Dziekanat cz. 4
Jestem dużym ekspresem do kawy w dziekanacie. Mieliście okazję mnie spotkać, stoję w kącie i trzymam fason, chociaż życie łatwe nie jest przy tych pizdach z dziekanatu. Płynę już na oparach, bo ziaren kawy ubywa, a ja ledwo wyrabiam normę w przeciwieństwie do innych. Słucham sobie, jak te panie gadają o tych swoich serialach, popijając kawusię, którą to ja jedyny pracujący ekspres robię i jedzą szarlotkę niech się udławią, jak gdyby świat poza tym nie istniał. Przed chwilą wpadł zakolak kurier, drukarka jest tak stara i zawalona kurzem że się podnieciła na jego widok i wydrukowała dwie kartki. No ale wróćmy do mnie. Ja, ekspres, to wszystko obserwuję i czekam, aż kawa się skończy, bo wtedy nareszcie odpocznę. Ale nagle jedna z tych pind wstaje, idzie gdzieś w stronę drzwi i zamyka je za sobą. Nagle cisza. I wtedy słyszę coś zza drzwi. Jakiś rumor, tłum ludzi w kolejce, trzask, a zaraz potem oklaski. No i już wiem, że pewnie znów ktoś się poślizgnął na błocie. A kto to będzie musiał sprzątać? Oczywiście, że nie te dwie damy, one praca się nie hańba ha tfu! Słuchajcie, nawet nie wiecie, jak ja mam dosyć. Jestem ekspres, a pracuję za dwóch. Drukarka odmówiła współpracy, a ja co? Nie będę jedyny zapierdalał w tym cyrku. Mi już się dawno kawa kończy, ale kto by tam zwracał na mnie uwagę oby dostały strechliny do następnej kawy. Trzymają mnie tutaj na łasce i niełasce, naciskają przyciski jakby nigdy nic. Wiecie co? A niech mi się kawa skończy! A telefon dalej dzwoni...