No i nie jest tak?
Nagrodą za dobrą pracę jest… jeszcze więcej pracy. Czy dobrej? To już zależy od ciebie. To wypowiadane często w sarkastycznym tonie stwierdzenie nie jest wcale takie jednoznaczne, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało. Jego interpretacja, tak jak wszystkiego na świecie, zależy od okoliczności.
Sarkazm rodzi się wtedy, kiedy dobra robota nie przynosi wykonawcy żadnej rzeczywistej satysfakcji. Na przykład przekładasz papiery z lewej na prawą i z prawej na lewą, nie widząc w tym głębszego sensu, a przełożeni „doceniają” cię jedynie jeszcze większą stertą papierów oraz ewentualnie „inflacyjną” podwyżką wynagrodzenia bez żadnego związku z efektami twojej pracy.
Inaczej jest, jeśli to przekładanie papierów przyczynia się do uczynienia świata (albo chociaż twojego najbliższego otoczenia) lepszym. A jeżeli masz jeszcze wpływ na usprawnianie tego, co robisz, to, abstrahując od kwestii materialnych, nagroda w postaci kolejnych zadań staje się prawdziwą nagrodą. Niestety miejsc, gdzie tak rzeczywiście się dzieje, jest niewiele.
I tu dochodzimy do najboleśniejszego przypadku nagradzania pracą: przypadku fachowca, który znakomicie wywiązuje się ze swoich obowiązków, ale którego sugestie dotyczące usprawnienia procesów w organizacji są ignorowane lub wręcz z premedytacją zwalczane. Taki człowiek niby robi to, co lubi, niby jest znakomicie wynagradzany, ale tak naprawdę czuje się tak, jak czułby się Einstein w złotej klatce w zoo, który musiałby całymi dniami pokazywać gapiom zwis jednorącz na gałęzi z fikuśnym huśtaniem się zamiast wymyślać ogólną teorię względności.
Frustracja przemienia takiego fachowca w cynicznego zombie. Dlaczego? Ponieważ chciałby robić więcej tego, co robi, tyle że mądrzej, ale nie ma na to zgody. A kiedy zaczyna przebąkiwać o odejściu z organizacji, dostaje podwyżkę, bo nawet bez upragnionych usprawnień jest dziesięć razy wydajniejszy od całej reszty.
I wtedy dzieje się rzecz straszna: fachowiec zaczyna aktywnie sabotować robotę. Nie, nie podkłada bomb, ale stopniowo, świadomie obniża jakość swojej pracy. Być może niebawem się zwolni, a być może, przekupiony kolejnymi podwyżkami, pozostanie, jednak nie będzie już w pełni wykorzystywał swojego potencjału.
Sarkazm rodzi się wtedy, kiedy dobra robota nie przynosi wykonawcy żadnej rzeczywistej satysfakcji. Na przykład przekładasz papiery z lewej na prawą i z prawej na lewą, nie widząc w tym głębszego sensu, a przełożeni „doceniają” cię jedynie jeszcze większą stertą papierów oraz ewentualnie „inflacyjną” podwyżką wynagrodzenia bez żadnego związku z efektami twojej pracy.
Inaczej jest, jeśli to przekładanie papierów przyczynia się do uczynienia świata (albo chociaż twojego najbliższego otoczenia) lepszym. A jeżeli masz jeszcze wpływ na usprawnianie tego, co robisz, to, abstrahując od kwestii materialnych, nagroda w postaci kolejnych zadań staje się prawdziwą nagrodą. Niestety miejsc, gdzie tak rzeczywiście się dzieje, jest niewiele.
I tu dochodzimy do najboleśniejszego przypadku nagradzania pracą: przypadku fachowca, który znakomicie wywiązuje się ze swoich obowiązków, ale którego sugestie dotyczące usprawnienia procesów w organizacji są ignorowane lub wręcz z premedytacją zwalczane. Taki człowiek niby robi to, co lubi, niby jest znakomicie wynagradzany, ale tak naprawdę czuje się tak, jak czułby się Einstein w złotej klatce w zoo, który musiałby całymi dniami pokazywać gapiom zwis jednorącz na gałęzi z fikuśnym huśtaniem się zamiast wymyślać ogólną teorię względności.
Frustracja przemienia takiego fachowca w cynicznego zombie. Dlaczego? Ponieważ chciałby robić więcej tego, co robi, tyle że mądrzej, ale nie ma na to zgody. A kiedy zaczyna przebąkiwać o odejściu z organizacji, dostaje podwyżkę, bo nawet bez upragnionych usprawnień jest dziesięć razy wydajniejszy od całej reszty.
I wtedy dzieje się rzecz straszna: fachowiec zaczyna aktywnie sabotować robotę. Nie, nie podkłada bomb, ale stopniowo, świadomie obniża jakość swojej pracy. Być może niebawem się zwolni, a być może, przekupiony kolejnymi podwyżkami, pozostanie, jednak nie będzie już w pełni wykorzystywał swojego potencjału.