mnie już mniej dziko. Wydawało mi się to niemożliwe, ale wypiękniała jeszcze bardziej, gdy się uśmiechnęła.
— Dziękuję. — Ukłoniła się lekko. — Zapewne miałam nie przeżyć dzisiejszej nocy. On by nie pozwolił, aby wieści o mnie dotarły do mojej rodziny. Sam był współwinny.
— Współwinny czego? Przecież do niczego nie doszło…
Przerwały mi kroki.
Kroki końca szkicu, jestem otwarty na krytyke. Jebać nieistniejące pejsate państwa AMEN