Najtragiczniejszy wypadek kolejowy w historii

5

Godzina 23:10 czasu moskiewskiego, 3 czerwca 1989 roku.

Maszynista jednego z pociągów Kolei Transsyberyjskej
zameldował: "Wchodzę z rejon silnego zamglenia".

Tymczasem na jednym z odcinków gazociągu Zachodnia Syberia - Ural -Powołże tego samego wieczoru doszło do rozszczelnienia.

Pęknięcie o długości ok. jednego metra powstało w miejscu gdzie
rurociąg niemal stykał się z torowiskiem. Szybko ulatniający się gaz
nie mógł się rozpłynąć z powietrzu, gdyż miejsce jego ucieczki
znajdowało się w niewielkiej kotlince.
Zbierając się w jednym punkcie przez wiele godzin, dotarł w końcu do położonego
wyżej nasypu kolejowego.


Noc z 3 na 4 czerwca 1989 r.

W siedzibie Dowództwa Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej (NORAD) panuje spokój. Nagle rozlega się sygnał alarmowy, wskazujący na atak atomowy na terytorium Związku Radzieckiego, gdzieś w słabo
zamieszkałym rejonie południowego Uralu.
Początkowe podniecenie studzi jednak po chwili komunikat - to nie uderzenie jądrowe, nie ma impulsu elektromagnetycznego charakterystycznego dla wybuchu bomby atomowej.
To jedynie zwykła eksplozja, choć o niespotykanej dotąd sile. Dopiero po kilku godzinach świat dowiaduje się, że w okolicy miasta Ufa doszło do największej w dotychczasowej historii katastrofy kolejowej, w wyniku której śmierć poniosło wg oficjalnych danych 557 osób.
Żródła nieoficjalne mówią nawet o 800 ofiarach śmiertelnych.
Nad miejscem katastrofy wzniósł się słup dymu na kształt grzyba
atomowego widziany z odległości 100 km.

Bogactwem Związku Sowieckiego (tak jak i obecnej Rosji) były obfite
złoża surowców naturalnych. Z tej racji całe terytorium przecinały
liczne rurociągi, którymi transportowano ropę naftową i gaz ziemny.
Typowy dla ojczyzny komunizmu bałagan i pośpiech spowodowany
narzucanymi odgórnie planami, skutkował lekceważeniem podstawowych
zasad bezpieczeństwa. Pomimo zagrożenia rozszczelnieniem i ewentualnym
zapłonem łatwopalnych gazów, rurociągi budowano często w miejscach gęsto zaludnionych, a także wzdłuż linii komunikacyjnych. 30 lat temu doszło do tragedii, której przyczyną były zarówno zaniedbania, jak i fatalny zbieg okoliczności.

Pociągi w chmurze gazu

Wieczorem czasu miejscowego, 3 czerwca 1989 r., ze stacji kolejowej w
mieście Adler wyjechał pociąg pasażerski nr 211 zmierzający do
Nowosybirska. Analogiczny skład o nr 212 mniej więcej o tej samej
porze wyruszył w przeciwnym kierunku. W obu było w sumie – według oficjalnych danych - 1284 pasażerów, w tym 383 dzieci. Zaczęły się wakacje i większość z nich zmierzała na kolonie nad Morzem Czarnym.
Nigdy jednak tam nie dotarły, podobnie jak młodzi hokeiści Traktora
Czelabińsk, nagrodzeni urlopem za osiągnięcie dobrych wyników w
ligowych rozgrywkach. Ich życie dobiegło końca podczas tej czerwcowej nocy.



Ok. godziny 23.10 czasu moskiewskiego maszynista jednego z pojazdów
zameldował: "Wchodzę z rejon silnego zamglenia". Rzekoma mgła była właśnie chmurą gazu, która od paru godzin zalegała nad feralnym odcinkiem Kolei Transsyberyjskiej. Z przeciwnego kierunku w tym samym momencie nadjechał drugi z pociągów. Oba składy zgodnie z rozkładem nie powinny były się spotkać w tym rejonie, a 35 km dalej, lecz zadecydowało spóźnienie, jakie miał jeden z nich.

Jak ustalili badający katastrofę specjaliści,(ja nie widzę tu zależności-przyczyną wybuchu mógł być choćby niedopałek paierosa wyrzucony przez okno) gdyby w obłok gazu
pociągi wjechały pojedynczo, wówczas nie doszłoby do zapłonu. Do ich minięcia doszło właśnie w najgorszym miejscu, mimo że winno było to nastąpić znacznie dalej. Nigdy nie zostało w pełni
ustalone co konkretnie doprowadziło do tragedii, ale
najprawdopodobniej przyczyna leżała w jednej iskrze, która wyleciała spod kół mijających się pociągów. Od niej zapłonął cały zebrany w kotlinie gaz.

Ludzie płonęli jak zapałki

Kula ognia w ułamku sekundy objęła swym zasięgiem pobliskie torowisko.
Oba składy zostały dosłownie zdmuchnięte z nasypu, a następnie
pochłonięte przez gwałtownie rozszerzającą się strefę wybuchu. Siła eksplozji była na tyle ogromna, że w promieniu kilku kilometrów w położonych nieopodal wsiach wyleciały wszystkie szyby w oknach.
Temperatura w centrum osiągnęła tak wysoką wartość, że część ludzi zostało spopielonych. Nad miejscem katastrofy wzniósł się słup dymu na kształt grzybaatomowego widziany z odległości 100 kilometrów.

Wybuch objął obszar o powierzchni 2,5 kilometra kwadratowego, niszcząc 350 metrów torów kolejowych, 17 km linii trakcyjnych i 38 wagonów, które zostały wręcz zmiażdżone powstałą falą uderzeniową.

Jedna z ocalałych pasażerek, jadąca na końcu jednego ze składów, wspominała: "Wydawało mi się, że to jakiś koszmarny sen: na mojej ręce pali się i schodzi skóra, pod nogami czołga się objęte ogniem dziecko,
W moim kierunku idzie z rozpostartymi rękami żołnierz z pustymi
oczodołami, za nim kobieta która nie może ugasić swych włosów, a w przedziale nie ma już półek, ani drzwi, ani okien." Siła eksplozji
osiągnęła wartość równą co najmniej 200 tonom trotylu, ale nie brak głosów że mogła mieć nawet 12 kiloton – tyle co atak atomowy na Hiroszimę.

Pierwsi na ratunek przybyli okoliczni mieszkańcy, potem dołączyli do nich żołnierze, medycy, służby ratunkowe. Zastali przerażający widok.
Objęte ogniem wagony, zgruchotane elementy trakcji i torowiska, a
wśród nich ciała tych, którzy spalili się żywcem. Świadkowie
wspominali wręcz, że ludzie płonęli jak zapałki.

Do katastrofy tych rozmiarów nikt nie był przygotowany – brakowało
helikopterów do przewożenia rannych, a nawet środków pierwszej pomocy.
Według oficjalnych danych na miejscu zginęło 258 pasażerów, kolejnych
317 zmarło w szpitalach, często w strasznych cierpieniach. Wśród ofiar
było wiele dzieci, gdyż zajmowały one głównie wagony centralne,
najbardziej zniszczone w wyniku wybuchu. Te zaś, które przeżyły,
zostały inwalidami.

Dokładnej liczby ofiar nie zna nikt, ale według różnych nieoficjalnych źródeł liczba ofiar waha się od prawie 600 do nawet 800 zabitych.

Parę godzin po katastrofie do Ufy przyleciał sam Michaił Gorbaczow, a
za nim z Moskwy przybyli lekarze specjaliści, aby zająć się
poszkodowanymi. Jak przyznawali później, pomimo wielu lat praktyki, po raz pierwszy mieli do czynienia z aż taką liczbą ciężko poparzonych i rannych.

Żołnierze pracujący na miejscu tragedii jeszcze przez wiele dni
wydobywali z poskręcanych i zmiażdżonych elementów kolei ludzkie szczątki, które wywożono następnie na otoczony wysokim płotem i
kordonem milicji cmentarz w Ufie.

Przyczyny katastrofy

Poszukiwanie przyczyn katastrofy zaczęło się niemal natychmiast.
Pierwszą wersją był akt terroru, lecz szybko została ona odrzucona,
gdyż w rejonie Ufy nie było żadnych organizacji terrorystycznych
zdolnych do przeprowadzenia ataku na taką skalę.

Śledztwo, które toczyło się w kolejnych latach wykryło za to szereg
zaniedbań przy budowie gazociągu Zachodnia Syberia – Ural – Powołże.
Okazało się, że w czasie prowadzonych w pośpiechu prac,
najprawdopodobniej doszło do naruszenie koparką lub innym ciężkim sprzętem rury, doprowadzając do powstania rysy, a następnie otworu, którym wydobywał się gaz.

Poza tym wiele błędów miało miejsce jeszcze w fazie projektowania,
m.in. nie zamontowano urządzeń, które mogłyby wykryć nagły wyciek gazu i pozwolić na szybkie odcięcie zagrożonego odcinka. Zlekceważono podstawowe zasady bezpieczeństwa czego dowodem było to, iż aż w 14 miejscach gazociąg przecinał linie kolejowe, w kilku innych zaś przebiegał blisko wsi, miasteczek, a nawet dużych miast. W ciągu czterech lat doszło też do 50 innych awarii, ale bez tragicznych skutków, dlatego pomijano je milczeniem.

Śledztwo zataczało coraz szersze kręgi, obejmując już nawet
kierownictwo całego gazociągu i biura projektowego. Może właśnie
dlatego zostało nagle przerwane i zakończone skazaniem jedynie
dziewięciu osób. Najwyższy wyrok to 5 lat więzienia.

Źródła: https://en.wikipedia.org/wiki/Ufa_train_disaster
https://www.themoscowtimes.com/2019/06/04/on-this-day-ufa-train-disaster-a65865
https://opinie.wp.pl/25-rocznica-katastrofy-pod-ufa-najwiekszego-wypadku-kolejowego-w-historii-6126019545073793a

https://www.youtube.com/watch?v=3PzvnDfXGs8



Wypadek w elektrowni jądrowej Three Mile Island

8

28 marca 1979 r. a więc niemal dokładnie 7 lat przed katastrofą w Czarnobylu, doszło do częściowego stopienia rdzenia reaktora TMI-2. Elektrownia była wyposażona w dwa bloki energetyczne z reaktorami typu PWR (Pressurized Water Reactor - reaktor wodny ciśnieniowy) - lekkowodnymi, ciśnieniowymi, posiadającymi dwa obiegi robocze (pierwotny i wtórny) i pełną obudowę bezpieczeństwa. Co ciekawe, do awarii doszło 12 dni po premierze słynnego filmu "Chiński syndrom", opowiadającym o możliwości awarii w elektrowni jądrowej, zniszczenia reaktora i jego wtopienia w grunt, łącznie z przeniknięciem całej kuli ziemskiej na wylot (sic!). Wypadek, odpowiednio podgrzewany przez media, budził więc zrozumiałe emocje i powszechny strach. Przyczyną awarii, którą sklasyfikowano jako 5 stopień w skali INES, były wady konstrukcyjne układów elektrowni i błędy operatorów.

Pierwszym wydarzeniem, które zapoczatkowało awarię ok. 4.00 rano, było przypadkowe zalanie wodą układu pneumatycznego, kontrolującego pracę pomp wtórnego obiegu wody w drugim bloku energetycznym. W wyniku zatrzymania pracy pomp gwałtownie zmalało przekazywanie ciepła z obiegu pierwotnego do wtórnego, co pociagnęło za sobą spowolnienie wytwarzania pary i zatrzymanie turbogeneratora. Nastąpił gwałtowny wzrost temperatury i ciśnienia w obiegu pierwotnym. Uruchomiona została procedura SCRAM (awaryjnego wygaszenia reaktora), w wyniku której została zatrzymana reakcja łańcuchowa, ale rdzeń nadal produkował tzw. ciepło powyłączeniowe, które nie mogło być odprowadzone z powodu zatrzymania cyrkulacji w obiegu wtórnym. Automatycznie uruchomione zostały pompy awaryjnego systemu chłodzenia (UACR) i pompy pomocniczego układu zasilania w wodę wytwornicy pary w obiegu wtórnym. Zawory na rurociagach tych ostatnich nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności były zamknięte tydzień wcześniej, podczas prac konserwacyjnych. Natomiast wskaźnik, który miał informować o tym operatorów był na pulpicie... zakryty samoprzylepną karteczką i nikt nie zwrócił uwagi na to co pokazuje. Operatorzy byli przekonani, że zawory są otwarte tak jak to było zawsze, ale tak jednak nie było i pracujące pompy nie dostarczały wody do wytwornicy pary, przez co nie mozna było odprowadzić ciepła z obiegu pierwotnego.

W wyniku wzrostu temperatury i ciśnienia w obiegu pierwotnym otworzył się automatyczny zawór zrzutowy na szczycie stabilizatora ciśnienia, którego zadaniem było upuszczenie nadmiaru pary, aby zapobiec rozerwaniu rurociągów. Z powodu jego wady konstrukcyjnej nie zatrzasnął się on jednak z powrotem, choć do sterowni został przekazany sygnał, że zawór został zamknięty. Operatorzy byli nieświadomi, że przez wciąż otwarty zawór zrzutowy cały czas ucieka z obiegu pierwotnego chłodziwo. Zaczęło się ono skraplać i wypełniać zbiornik chłodzący skropliny. Operatorzy odbierali sygnały z czujników w stabilizatorze ciśnienia, że jest on coraz bardziej wypełniony wodą. Starając się nie dopuścić do tego by przepełnić obieg pierwotny i by nie zanikła wymagana do pracy stabilizatora objętość pary (stanowiąca niejako buforową przestrzeń w obiegu pierwotnym), postanowili zmniejszyć napływ wody do reaktora. Zatrzymali więc pompy awaryjnego układu chłodzenia. Wskaźnik poziomu wody w stabilizatorze ciśnienia "zwariował", gdyż w wyniku otwartego zaworu zrzutowego woda (w postaci pary) uciekała w szybkim tempie, a operatorzy widzieli, że poziom wody w obiegu nadal wzrasta. Operatorzy włączyli więc system... usuwający nadmiar wody z obiegu, tym samym przyspieszając jego osuszanie. Wreszcie zorientowali się, że zawory pomp pomocniczego układu zasilania w wodę wytwornicy pary są zamknięte i po ich otwarciu i przywróceniu cyrkulacji w obiegu wtórnym, z obiegu pierwotnego można było odbierać ciepło, a poziom wody w stabilizatorze ciśnienia zaczął opadać. Niestety, nadal nikt nie zorientował się, że otwarty jest zawór zrzutowy, co doprowadziło do dalszego spadku ciśnienia i wrzenia chłodziwa w obiegu pierwotnym. Powstanie pęcherzyków pary spowodowało wpadnięcie pomp cyrkulacyjnych w wibracje grożące ich zniszczeniam, wobec czego operatorzy wyłączyli je, pozostawiając obieg chłodziwa na zasadzie konwekcyjnej. Pęcherz pary wypełnił zbiornik chłodzący skropliny, w wyniku czego uległ on uszkodzeniu i radioaktywna woda zaczęła się wylewać w budynku hali reaktora. Wywołało to alarm radiacyjny. Woda w reaktorze zaczęła odparowywać jeszcze szybciej, para nadal uciekała przez otwarty zawór zrzutowy, w wyniku czego odsłonięta została górna część rdzenia. Para wypełniająca przestrzenie pomiedzy prętami paliwowymi wzmagała intensywność reakcji łańcuchowej, wytwarzało się coraz więcej ciepła, którego nie można było odprowadzić. W wyniku reakcji pary wodnej z cyrkonowymi koszulkami prętów paliwowych, a także wysokiej temperatury doszło do rozłożenia jej na tlen i wodór. Odsłonięte pręty paliwowe zaczęły się topić, zniszczeniu uległy cyrkonowe koszulki, woda zetknęła się bezpośrednio z paliwem, przez co została jeszcze silniej skażona.

O 6.00 rano pracę podjęła nowa zmiana, która zauważyła, że temperatura w reaktorze jest zbyt wysoka. Otwarto zawór bezpieczeństwa i zamknięto dodatkowy zawór odcinający, co spowodowało obejście uszkodzonego zaworu zrzutowego i uszczelnienie obiegu pierwotnego, ale do tego czasu do budynku reaktora wyciekły już duże ilości silnie radioaktywnej wody. Doszło również do eksplozji nagromadzonego wewnątrz budynku wodoru, co wywołało obawy, ze obudowa bezpieczeństwa może ulec zniszczeniu. O 7.00 ogłoszono alarm w elektrowni, o 7.24 stan zagrożenia. W niedalekim Harrisburgu, stolicy Pensylwanii, o 9:00 poinformowano o kryzysie przez radio. Doszło do publikacji szeregu zniekształconych informacji i powstania atmosfery paniki. Ludzie zaczęli masowo opuszczać okolicę elektrowni.

Ok. 20.00 pracę podjęły główne pompy obiegu wtórnego, temperatura reaktora zaczęła się obniżać. Ok. 1/3 rdzenia uległo stopieniu, a reszta powaznemu uszkodzeniu, zniszczone fragmenty prętów paliwowych opadły na dno zbiornika reaktora. Do środowiska wydostała się niewielka ilość promieniotwórczych pierwiastków, w tym jodu-131, kryptonu i ksenonu. W ciągu kilku dni usunięto wodór z wnętrza zbiornika reaktora. Pocieszające było to, że obudowa bezpieczeństwa reaktora spełniła swoje zadanie i uszkodzony rdzeń pozostał w całości w jej wnętrzu. Nikt również nie zginął, ani nie został poważniej napromieniowany. Wypadek jednak zahamował budowę nowych elektrowni jądrowych w USA.

Atomowe miasto Kysztym. Fabryka śmierci.

4

Już w 1957 roku w ZSRR doszło do poważnej awarii nuklearnej. Oficjalnie, w wyniku katastrofy zmarło ponad 200 osób, a blisko pół miliona zostało narażonych na działanie promieniowania. Podobnie jak w wypadku katastrofy w Czarnobylu, sowieckie władze chciały ukryć prawdę o wydarzeniach z regionu Czelabińska. Rosjanie przyznali się do katastrofy kysztymskiej dopiero w 1992 roku.
1 maja 1960 roku amerykański samolot rozpoznania U-2 wystartował z Peszawaru w Pakistanie i skierował się w przestrzeń powietrzną ZSRR. Znajdujący się za jego sterami Francis Gary Powers miał za zadanie sfotografować sowiecki kompleks chemiczny Majak, a po wykonaniu misji wylądować w Finlandii.
Pilot znalazł się jednak w śmiertelnej pułapce. W okolicach Swierdłowska dosięgły go rakiety ziemia-powietrze D-75 Dźwina. Jego maszyna została zestrzelona, a on sam dostał się do niewoli. Komuniści oskarżyli go o szpiegostwo, a następnie skazali na trzy lata więzienia i siedem lat ciężkich robót. Po dwóch latach Powers zdołał wrócić do wolnego świata – w Poczdamie wymieniono go za agenta KGB pułkownika Williama Fishera.
Jakie sekrety skrywał Majak, na zdjęciach którego tak zależało Amerykanom?

Tajemnica Uralu
Majak (mаяк ros. latarnia morska) do 1992 roku pozostawał tajnym obiektem badawczym oznaczanym jako: Czelabińsk-40, Czelabińsk-65 oraz Oziorsk-817. Próżno było szukać tego miejsca na mapach. Sam kompleks znajduje się 15 km na wschód od Kysztymy, 70 km na północ od Czelabińska, a najbliżej położone miasto to Oziorsk. W czasach ZSRR stanowił największy kombinat chemiczny produkujący materiały rozszczepialne do sowieckiej broni nuklearnej.
Na jego terenie do dzisiaj znajdują się reaktory atomowe, zakłady przetwórcze oraz miejsca składowania odpadów radioaktywnych. W przeszłości doszło tam do wielkich katastrof ekologicznych związanych z niekontrolowanymi uwolnieniami radiacji.
Początek budowy kompleksu chemicznego datuje się na rok 1945. Do pracy wykorzystano tysiące więźniów z różnych obozów i gułagów, których w tamtych czasach w ZSRR nie brakowało. Prace posuwały się jednak bardzo powoli ze względu na koszmarne warunki tam panujące. Zakłady rozmieszczone są na powierzchni około 90 tyś. km2. W czasie swej świetności zatrudniały około 17 tys. osób. Wszyscy pracownicy zamieszkiwali zamknięte miasto.
W Majaku wybudowano pierwszy reaktor jądrowy w ZSRR. Został on uruchomiony 19 czerwca 1948 roku. Niedługo później z całego dostępnego komunistom uranu wyprodukowano w nim pierwszą sowiecką bombę atomową, którą zdetonowano 29 sierpnia 1949 roku na poligonie w Semipałatyńsku. Reaktor został ostatecznie wyłączony w 1987 roku.
Oprócz reaktorów w kompleksie znajdują się jeszcze zakłady przetwórcze. Zajmują się one przetwarzaniem i wzbogacaniem izotopów na cele militarne, a od 1976 roku również na cele cywilne, czyli na przykład jako paliwo do lodołamaczy. W wyniku prowadzonych procesów technologicznych w Majaku uzyskuje się średnio z 1 tony paliwa: 50 m3 odpadów wysokoaktywnych, 150 m3 odpadów średnioaktywnych oraz 2 tys. m3 odpadów niskoaktywnych.
Na terenie kompleksu istniało również pięć zakładów do produkcji zestawów paliwowych dla reaktorów z paliwa typu MOX (wytworzone z dwutlenku plutonu i dwutlenku uranu). Dwa z nich zostały zamknięte, dwa działają do dzisiaj, a piąty nigdy nie został dokończony.
Składowisko odpadów
Procesy technologiczne – szczególnie wykorzystywane przy zastosowaniach wojskowych i przetwórczych – skutkowały powstaniem ogromnej ilości odpadów radioaktywnych. Odpady te dzielimy na ciekłe oraz stałe, natomiast w poszczególnych stanach skupienia na: niskoaktywne, średnioaktywne i wysokoaktywne.
Odpady ciekłe – w latach od 1949 do 1951 wszystkie płynne odpady były wlewane bezpośrednio do pobliskiej rzeki o nazwie Tecza. Jej woda poprzez Iset, Toboł, Irtysz i Ob wpada do Morza Karskiego. System rzeczny ma łącznie długość około 1000 km.
W momencie, w którym stwierdzono, że wylewanie odpadów do rzeki spowodowało skażenie tak olbrzymiego obszaru, zaczęto pompować odpady do pobliskiego jeziora Karaczaj. Aby uniknąć dalszego zanieczyszczania wód, postanowiono o budowie systemu specjalnych zbiorników i tam. W 1953 roku wybudowano tymczasowe składowisko odpadów. Są one do dzisiaj magazynowane w kontenerach różnych konstrukcji, zarówno metalowych, jak i betonowych. Systematycznie podlegają one procesowi zeszkliwienia.
Pierwszy zbiornik został utworzony w 1951 roku poprzez zbudowanie tamy poniżej jeziora Kyzyłtasz. Dalsze zbiorniki rezerwowe powstały na podobnej zasadzie w latach 1956, 1963 i 1964. Napawa grozą fakt, że od kilku lat poziom wody w Teczy ciągle się podnosi, bowiem w przypadku powodzi możemy mieć do czynienia z katastrofą ekologiczną na niespotykaną dotąd skalę.
Widok z
Pod koniec roku 1951 zaczęto pompować wszystkie odpady (łącznie z wysokoaktywnymi) do zbiornika nr 9 – czyli do jeziora Karaczaj. Praktyka ta trwała do końca 1953 roku, od kiedy to odpady o wysokiej aktywności zaczęto magazynować w tymczasowym składowisku na terenie kombinatu. Od tego czasu do jeziora wylewane był już tylko odpady średnioaktywne.
Przez wieloletnie wlewanie odpadów radioaktywnych do zbiornika doszło do zanieczyszczenia wód gruntowych. Znajdują się ona na obszarze około 10 km2 o kształcie przypominającym soczewkę i głębokości do 100 m. Jednocześnie wraz z wodami gruntowymi zanieczyszczenie radioaktywne przeniosło się na północ i północny wschód – w kierunku zbiorników nr 2 i nr 3 oraz rzeki Mishelyak.
Jezioro Stare Błoto, które leży w odległości 5 km na północ od jeziora Karaczaj, powstało poprzez usypanie tamy ziemnej. Ma pojemność 35 tys. m3 i powierzchnię 0,17 km2. Do niego były wylewane odpady radioaktywne o średniej aktywności. Jego skażenie w roku 1990 wynosiło 4000 TBq (terabekereli).
Odpady stałe – w Majaku wyprodukowano około 500 tys. ton stałych odpadów radioaktywnych. Składa się na to ok. 25 tys. ton odpadów wysokoaktywnych, 300 tys. ton odpadów średnioaktywnych i 150 tys. ton odpadów niskoaktywnych. Obecnie ich produkcja zmniejszyła się i wynosi około 2,5 tony na rok. Odpady składowane są w 24 różnych podziemnych sedymentach, a ich radioaktywność wynosi 481 000 terabekereli. Oprócz tego odpady radioaktywne stałe są spalane w 203 specjalnych rowach, a pozostałości pokrywane warstwą gliny. Rowy znajdują się w 30 miejscach specjalnego przeznaczenia.
Niekontrolowane uwolnienia radiacji
Na terenie kompleksu Majak przez lata działalności dochodziło do szeregu niekontrolowanych uwolnień radiacji. Przyczynami były: niewiedza, głupota ludzka, niedbalstwo, zaniechania, a także usterki techniczne.
W latach od 1948 do 1951 odpady radioaktywne były wlewane bezpośrednio do Teczy. Wprawdzie rzeka zasilana jest nimi w dalszym ciągu, lecz w tamtym okresie pompowano do niej również odpady wysokoaktywne. Ze względu na utajnienie projektu ludność cywilna nie była informowana o skażeniach. Nie prowadzono działań zapobiegawczych. Mieszkańcy osad znajdujących się poniżej kompleksu wykorzystywali więc wodę rzek w celach spożywczych i sanitarnych. Następstwa były katastrofalne. Znać o sobie dawał przewlekły syndrom popromienny: wzrastała zachorowalność na nowotwory, skracała się średnia długość życia, spadała jego jakość – pojawiły się mutacje genetyczne, rodziły się dzieci zniekształcone, dysfunkcyjne, oligofreniczne.

Katastrofa kysztymska
Największe uwolnienie odpadów to tak zwana katastrofa kysztymska z 1957 roku. Samo miasto Kysztym ma z nią niewiele wspólnego, znajduje się jednak najbliżej kompleksu Majak – i z tego powodu trafiło ono do mediów (przypomnijmy, że w ówczesnych realiach zakłady były ściśle tajnym obiektem, który nie figurował na mapach). Bliżej jest jeszcze Oziorsk – wówczas miasto zamknięte, zamieszkane w większości przez pracowników kombinatu.
Rosja oficjalnie przyznała się do katastrofy dopiero w 1992 roku, już po rozpadzie ZSRR. Wiedzę o katastrofie (oprócz osób uprawnionych) posiadali chociażby pracownicy służby zdrowia i biolodzy. Zauważali oni wprawdzie wzrost zachorowań na nowotwory i inne syndromy świadczącego napromieniowaniu, lecz bali się mówić o tym głośno, lub byli zobowiązywani do milczenia.
Jak doszło do tragedii? Od kiedy odpady wysokoaktywne przestały być wlewane do Teczy, zaczęto składować je w różnorakich pojemnikach o konstrukcji stalowej. Umieszczano je pod ziemią, na głębokości około 8 metrów w specjalnie przygotowanych bunkrach, które miały pojemność 300 m3. Mogło się ich tam pomieścić nawet do 20. Bunkier miał betonowe ściany grubości 1,5 metra i takiej samej grubości pokrywę.

29 września 1957 roku o godzinie 16:20 doszło do eksplozji z siłą 75 ton trotylu - betonowa pokrywa zbiornika została odrzucona na odległość ponad 25 metrów.
Bezpośrednią przyczyną wybuchu okazała się awaria systemu chłodzenia. Urządzenia pomiarowe po czterech latach pracy w takim środowisku nadawały się do wymiany. Ich odczyty były błędne. Poza tym doszło do wyparowania czynnika chłodzącego: w jednym z sedymentów pękła rura systemu chłodzenia, co spowodowało wyparowanie chłodziwa. Od tej pory chłodzenie sedymentów przeszło na reżim periodyczny, który okazał się nieefektywny. Temperatura w bunkrze – w wyniku samonagrzewania się odpadów – wzrastała stopniowo do wartości 350 stopni Celsjusza, co ostatecznie doprowadziło do katastrofy. Eksplozja nie miała bynajmniej charakteru nuklearnej. Przypominała raczej detonację tzw. „brudnej bomby atomowej”.
Tragiczne konsekwencje
Następstwa należy rozpatrywać na kilku płaszczyznach:
Obszar – w wyniku eksplozji doszło do uwolnienia nukleoidów do atmosfery. Większość (prawie 90% opadu) wylądowała w okolicy zbiorników. Skażone zostały regiony: Czelabiński, Swierdłowski i Tiumeński. To łącznie obszar o powierzchni około 23 tys. km2. Skażony region zwany jest w nomenklaturze fachowej jako Wschodnio-Uralski Szlak Radioaktywny.

Ludność – skażony obszar zamieszkiwała w tym czasie populacja około 270 tys. osób. Po eksplozji szpitale w Czelabińsku zapełniły się chorymi na zespół pop

Czarnobyl po amerykańsku - Katastrofa w Bhopalu

11
Całość na https://nauka.dblog.pl/czarnobyl-po-amerykansku-katastrofa-w-bhopalu W serialu produkcji HBO profesor Legasow zapytany o powód stosowania grafitowych końcówek, odpowiada, że tak jest taniej. Oszczędności przeprowadza się w obu systemach, w socjalizmie z powodu niedoborów, a kapitalizm szuka zysku za wszelką cenę. Cięcia dokonywane na bezpieczeństwie są w istocie kredytem, którego wartość kiedyś trzeba będzie wielokrotnie spłacić. O ile Czarnobyl odbił się szerokim echem na całym Świecie, tak katastrofa w Bhopalu mająca miejsce 2 lata wcześniej została wyparta z globalnej świadomości, mimo że w skutkach była znacznie tragiczniejsza niż awaria elektrowni. Ostatecznie kogo obchodzi los Hindusów?

W katastrofie spowodowanej dostaniem się wody do zbiornika z izocyjanianem metanu i uwolnieniem ogromnej ilości toksycznych substancji śmierć poniosło ponad trzy tysiące osób, a pół miliona zostało poszkodowanych. Reperkusje katastrofy trwają do dzisiaj, a poszkodowanym wypłacono jedynie skandalicznie niskie odszkodowania. Nie był to jednak wypadek spowodowany kilkoma złymi decyzjami jak w Czarnobylu, ale serią zaniedbań ciągnących się praktycznie od powstania fabryki i absurdami takimi jak przerwy na palenie czy herbatę w czasie awarii.
Czarnobyl po amerykańsku - Katastrofa w Bhopalu
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.20722103118896