Tak sobie ostatnio myślę, kiedyś było mi żal żuli, że patologia, pijawki społeczne i nieudacznicy życiowi. Nadal ich za to uważam, jednak im dłużej się pracuje jak niewolnik od rana do wieczora 5 dni w tygodniu przez 52 tygodnie w roku i tak przez 40 jebanych lat to sie nasuwa pytanie. Czy oni czasem nie są szczęśliwsi, niż statystyczny "normalny" obywatel? Pomimo swej sytuacji posiadają pełną wolność do tego co robią i kiedy to robią mając w dupie opinie społeczeństwa. Kosztem ich stylu bycia jest oczywiście ich poziom życia, ale mimo wolnie czasami zazdrości się tego, że mają większy poziom swobody niż człowiek, który się czegoś "dorobił".