Dałem z siebie 0.5%
Kto wpadł na pomysł, żeby w wolnym czasie chodzić po środku lasu, uzbrojony w nóż, i z fascynacją szukać jakichś dziwnych tworów natury, których połowa wygląda jak z planu horroru? Grzybiarze to pewnie ta sama grupa ludzi, którzy lubią opowieści o seryjnych mordercach i mają w domu kolekcję książek o truciznach.
Bo przecież, spójrzmy prawdzie w oczy: grzybobranie to nie jest normalna rozrywka. Pierwsza zasada: masz chodzić po lesie, gdzie na każdym kroku czai się kleszcz – mały wampir, który jednym ukąszeniem zamieni cię w chorego na boreliozę wraka. I to nie tylko kleszcze! W gęstwinie śledzą cię inne stworzenia: od wkurzonych dzików po lisy z wścieklizną. Ale nie, prawdziwy grzybiarz nie zwraca na to uwagi, bo ma misję – znaleźć prawdziwka!
Oczywiście, gdy już znajdziesz ten swój upragniony grzyb, musisz zadać sobie pytanie: czy to ten, czy może jego trujący brat bliźniak, który tylko czeka, żeby cię załatwić? Każdy grzyb ma swojego złego sobowtóra, który sprawi, że jeśli go zjesz, to albo wylądujesz w szpitalu z wątrobą rozbitą na kawałki, albo odjedziesz na dobre. „No ale ten ma białe blaszki, a ten drugi różowe!” – powie ktoś. Super, gratulacje, Sherlocku, tylko że różnica między „smaczny obiad” a „trzydniowa śpiączka” jest czasem cieńsza niż żyłka grzybni.
A to dopiero początek. Grzybiarze biorą nóż do ręki i zaczynają ciąć. Nie daj Boże, żebyś zostawił korzonek, bo przecież trzeba go idealnie wyciąć – niczym chirurg na otwartym sercu. Jak się pomylisz, las się obrazi, a duchy drzew wezwą na ciebie zemstę kleszczy.
Jeszcze nie wspomnieliśmy o pogodzie. Grzybobranie zawsze odbywa się w deszczu, błocie i wilgotności 300%. Wyjście na grzyby w słońcu? Zapomnij. Prawdziwy grzybiarz musi czuć się jak bohater survivalu, inaczej to nie ma sensu. Zmoknięty do suchej nitki, ocierający pot i błoto, walczysz o każdy grzyb jak o złoto.
Więc tak, chodzenie po lesie z nożem, tropienie śmiertelnych bliźniaków grzybów i unikanie kleszczy – to wszystko brzmi jak hobby stworzone dla psychopatów. Normalni ludzie siedzą na kanapie i oglądają Netflixa, a grzybiarze – oni mają inny plan. W końcu ktoś musi wypełniać oddziały toksykologiczne na jesieni, prawda?
Bo przecież, spójrzmy prawdzie w oczy: grzybobranie to nie jest normalna rozrywka. Pierwsza zasada: masz chodzić po lesie, gdzie na każdym kroku czai się kleszcz – mały wampir, który jednym ukąszeniem zamieni cię w chorego na boreliozę wraka. I to nie tylko kleszcze! W gęstwinie śledzą cię inne stworzenia: od wkurzonych dzików po lisy z wścieklizną. Ale nie, prawdziwy grzybiarz nie zwraca na to uwagi, bo ma misję – znaleźć prawdziwka!
Oczywiście, gdy już znajdziesz ten swój upragniony grzyb, musisz zadać sobie pytanie: czy to ten, czy może jego trujący brat bliźniak, który tylko czeka, żeby cię załatwić? Każdy grzyb ma swojego złego sobowtóra, który sprawi, że jeśli go zjesz, to albo wylądujesz w szpitalu z wątrobą rozbitą na kawałki, albo odjedziesz na dobre. „No ale ten ma białe blaszki, a ten drugi różowe!” – powie ktoś. Super, gratulacje, Sherlocku, tylko że różnica między „smaczny obiad” a „trzydniowa śpiączka” jest czasem cieńsza niż żyłka grzybni.
A to dopiero początek. Grzybiarze biorą nóż do ręki i zaczynają ciąć. Nie daj Boże, żebyś zostawił korzonek, bo przecież trzeba go idealnie wyciąć – niczym chirurg na otwartym sercu. Jak się pomylisz, las się obrazi, a duchy drzew wezwą na ciebie zemstę kleszczy.
Jeszcze nie wspomnieliśmy o pogodzie. Grzybobranie zawsze odbywa się w deszczu, błocie i wilgotności 300%. Wyjście na grzyby w słońcu? Zapomnij. Prawdziwy grzybiarz musi czuć się jak bohater survivalu, inaczej to nie ma sensu. Zmoknięty do suchej nitki, ocierający pot i błoto, walczysz o każdy grzyb jak o złoto.
Więc tak, chodzenie po lesie z nożem, tropienie śmiertelnych bliźniaków grzybów i unikanie kleszczy – to wszystko brzmi jak hobby stworzone dla psychopatów. Normalni ludzie siedzą na kanapie i oglądają Netflixa, a grzybiarze – oni mają inny plan. W końcu ktoś musi wypełniać oddziały toksykologiczne na jesieni, prawda?