Patologiczne wspomnienia z dzieciństwa, część 2

12
Po waszym entuzjastycznym przyjęciu pierwszej części, postanowiłem wrzucić kolejną.

1. Test twardości

Toczyliśmy wojny z sąsiednią ulicą, gdzie mieszkała jeszcze większa patologia niż my. Każde przypadkowe spotkanie kończyło bijatyką albo bitwą artyleryjską przy użyciu kamieni. Raz wpadliśmy na grupę wrogów, było ich więcej i byli starsi od nas.
- Jesteście twardzi? - zapytali.
- Jesteśmy!
Dostaliśmy więc wybór - albo wpierdol, albo rozbieramy się do gaci i wchodzimy w pokrzywy. Walka nie miała sensu, uciekać się nie dało, więc rozbieramy się i idziemy w pokrzywy, które były wyższe od nas. W ostatniej chwili, gdy już mieliśmy wejść, jeden z tamtych woła:
- Dobra, wystarczy. Ubierajcie się i spierdalajcie.
Takiego wroga się szanuje.

2. Petardy

Odpusty kościelne były idealną okazją by zaopatrzyć się w petardy. Oprócz legendarnych piccolówek i achtungów kupowaliśmy też śmierdziuchy. Były to kulki, które nie wybuchały, tylko emitowały kolorowy i śmierdzący dym. Najlepszą zabawą było wrzucanie tych śmierdziuchów do tramwajów. Wyzwaniem było nie wrzucić przez drzwi na przystanku, bo to każdy potrafi, tylko wrzucić przez okno do jadącego tramwaju. Najgrubszą akcję przeprowadził jednak kolega. Były takie petardy, które wybuchały dwa razy - JEB ... kilka sekund ... JEB. Akurat byliśmy obok przychodni. Kolega otworzył drzwi, odpalił i wrzucił. Wyobrażam sobie reakcję ludzi w środku. JEB - coś wybuchło, co jest?! Kilka sekund, uspokojenie i nagle drugie JEB!

3. Sobie sram, tu i tam

Czasami człowieka przycisnęło poza domem, a jak niektórzy wiedzą, były to czasy kiedy wychodziło się z domu rano i wracało dopiero na obiad, po czym wychodziło się i wracało na noc. Do srania mieliśmy miejscówkę za garażami. Ktoś tam wyrzucił stertę zużytych kafelków. Nie wiem, kto rozpoczął tę praktykę, ale generalnie srało się na kafelek, po czym rozklejało się to gównie na tylnej ścianie garażu. Nazywaliśmy to "Muzeum klopów", gdyż wyglądało jak galeria sztuki. Innym miejscem była ścieżka wydeptana w okolicznym zagajniku, którą dość często chodzili ludzie. Tam srało się po prostu na ścieżce. Dwóch stało na straży, trzeci srał. Dbaliśmy o to, żeby zawsze było tam nasrane i monitorowaliśmy, czy ktoś aby nie wdepnął. Dość często wdeptywali :D

Ciąg dalszy, jeśli chcecie, nastąpi.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Polskie osiedle, lata 90

16
Kilka moich patologicznych wspomnień z dzieciństwa. Wszystko było ponad 20 lat temu.

1. Cytat

Na jednej ławce na osiedlu przesiadywali dziadkowie. Któregoś dnia starszy kolega namówił mnie, żebym powiedział im wierszyk:

Dzień dobry, cytuję.
Wy stare, zdziadziałe chuje.

Zrobiłem to. Podszedłem, ukłoniłem się, wyrecytowałem i uciekłem, zanim zdążyli zareagować.


2. Frytki

Wszystkie dzieciaki na osiedlu trzymały się razem, oprócz jednego. Chodził taki dziwny i unikał nas. Ten sam kolega, co wyżej, namówił mnie żebym podszedł i zapytał, czy lubi frytki. Miało to wyglądać następująco:
- Lubisz frytki?
- Tak - no bo któż nie lubi frytek?
- To zrobię ci frytki z zębów!
I w tym momencie miałem go uderzyć pięścią w twarz. Udało się w połowie. Podszedłem i zapytałem, ale dziwny kolega swoim zwyczajem nie odpowiedział na moje pytanie.
- Lubisz frytki?
...
- No lubisz czy nie?
...
Pomyślałem...
- Bo jak lubisz, to zrobię ci frytki z zębów!
Wysprzęgliłem mu w ryj i oddaliłem się wesół. No, może pół wesół.

3. Balonik

Zwiedzając łączno-leśne ostępy naszego osiedla znaleźliśmy leżący na ziemi balonik, wypełniony niewielką ilością białego płynu. Kolega, ten od dwóch wcześniejszych historii, wziął go i nadmuchał. Zabraliśmy balon na osiedle i tam, od starszych kolegów, dowiedzieliśmy się co to jest i do czego służy. Z perspektywy czasu cieszę się, że kolega nadmuchał go sam, a nie próbował namówić mnie do tego, bo byłem dość podatny na jego wpływy.

Na dzisiaj wystarczy. Jak się podoba, to będzie więcej.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.16722702980042