Pasta

7
Ja pierdolę, ale smutłem. Dzisiaj udałem się do jednego z centrów handlowych w celu
zakupienia najnowszego Starcrafta. Błądząc sklepowymi alejami, spotkałem znajomą z grupy ze
swoimi koleżankami. Przywitała się ze mną oraz spytała co tutaj robię i z kim przyszedłem. Starałem
się powiedzieć coś sensownego, ale zamiast tego zacząłem się jąkać, czerwienić i coś bełkotać. Cały
czas próbując sklecić zdanie zauważyłem, że towarzyszki Majki, bo tak miała na imię owa znajoma,
chichoczą i szepczą coś do siebie. Po chwili jedna z nich podeszła do mnie i spytała czemu jestem taką
spierdoliną. Zupełnie zbity z tropu spojrzałem na nią błagającym wzrokiem, prosząc Boga w myślach
by zesłał mi ratunek. Ten chyba jednak był zbyt zajęty, bo po chwili do owej dziewczyny przyłączyły się jej koleżanki. Otoczyły mnie, wszystkie zaczęły zadawać mi pytania takie jak „czy walisz konia?”
albo „całowałeś się już?”. Mimo wszystko próbowałem zachować twarz i odpowiadać na ich zaczepki.
Niestety, nie powstrzymało ich to przed dalszym poniżaniem mnie. Przechodzący obok nas ludzie
zaczęli zwracać uwagę na małe zamieszanie, jakie się wokół mnie wytworzyło. Nie chciałem, by
ktokolwiek widział mnie w takiej sytuacji, więc zwracałem się do gapiów, mówiąc „proszę się rozejść,
nie ma tu nic do oglądania”. Udawałem nawet, że to nie ze mnie śmieją się dziewczyny i patrzyłem się
na sklepowe wystawy. Udało mi się usłyszeć rozmowę przechodzącego ojca ze swoim synem. Mówił
mu, że jestem spierdolinką, że nie może wyrosnąć na kogoś takiego jak ja. Po chwili owy chłopiec
podbiegł do mnie i oblał mnie Coca Colą. O dziwo ojciec, zamiast zwrócić mu uwagę, zaśmiał się i
wziął go na ręce. W tym momencie Majka podeszła w moją stronę i z całej siły uderzyła mnie pięścią
w krocze, co wywołało rozbawienie zarówno jej koleżanek, jak i coraz liczniejszych gapiów. Łzy same
napłynęły mi do oczu.
Postanowiłem uciekać. Przeciskając się przez zaskoczony moją nagłą decyzją tłum, pędziłem
najszybciej jak mogłem w stronę wyjścia. Kiedy były dosłownie na wyciągnięcie ręki, drogę zagrodził
mi ochroniarz, krzycząc przy tym „GDZIE UCIEKASZ, SŁOWIKU?!” Klęknąłem przed nim i na kolanach
zacząłem błagać o to, by mnie wypuścił. Ten tylko śmiał się i krzyczał „TU JEST! CHODŹCIE SZYBKO!”.
Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem tłum zbliżający się do mnie. Ludzie mieli ze sobą warzywa i owoce,
którymi we mnie ciskali. Część z nich nagrywała mnie telefonami i robiła mi zdjęcia. Kiedy byli już przy
mnie, zaczęli na mnie pluć i rzucać we mnie śmieciami. Jakaś dziewczynka kopała mnie po nogach.
Krzyczałem, błagałem ich, by przestali, ale to nic nie pomagało. Czułem jak ktoś okłada mnie torbą z
zakupami. Zdałem sobie sprawę, że zabrano mi ubrania i leżę w samej bieliźnie. Ktoś krzyczał „JAK
JEBIE, UMYJ SIĘ CWELU!”.
Płakałem. Nie mogłem zrobić nic innego. Czekałem, aż ta chwila się skończy.
Nagle rozchodząca się wszędzie muzyka ustała. Ludzie trochę ucichli, podniosłem głowę i
spojrzałem za siebie. Moim oczom ukazał się Krzysztof Krawczyk, który w tym dniu dawał koncert w
centrum handlowym, w którym przyszło mi się znaleźć. „CO TU SIĘ DZIEJE?” - spytał. Ktoś pokrótce
wyjaśnił mu zaistniałą sytuację, po czym ten wybuchnął śmiechem i podszedł do mnie. Spojrzałem
mu prosto w oczy, liczyłem na to, że może on mnie uratuje. Nie przestając się uśmiechać, rozpiął
rozporek i rzekł „CHAPSAJ BANANA!”. Długo się nie namyślając, włożyłem sobie do ust jego sflaczałe
prącie. Kiedy trzymałem je w ustach, poczułem charakterystyczny słony smak. Jego mocz wypełnił
całe moje usta. Nagle przyszło olśnienie. Muszę uciec. Żeby nie wiem co, muszę to przerwać.
Wyjąłem jego członka z ust i ponownie zacząłem biec. Krawczyk cały czas biegł za mną, sikając mi na
plecy. W oddali słyszałem głosy dobiegające z tłumu - „ŁAPAĆ GO, SZYBKO!”.
Już traciłem nadzieję, kiedy nagle zauważyłem otwarte drzwi do schowka na miotły. Nie
zastanawiając się nad niczym, schowałem się w nim i zamknąłem od środka.
Dopiero po zamknięciu galerii odważyłem się wyjść. Jeszcze zebrałem opierdol od ochroniarzy, że się
szlajam po zamknięciu i musieli mi drzwi ewakuacyjne otwierać.
0.039565086364746