Wiersz

4
JA

Jest dwóch mnie we mnie, a może nawet jeszcze więcej…
Jeden ciepły i miły, drugi chciałby wyrwać serce.
Pierwszy dba o wszystko, uśmiechem dażdy każdy moment,
Pragnie dbać o przłyszłość, bliskich, chce być dla nich schronem!
Wysłucha, wesprze, obdarzy miłoscią i zrozumie,
Stanie na baczność i wyrzuci z czyjejś głowy setki nieprzyjemnych ujęć!
Drugi ranić chce… Siebie i wszystkich wokół,
Nie przejmować się niczym, wszystko drażni, więc daj mu święty spokój…
On chce mieszać z błotem, komplikować strasznie rzeczywistość,
Unikać, atakować, uczcia mieszać w granku, przetapiać je na zły stop.
A to wszystko, bo w samotności cień człowieka którym jestem na co dzień…
Lecz lubuję ją, ona oddziałowywuje na moje skronie!
W bólu swym czerpię siłę… Do kreowania ponadnaturalnej podświadomości…
Kości zostały rzucone… A on dalej bez litości…
Tylko powiedz czemu… Ten zły tak często przejmuję przewodzącą stronę?
Zamiast ochronę, daje ludziom tylko jeden na ucieczkę moment…
Jestem wściekły wtedy! Lecz dalej sam samego się boję…
Wartości zatracone… Dać radość? Dla niego lepiej zgotować bólu tonę…
I czy to piętno poety? Czy sam go stworzyłem nie mając żadnego wzorca?
Strasznie tłamszonym być… W swej wrażliwości zagonionym przez świat do wytrzymałości końca…
Więc jak żyć? Jak przetrwać? Bez obronnej ręki, bez najmniejszego wsparcia…
W samotność zepchnięty… Tam znalazłem boga i diabła.
Chciałem zimny być… I nie czuć już nigdy więcej!
Bo tylko ból i strach wokół był… Latami haratał serce…
Lecz na prostą wyjść! To marzenie w końcu się realizuje!
Daje nadzieję, uśmiech… Cud się materializuje!
0.041204929351807