Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej vol. 2
Kolejna z sytuacji, jaką chcę przytoczyć, od kiedy wprowadzili na mojej uczelni politykę progresywną miała miejsce na 4-tym roku w semestrze zimowym podczas jednych z prowadzonych przeze mnie zajęć w ramach praktyk (cyfrowe metody kształcenia w edukacji, jak wirtualne klasy, gry i różnego rodzaju programy, urządzenia mobilne itp.).
Na pierwszych zajęciach zawsze sprawdzałam obecność i prosiłam o powiedzenie kilku słów o sobie: zainteresowania badawcze, dlaczego studentki wybrały akurat ten kierunek, czy planują pracę w zawodzie po skończeniu studiów itd.
W końcu dotarłam do takiej dziewczyny - Kasi. Po czym ona po przeczytaniu jej imienia i nazwiska oburzyła się, że ona jest osobą niebinarną. Nie wiedziałam jeszcze za bardzo wtedy, o co chodzi, bo nigdy wcześniej nie spotkałam się z niebinarną osobą, więc powiedziałam: "Zrozumiałam Pani Katarzyno. Czy mogłaby Pani opowiedzieć o swoich zainteresowaniach badawczych?". Na co ona, że nie życzy sobie, żeby nazywać ją patrialchalnym misgenderującym imieniem nadanych przez osoby rodzące (nie jestem pewna dalej do końca, czy osoby rodzące to kobieta i mężczyzna czy też dwie kobiety, ale nie wnikałam, kogo ma na myśli, bo musiałam zachować profesjonalizm). I że ona życzy sobie, by zwracać się do niej neutralną ksywką "Mika". Na co odpowiadam jej, że nie mogę do studentów zwracać się po pseudonimie, bo obowiązuje mnie regulamin i etyka, a podczas zajęć jestem zobowiązana się do nich dostosować. Na co ona dalej się wykłóca i że nie będzie współpracować. Usłyszawszy to stwierdziłam, że nie będę jej w takim razie namawiać, żeby parę słów o sobie powiedziała i przeszłam do kolejnej osoby.
Kilka dni później koordynatorka przysyła mi maila, że musimy porozmawiać. Po odwiedzeniu jej w pokoju instytutu okazało się, że wpłynęła na mnie skarga o dyskryminację mniejszości... bo pominęłam osobę niebinarną podczas aktywności grupowej i pytałam wszystkich, tylko nie ją podczas przedstawiania się. Dostałam słowną reprymendę i uwagę, żeby to się już nie powtórzyło. Moje wyjaśnienia dotyczące zachowanie tej osoby na nic się nie zdały, bo podobno pomimo tego powinnam ją zapytać lub POPROSIĆ, żeby powiedziała też coś o sobie, żeby nie czuła się wykluczona i stygmatyzowana.
Na kolejnych zajęciach ta osoba zgłosiła się do odpowiedzi jako jedyna więc powiedziałam: "Proszę, niech Kaś zabierze głos". Na co ona się zbulwersowała, że ją obrażam, bo wsadzam ją w ramy płci męskiej, a ona jest osobą niebinarną. Więc pytam, jak chce, żeby się do niej zwracać, ale bez ksywek. A ona mi na to, że powinnam zapytać ją na pierwszych zajęciach, a teraz to mam się sama domyślać. Pomyślałam, że mimo tego, co mówi zachowuje się jak typowa kobieta, ale zachowałam to dla siebie. Studentka odmówiła odpowiedzi, bo ponoć uraziłam jej uczucia. Pomyślałam, że jak zgłosiła się na ochotnika, to nie będę jej namawiać i zapytam, kto inny odpowie.
Potem okazało się, że wpłynęła kolejna skarga. Za to, że wsadziłam w określone ramy płciowe studentkę niebinarną i przez to czuła się stygmatyzowana i ośmieszana na moich zajęciach. Dobrze chociaż, że tym razem nie stwierdziła, że znowu była pominięta - chociaż tyle dobrego. I dostałam ostrzeżenie, żeby to był ostatni raz.
Na trzecich zajęciach Kaś(si) (?) nie było, ale na czwartych znowu się zgłasza - tym razem jako jedyna osoba znowu. Więc byłam już przygotowana i zwróciłam się do niej po samym nazwisku. Znowu odmówiła odpowiedzi, ale nie wyjaśniła czemu.
Już dwa dni później dostałam wezwanie i informację o usunięciu mnie z tych zajęć, bo nagminnie znęcam się nad osobą niebinarną i że potwierdziły to 4 inne studentki z grupy 18 osób. Na szczęście za wstawiennictwem profesora dostałam inne zajęcia do realizacji w ramach praktyk w semestrze letnim, więc mogłam zrealizować program praktyk i zaliczyć rok. Ale jakim kosztem i ile mnie to nerwów kosztowało...
Na pierwszych zajęciach zawsze sprawdzałam obecność i prosiłam o powiedzenie kilku słów o sobie: zainteresowania badawcze, dlaczego studentki wybrały akurat ten kierunek, czy planują pracę w zawodzie po skończeniu studiów itd.
W końcu dotarłam do takiej dziewczyny - Kasi. Po czym ona po przeczytaniu jej imienia i nazwiska oburzyła się, że ona jest osobą niebinarną. Nie wiedziałam jeszcze za bardzo wtedy, o co chodzi, bo nigdy wcześniej nie spotkałam się z niebinarną osobą, więc powiedziałam: "Zrozumiałam Pani Katarzyno. Czy mogłaby Pani opowiedzieć o swoich zainteresowaniach badawczych?". Na co ona, że nie życzy sobie, żeby nazywać ją patrialchalnym misgenderującym imieniem nadanych przez osoby rodzące (nie jestem pewna dalej do końca, czy osoby rodzące to kobieta i mężczyzna czy też dwie kobiety, ale nie wnikałam, kogo ma na myśli, bo musiałam zachować profesjonalizm). I że ona życzy sobie, by zwracać się do niej neutralną ksywką "Mika". Na co odpowiadam jej, że nie mogę do studentów zwracać się po pseudonimie, bo obowiązuje mnie regulamin i etyka, a podczas zajęć jestem zobowiązana się do nich dostosować. Na co ona dalej się wykłóca i że nie będzie współpracować. Usłyszawszy to stwierdziłam, że nie będę jej w takim razie namawiać, żeby parę słów o sobie powiedziała i przeszłam do kolejnej osoby.
Kilka dni później koordynatorka przysyła mi maila, że musimy porozmawiać. Po odwiedzeniu jej w pokoju instytutu okazało się, że wpłynęła na mnie skarga o dyskryminację mniejszości... bo pominęłam osobę niebinarną podczas aktywności grupowej i pytałam wszystkich, tylko nie ją podczas przedstawiania się. Dostałam słowną reprymendę i uwagę, żeby to się już nie powtórzyło. Moje wyjaśnienia dotyczące zachowanie tej osoby na nic się nie zdały, bo podobno pomimo tego powinnam ją zapytać lub POPROSIĆ, żeby powiedziała też coś o sobie, żeby nie czuła się wykluczona i stygmatyzowana.
Na kolejnych zajęciach ta osoba zgłosiła się do odpowiedzi jako jedyna więc powiedziałam: "Proszę, niech Kaś zabierze głos". Na co ona się zbulwersowała, że ją obrażam, bo wsadzam ją w ramy płci męskiej, a ona jest osobą niebinarną. Więc pytam, jak chce, żeby się do niej zwracać, ale bez ksywek. A ona mi na to, że powinnam zapytać ją na pierwszych zajęciach, a teraz to mam się sama domyślać. Pomyślałam, że mimo tego, co mówi zachowuje się jak typowa kobieta, ale zachowałam to dla siebie. Studentka odmówiła odpowiedzi, bo ponoć uraziłam jej uczucia. Pomyślałam, że jak zgłosiła się na ochotnika, to nie będę jej namawiać i zapytam, kto inny odpowie.
Potem okazało się, że wpłynęła kolejna skarga. Za to, że wsadziłam w określone ramy płciowe studentkę niebinarną i przez to czuła się stygmatyzowana i ośmieszana na moich zajęciach. Dobrze chociaż, że tym razem nie stwierdziła, że znowu była pominięta - chociaż tyle dobrego. I dostałam ostrzeżenie, żeby to był ostatni raz.
Na trzecich zajęciach Kaś(si) (?) nie było, ale na czwartych znowu się zgłasza - tym razem jako jedyna osoba znowu. Więc byłam już przygotowana i zwróciłam się do niej po samym nazwisku. Znowu odmówiła odpowiedzi, ale nie wyjaśniła czemu.
Już dwa dni później dostałam wezwanie i informację o usunięciu mnie z tych zajęć, bo nagminnie znęcam się nad osobą niebinarną i że potwierdziły to 4 inne studentki z grupy 18 osób. Na szczęście za wstawiennictwem profesora dostałam inne zajęcia do realizacji w ramach praktyk w semestrze letnim, więc mogłam zrealizować program praktyk i zaliczyć rok. Ale jakim kosztem i ile mnie to nerwów kosztowało...