Pasta o moim życiu (Chcieliście to macie)

25
- Anon, teraz lvl 15, jestem praktycznie typowym przegrywem, ale... No właśnie to mnie tak trochę różni. Śmierć, a dokładnie mój brak reakcji na to, tak samo jak na cierpienie innych. Głównie to winna wczesnego dzieciństwa (0-10). Mieszkam na przedmieściach takich typowo wiejskich. Gdy byłem właśnie w wieku 0-6 moja rodzina miała małe stado kóz. Tylko że no nie dawały już zysków więc poszły na rzeźnie. Problem w tym że dla nich rzeźnie zrobiono w ich zagrodzie. Pomyślcie sobie teraz 6 letniego gówniaka patrzącego na bardzo dużą ilość krwi, bardzo dużą ilość zwłok kóz oraz mężczyzny z toporkiem dobijającego kozę. Pamiętam ten dzień i pamiętam moją reakcję, a raczej jej brak. Po prostu stałem i się patrzyłem. Muszę tu jeszcze wspomnieć że mam/miałem dużą też ilość zwierząt domowych typu: psy, koty itp. Warunki miały dobre: dla kotów odgrodzona przestrzeń od psów, wolny garaż, 3 kuwety, oraz kilka misek jedzenia oraz wody lub mleka. Psy mają podobnie. Problem w tym że co pół roku musiałem znów patrzeć jak moja rodzina zakopuje kolejne zwierzę i kolejne i kolejne itd. Nie ważne jak bardzo o nie dbałem jakoś umierały/ znikały. Dziwnie to zabrzmi ale przyzwyczaiłem się do tego: miałem już mniejsze chęci opieki nad zwierzętami. Zacząłem też niektórymi "gardzić", odrzucać ode mnie bo się o nie bałem że znów w jakiś sposób przeze mnie umrą. Jednak kiedy będąc na lvl. 13, mamę kazała poszukać psa( miks owczarka niemieckiego i czegoś jeszcze) trochę się zmieniłem. Poszedłem z kijkiem i latarką. Z kijkiem bo nie asfaltowe drogi a to była zima więc błoto. Znalazłem go gdzieś w rowie (żył), kazał mu pójść do domu: brak odpowiedzi psa. Krzyczę: Neron chodź, wracamy! Brak odpowiedzi psa. lało jeszcze okropnie więc już wkurzony poszedłem za emocjami. Uderzyłem o ziemię kijem obok niego i nakrzyczałem nadal bez odpowiedzi. Wkurzony bez sympatii wobec niego oraz skrupułów zacząłem go bić, dosyć mocno bo po kilku sekundach biegł do domu. Pewnie myślicie że poszedłem do psychologa lub jakoś sam siebie ratowałem. Nie, byłem i jestem w tym bagnie nadal żyję z umiejętnością zadźgania kolegi lub zwierzęcia. Jednak zacząłem z tym walczyć: może nie tak jak powinienem ale jakoś: gry, rysowanie, muzyka (jazz) itp. oraz mój ulubiony czyli tabletki przeciwbólowe. Pewnie się pytacie czy ktoś to zauważył, zareagował. Nie, a jeśli zauważył to hue hue "żarty" pewnie. Zacząłem nienawidzić siebie, tak bardzo że jak nikogo nie ma w domu zakładam maskę na siebie i próbuję czuć że nie jestem sobą. W pierwszej szufladzie po prawo mam nóż którym najchętniej bym się zadźgał. Jak reaguje rodzina? Zacznijmy od tego że jest ona POJEBANA. Mieszkam z matką i babcią. O ojcu nic nie wiedziałem aż po 12 latach mego życia przyjechał ten Janusz i jako najpierw jako partner a jak rok później się okazało stary wpierdolił mi się do mojego życia. Z całej zasranej rodzinny i świata tylko jedna osoba mnie rozumie: moja matka. Mogę z nią porozmawiać o czym chcę i czasami kiedy chcę (ma dużo pracy). Ojciec to Janusz Kowalski, a babcia... ehh pierdoli cały czas co jej telewizja (głównie TVN) albo ksiądz napierdoli do łba. Gdyby nie moja matka to bym już się dawno zajebał a na ścianie napisał: W DUPĘ SOBIE WSADŹ TAKI ŚWIAT. W szkole podstawowej byłem gnębiony bo wyglądałem innaczej: dziwniej. 6 lat bycia cały czas napierdalany jakimś cudem się opłaciły bo poszedłem w miarę do ogarniętego gimnazjum (którego właśnie kończę). Tutaj zacząłem życie od nowa. Nowi znajomi, zainteresowania itp. Z poprzedniej szkoły kilka osób poszło do tej samej co ja ale miałem na nich wyjebane. Byłem z ludźmi którzy byli wreszcie mili, ale nie czułem się sobą. Chciałem być inny ale presja ze strony klasy była dość silna aby mnie zmienić. Zauważyłem to dopiero teraz w 3 roku pod koniec I półrocza. Zrobiłem to co chciałem czyli zamknąłem się w sobie. Na korytarzu podczas przerw siedziałem sobie na podłodze i myślałem.. nad wszystkim. Nad tym co zrobiłem i co zrobię. Jednak to co napisałem wcześniej czyli tabletki przeciwbólowe oraz nóż w szufladzie nie zniknęły. Cały czas ich używam by siebie zaspokoić. Grając też w gry, rysując i słuchając muzyki oczywiście. A co z miłością? Każdy ją przecież miał/ma lub będzie miał. Odpowiem że była ale powiedziałem sobie nie. Jeśli siebie nie umiem uratować to jak mam podtrzymać relację z kimś innym. Nawet teraz nie mam pomocy psychologa bo jestem cipą aby o to poprosić bo reakcja rodziny będzie: CIĘ TO POWALIŁO SYNEK, NA ROBOTĘ POJEDZIESZ TO CI WE ŁBIE POUKŁADA. A matki się boję zapytać bo myślę że straci ona nadzieje wobec mnie. Normalnie interesuję się: historią, polityką itp. ale nie myślę że pójdę w tym kierunku. Pewnie pomyślicie jak mogę takie coś skrywać? Nie wiem ale to robię i mi się udaję: wszyscy uznają mnie za gościa który potrafi powiedzieć jakiś żart, jest miły i pomoże ci jeśli będzie taka potrzeba. A tak naprawdę jestem nieczułym skurwysynem. Tak w sumie zapoznałem się z JBZD (dzięki hard). Zainteresowały mnie najpierw memy a następnie hard. Głównie to wojny oraz tortury zwierząt. Na telefonie mam kilka pobranych. Puszczam je sobie czasami aby przypomnieć że nie zmieniłem ciała i nadal jestem tym pojebem.
0.041821002960205