Koniec

27
Witam wszystkich dzidowców i dzidówy. Jestem już w takim wieku, że często jeżdżę nad morze polezec na plaży, żeby się już przyzwyczajać do piachu. Dlatego ostatnio czytam jakieś książki czy artykuły o tzw "życiu po śmierci" zaciekawił mnie ten temat, ludzi opisujących doświadczenia po przeżyciu śmierci klinicznej, że widzieli światło w tunelu, rozmawiali że zmarłym bliskimi itp. Myślicie, że po śmierci jest coś dalej, czy nie ma już nic? Bo jeśli nagle gaśnie światło i nasza świadomość i dusza znika, to w sumie smutno trochę, bo już nie poznam osobiście Krzysztofa Krawczyka czy malarza Adolfa. Co o tym sądzicie? Dziękuję za uwagę i wypierdalam
Koniec
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Amen

17
Cześć dzidki, nie wiem dlaczego w zasadzie to piszę. Wczoraj zmarł mój tata, za cholere nie mogę sobie z tym dać rady. Myślałem, że będzie o wiele łatwiej. Jestem stary chłop, mam żone i dzieci, nie potrzebuje współczucia, pocieszania, mam znajomych, pzyjaciół i tego pocieszenia i zapewnień mam więcej niż mógłbym udźwignąć. Może piszę to dla Was, może dla kogoś komu to się stanie. Nie warto odkładać rozmowy czy bliskości na kiedyś. Tata miał 66 lat, żyliśmy pod jednym dachem od zawsze, mimo tego że odseperowani to i tak na jednym podwórku, zawsze go było pełno wszędzie. Zawał przyszedł nagle i niespodziewanie, moja reanimacja 25 minut, karetka, miesiąć na intensywnej i finish. Kiedy umierali rodzice znajomych było przykro, gdzieś tam uronili łzę, byli twardzi. Myślałem, że tez taki jestem, od usłyszenia wyroku od lekarza, że to będzie koniec, rycze jak "kurwa bober". KIedy umierały babcie, dziadkowie, przechodziłem obok tego z ciężkim sercem ale bez łez, teraz jestem rozjebany totalnie. Choć mieliśmy odmienne zdania na niejeden temat, choć zdarzały się kłótnie czy ciche dni a nawet tygdnie, uwierzcie mi, jeżeli nie macie jako takiego kontaktu z rodzicami, a jeszcze ich macie, warto spróbować cokolwiek odbudować, bo w ostatniej chwili w głowie pojawia się tak wiele scen z życia, tych pozytywnych, że człowiek nie miał pojęcia, że one gdzieś tam są - nuaka pływania, wspólny wypad w góry za gówniarza, kopanie piłki, czy wspólne koszenie trawy na traktorze... Jeżeli Twoi rodzice to nie totalna patologia, bo i tak się zdarza, zawsze jest coś do powiedzenia. Wiele bym dał za możliwość ostatniej wiadomości, ostatniego wyznania, ale on już nie wróci, jeżeli Wasi jeszcze są, wystarczy wiadomość, cokolwiek, to nic nie kosztuje. Dla własnego sumienia, bo jak odejdą, będzie za późno. A wiem po sobie, że na tego rodzaju czułość, nigdy nie jest ten moment. Jednak nie każdy odchodzi, leżąc na łóżku i rozmawiając z bliskimi. Po zawale przez miesiąc czasu tata był w śpiączce, miał krótkie okresy wybudzenia, ale kontakt był nawet nie na 33%, może na 3%, bez mowy, ruchów, delikatne mrugnięcia oczami w próbie odpowiedzi "tak". Przerażający widok... Człowiek który 2 dni przed atakiem, siedział 10m nad ziemią i ścinał drzewo, biegał, spacerował, jeździł na rowerze... Nie ma reguły kogo pierdolnie następnęgo. Jestem osobą sceptycznie wierzącą, zawierzyłem duszę Bogu, plan był, że jeżeli tata z tego wyjdzie, to ja się nawróce a w lecie pójdę na tygodniową pielgrzymkę do Częstochowy, i wiecie co? Gówno... Jaki Bóg, sprowada na człowieka takie coś? Huj, nie wiem skąd te wypociny, chyba potrzebowałem się wygadać komuś obcemu, a nóż komuś z Was to choć odrobine pomoże, jeżeli trafi go ta popierdolona sytacja...
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.14425110816956